Wyprowadzić z ruin ludzi
Niestety, wydaje się, że z powodu ostatnich zdarzeń natury przyrodniczej podróże do Włoch częściowo ustaną. Strach przed kolejnymi wstrząsami skorupy ziemskiej i przemożna chęć ochrony własnego, skądinąd kruchego żywota, przyniesie zapewne spadek obrotów firm turystycznych, oferujących wyjazdy wycieczkowe czy też wypoczynkowe w ten rejon Europy. Szkoda.
Osobiście uważam Italię za swoiste muzeum pod gołym niebem. Na każdym kroku można odnaleźć tam wytwory ludzkiej kultury, świadczące o ludzkim geniuszu lub przynajmniej o zapobiegliwości w czynieniu sobie ziemi i przyrody poddaną. Jest jednak jakimś chichotem dziejów fakt, że w miejscu erupcji etrusko-grecko-rzymsko-chrześcijańskiego geniuszu pojawia się (jakby odpowiedź tejże natury) niszczycielska siła, której nie może się człowiek przeciwstawić. Gdy słyszę perorujące głowy, narzekające na braki w działaniach antysejsmicznych chociażby w dziedzinie budownictwa, to ogrania mnie śmiech. Nie z powodu postępu w myśli inżynieryjnej, pozwalającemu ze względnym spokojem myśleć o przetrwaniu na wypadek trzęsienia ziemi, ale z powodu marzeń człowieka o ujarzmieniu żywiołu, które trawią ludzkie umysły od tysiącleci. A przyroda te marzenia, jak i ich wytwory, potrafi w ułamku sekundy roznieść w perzynę. W tej symbolice walki z przyrodą znaleźć można jednak jeszcze jeden element, który każe spojrzeć na wydarzenia sprzed paru dni i tygodni z większą troską.
Jak ptak w pustce
Internet, jak każde medium, pełen jest rozmaitych komentarzy i teorii dotyczących ostatnich zdarzeń na Półwyspie Apenińskim. Pośród analiz i mniemań natury geologicznej, można odnaleźć również opinie głoszące nadchodzącą apokalipsę. Być może jest to pragnienie ustalenia dnia i godziny, którą zna tylko Ojciec niebiański. A może jest to przemożna chęć, by w obliczu nadciągającego końca wpłynąć na co niektórych, by dokonali zmiany własnego życia czy postępowania. Niezależnie od motywacji apokaliptyczny dyskurs jest obecny w przestrzeni publicznej, a każde wydarzenie tego typu powoduje jego nasilenie. Tak było, gdy w Azji mieliśmy do czynienia z falą tsunami, tak też jest i teraz. Kreatorzy tychże teorii powołują się przy tym na rozliczne autorytety, mające uprawomocnić ich mniemania. Nazwiska o. Klimuszki, s. Łucji, św. o. Pio czy innych zdają się wisieć nad naszą przyszłością jak miecz Damoklesa, który za małą chwilę zerwie się z uwięzi i przetnie nić żywota tego świata. Gruzowiska pozostałe po działaniach żywiołów przyrody dopełniają ten krajobraz bezsilną tragicznością, co dodatkowo potęguje strach i oczekiwanie na to, co zdaje się ma nadejść z nieuchronną koniecznością. Jest oczywiście w tym pewien dość prosty mechanizm tłumaczący siły przyrody. Dla mnie jest jednak nie do końca przekonujący. Nie dlatego, że nie wierzę w koniec tej rzeczywistości. Wszak w każdym wyznaniu wiary powtarzam swoje przekonanie o nadejściu „życia wiecznego w przyszłym świecie”. Powody właściwie są dwa. Po pierwsze nie jestem przekonany, iż opisywane w Apokalipsie św. Jana Apostoła wydarzenia spełnią się z dokładnością co do milimetra. Są to raczej opisy symboliczne i jako takie powinny być rozważane. Domena literalnego traktowania wszystkiego, co jest napisane w Biblii, jest raczej specjalnością Świadków Jehowy, którzy już wielokrotnie przesuwali dzienną datę końca świata. Po drugie – wydaje mi się, że nie po to Bóg stworzył świat natury z jego prawami, by teraz dowolnie nimi manipulować. Wszak widział, że wszystko, co uczynił, było bardzo dobre. Bezpośrednia ingerencja Stwórcy w porządek stworzenia jest czymś nadzwyczajnym i dlatego jest przez nas nazywana cudem. Biblia wyraźnie mówi, że dzień ów ma nadejść jak złodziej w nocy lub bóle na rodzącą. Nagłości nadejścia końca świata możemy tylko przeciwstawić naszą przezorność, ale i tak nie będziemy w stanie określić go co do sekundy, tak jak nie można tego uczynić chociażby z datą porodu. Mamy prognostyki, które powinno się odczytywać z wielką uwagą i ostrożnością. Gdyby mnie ktoś spytał dzisiaj, czy rychło nadejdzie koniec świata, to odpowiedziałbym z rozbrajającą szczerością: nie wiem.
Myśleli, że odnajdą ślad
Lecz w tej symbolice zniszczonych włoskich miast, miasteczek i wsi jest coś, co każe zatrzymać się chwilę i zastanowić. Jest w tym pewne przeczucie, podobne do tego, które towarzyszyło wszystkim, którzy widzieli zdjęcie z piorunem bijącym w Bazylikę św. Piotra w dniu abdykacji Benedykta XVI. W czasie ostatniego trzęsienia ziemi we Włoszech uległa całkowitej destrukcji bazylika w Nursji (dzisiejsza nazwa: Norcia), której początki sięgają X w., zbudowana na pozostałościach z rzymskiej posiadłości rodziny św. Benedykta. Można odczytać to jako swoisty znak dla cywilizacyjnej przyszłości naszego kręgu kulturowego. Destrukcja dosięgła miejsce narodzin człowieka, który stoi u początków kształtowania się cywilizacji łacińskiej, będącego swoistą odpowiedzią Boga na zamęt czasów po upadku Cesarstwa Rzymskiego. Urodzony w pół wieku po śmierci św. Augustyna, ostatniego Rzymianina wśród chrześcijan, widząc zamęt intelektualny, kulturowy, polityczny, społeczny i obyczajowy swoich czasów podjął się próby zaradzenia temu złu. Na fundamentach dzieła św. Benedykta wzrosła Europa Christiana. I nie jest dziwną rzeczą, że w 1964 r., w przedostatnim roku obrad Soboru Watykańskiego II, bł. Paweł VI ogłosił go pierwszym patronem Europy. To właśnie w tym klasztorze w Nursji za pozwoleniem i błogosławieństwem Benedykta XVI rozpoczęło się dzieło poszukiwania korzeni tradycji chrześcijańskich i próba odkrywania spuścizny wieków w liturgii i teologii. Teraz to miejsce legło w gruzach. Jest w tym jakaś symbolika. Stercząca w niebo fasada bazyliki jest przerażającym obrazem fasadowości cywilizacji chrześcijańskiej.
Płomiennym skrzydłem w czyste niebo
Biorąc pod uwagę nasilenie działań sił antychrześcijańskich oraz kulturową degrengoladę społeczności europejskiej dzięki polityce multikulturowości, można stracić nadzieję. Ale w tym wszystkim jest jeszcze jeden znak, który pozwala znaleźć pokrzepienie. Benedyktyni, którzy w Nursji chcieli znaleźć źródło czyste i nieskażone tradycji chrześcijańskiej Europy, już w kilka godzin po tragedii pokazali sens swoich działań. Nie uciekli z miasta, nie zaczęli rozpaczać nad porażką, ale zaczęli dawać ludziom nadzieję. Jak donoszą media wszelakiej maści, przez cały czas modlą się przed pozostałą z trzęsienia ziemi fasadą bazyliki, są między ludźmi, udzielają sakramentów świętych, Z tragedii, która zdawała się niszczyć bezpowrotnie marzenia i plany, unieśli to, co najważniejsze: modlitwę i sakramenty, z których rodzić się może nadzieja. Bo tylko tą drogą z ruin można wyprowadzić ludzi.
Ks. Jacek Świątek