Bóg znalazł mnie na ulicy
Pochodzę z tzw. normalnej rodziny. Mama i tata są gorliwymi katolikami. Jako dziecko byłem ministrantem, uprawiałem sport. Wszystko zaczęło się sypać, gdy pojawił się alkohol. Na początku tylko towarzysko. Jednak szybko okazało się, że po piwie staję się śmielszy, kumple się ze mną liczą. Nie to, co w szkole, gdy - jako najmniejszy w klasie - byłem popychany, wyśmiewany.
Pamiętam, że w ósmej klasie nie chciałem iść do zawodówki do Siedlec, bo bałem się, iż znowu będą ze mnie drwić. Miałem bardzo niskie poczucie własnej wartości… Wszystko zmieniało się po alkoholu. Stawałem się duszą towarzystwa, nabierałem odwagi. Zaczęły się kradzieże, a moim światem były ul. Pułaskiego i Sienkiewicza, gdzie spędzałem całe dnie, a często i noce. Do domu nie chciało mi się wracać. Może dlatego, że nie do końca czułem się tam potrzebny? Tata popijał, ale nie był alkoholikiem. Owszem, czasami dochodziło do awantur, lecz – w porównaniu do ojców kumpli – mój był aniołem.
Złego początki
Szybko, bo tydzień po ukończeniu szkoły, znalazłem pracę. Zarabiałem, a pieniądze oddawałem ojcu, który pożyczył mi je na spłatę grzywien i kar, jakie zasądził mi za kradzieże i inne przestępstwa sąd. Jednak parę groszy zawsze zostawało. Zrobiłem prawo jazdy, kupiłem samochód. Poznałem dziewczynę. Wkrótce Kasia powiedziała mi, że jest w ciąży. Wzięliśmy ślub. Urządziliśmy wesele na 300 osób. Małżeństwo sprawiło, że na jakiś czas zapomniałem o kolegach. Zresztą większość z nich trafiła wtedy za kratki. Gdyby nie Kasia, skończyłbym tak samo. Przez nią Bóg uchronił mnie od kryminału. Miałem inne towarzystwo, m.in. rodzinę żony. Kiedy na weekend przyjeżdżałem z pracy w Warszawie do domu teściów, gdzie zamieszkaliśmy po ślubie, zawsze był grill czy inne spotkanie przy alkoholu. W niedzielę trzeba było wyleczyć kaca – oczywiście, najlepiej piwem. Jednak nie piłem na co dzień. ...
MD