Nie wstydzę się za „Koronę”
Gdyby poczytać pojawiające się na różnych forach komentarze, to przeważają opinie mało powiedzieć: krytyczne, ale wręcz druzgocące ten film. Tymczasem ową historyczną nowelę ogląda niemal trzymilionowa rzesza rodaków. Dzwonię do znajomej. Informuje, żeby jej o tej porze głowy nie zawracać. Bo ogląda. Bo musi obejrzeć. Narzeka, że to nawet niecałe pół godziny. Można by się zastanawiać, czy cały ten niebotyczny hejt nie był przez twórców „Korony…” zainspirowany.
I czy wszystkim zajadłym krytykantom to się od koroniarzy solidna nagroda nie należy? Skoro piszą opinie – znaczy oglądają? I może nie tylko dlatego, żeby skrytykować?
Chociaż zasadniczo nie jestem fanką tasiemców, też oglądam ten serial. Mało tego – zdarzyło się, że oglądałam w towarzystwie i nawet dostałam zgodę na ujawnienie pewnych szczegółów z tego posiedzenia. Sprawiedliwie przyznać należy, że dawno się tak nie ubawiłam. Zresztą nie tylko ja. Pierwszy wesoły moment nastąpił w chwili pojawienia się na ekranie rozpoznawalnego Jana Wieczorkowskiego w roli Władysława Garbatego (wiedza moja, kogo Wieczorkowski gra, pochodzi ze spisu obsady filmu). W peruce a’la Piast Kołodziej albo inny Ziemowit wywołuje salwę śmiechu naszej oglądającej gromadki. – Ej – zastanawia się Marysia – a wy nie macie wrażenia, że on się wstydzi i dlatego pod tą peruką się ukrył? – No – zgadza się Dorotka, ale natychmiast dodaje, że może właśnie grany przez Wieczorkowskiego bohater taki wstydliwy był… Potem jest tylko lepiej. Pojawiają się Tomasz Sapryk – Kanclerz, i Sławomir Orzechowski – Spycimir Leliwita (źródło, kogo aktorzy udają – jak wyżej). – Buahahaha – zanosi się od śmiechu Haneczka, która seriale w jednym paluszku ma. – Przecież to są te dwa pijaki z „Rancza”. Zabierzcie ich stąd, bo chyba pęknę ze śmiechu – grozi.
Do powyższego przykładu o płynących z serialu korzyściach terapeutycznych dochodzą też bonusy dotyczące kojarzenia najważniejszych faktów z polskiej historii. Niby wszyscy chodziliśmy kiedyś tam do szkoły, a jednak…
– Ten Kazimierz to przystojny w filmie jest. Prawdziwy też taki był? – Prawdziwy zastał Polskę drewnianą, a zostawił murowaną. – A syna nie zostawił. – Zostawił, zostawił, tyle że z nieprawego łoża. – Z nieprawego? A on sam to czyim synem był? – Krzyżaków wcale nie ma, już ich chyba pod Grunwaldem wybili. – A może jeszcze nie.
I co, to nie jest inspirująca dyskusja? Zwłaszcza że następnego dnia telefon: – Słuchaj, sprawdziłam. Grunwald to już jednak po Kazimierzu był.
Tak, słyszę te współczujące mi poglądów i towarzystwa głosy. I mimo że „Korona królów” jest filmem politycznym z tego chociażby względu, że jego hejt ma swoje źródło właśnie w politycznych przynależnościach czy sympatiach, to się za nią nie wstydzę. Dobrze, że jest. Że przeciera szlaki. A malkontenci niech szybciuteńko pokażą, jak to stać ich na więcej. Wszak historia nasza to niewyczerpane źródło tematów. Zresztą – nie tylko filmowych.
Anna Wolańska