Zmory
W przeszłości dane mi było organizować kilkukrotnie wycieczki do Lwowa. Obsługą grupy na miejscu zajmował się zaprzyjaźniony przewodnik, dziennikarz i historyk Jurij. Miał żonę - Polkę. Pani Jadwiga pracowała w Operze Lwowskiej, dzięki czemu zwykle udawało się nam zdobyć bilety na odbywające się tam spektakle, by przy okazji móc podziwiać przepiękne wnętrze budowli. Kiedyś moją uwagę zwrócił fakt, że opowiadając o Ukrainie, przewodnik w niektórych momentach ściszał głos albo w ogóle „wycinał” tematy - głównie z najnowszej jej historii.
Zapytany o powód wyjaśnił: – Lepiej głośno o wielu rzeczach nie mówić. Ściany mają uszy. Zresztą, nie jest tak, że wydarzenia z przeszłości „przyschły”, że przysypał je pył niepamięci. Ich pamięć żyje. Żar tli się nadal. Wystarczy iskra, aby ogień wybuchł z wielką siłą!
Lachy – pany!
To było kilkanaście lat temu. Nikt nie słyszał wtedy o agresywnym Prawym Sektorze, mało kto uwierzyłby w aneksję Krymu przez Rosję, nagły wysyp „zielonych ludzików”, wojnę domową, w to, że ruchy nacjonalistyczne, odwołujące się do Stepana Bandery, będą poczynały sobie coraz śmielej. To wszystko dziś stało się faktem. Ukraina znalazła się na ostrym zakręcie: kiedy mówi się o jej aspiracjach europejskich, Polska jest potrzebna – gdy wraca temat zbrodni z przeszłości, nazwania ich, a często tylko oddania hołdu pomordowanym, zaczyna się histeria. Spotkałem niedawno w Warszawie Ukraińców (osiedli na stałe w Polsce, mają mieszkanie, pracę). Lena wręcz zarzuciła mi: – Dlaczego wy, Polacy, jesteście tak naiwni? Nie widzicie, co się dzieje? Nie rozumiecie tej gry?…
Niewątpliwie Polska jest w dość trudnej sytuacji: trzeba szukać przyjaciół – przede wszystkim w sąsiedztwie. ...
Ks. Paweł Siedlanowski