Kamienie wołać będą
Adaś ma 17 lat i zespół Downa, przy tym też upośledzenie ruchowe. Pani Alina wychowuje go sama, zrezygnowała z pracy zawodowej. Mąż, gdy dowiedział się, że syn urodzi się chory, zdezerterował. Odszedł od rodziny. Matka z chłopcem mieszkają na piątym piętrze w bloku. I z tego piątego piętra trzeba czasem zejść, a to już nie jest takie proste. Dla Adasia to wyczyn nie lada. Zaczęliśmy rozmawiać o realiach rodzin wychowujących niepełnosprawne dziecko, wsparciu ze strony państwa, reakcjach ludzi itp. - Na pewno pomagają pani najbliżsi, sąsiedzi z klatki schodowej? - zapytałem. Zaczęła płakać.
– Proszę księdza, mąż mnie nienawidzi, nawet alimenty przestał płacić. Teściowie obwiniają o rozpad małżeństwa. Siostra ciągle powtarza, że głupia jestem, że powinnam oddać Adama do ośrodka. A ja przecież tego nie mogę zrobić! To moje dziecko! Kocham je! A sąsiedzi? Palcami mnie wytykają, zazdroszczą rzekomo wielkich pieniędzy, które na niego dostaję! A to są, proszę księdza, grosze. Sama jestem, choć otoczona przez ludzi. Czasem ktoś się ulituje i pomoże, ale rzadko…
Często wracam pamięcią do tego spotkania. Znam sporo mieszkańców tego bloku. Pobożnych – każdej niedzieli wielu z nich ustawia się w procesji komunijnej. Co sobie myślą? Nie chcę być sędzią. Ale… Czy gdy wyobrażają sobie Pana Jezusa, widzą twarz Adasia i pani Aliny?
Nie tak miało być!
Inna historia: państwo N. długo czekali na dziecko. Kiedy Wanda zrobiła test potwierdzający ciążę, była wielka radość. Nie trwała jednak długo. Podczas standardowego badania usłyszała słowa, które ją zmroziły: – Pani dziecko jest chore, ma wadę genetyczną, tzw. zespół Downa. Do pani należy decyzja, co dalej. ...
Ks. Paweł Siedlanowski