Komentarze
Źródło: ARCHIWUM
Źródło: ARCHIWUM

Jest między nami cisza

Wrzask. Dominanta naszej Wielkanocy. Kłótnia między zwolennikami rezurekcji „wśród nocnej ciszy” a rezurekcji „radości o poranku”. Kolejkowe: „Pan tu nie stał” i obsztorcowywanie kasjerki: „A może tak szybciej?”.

Dysjunktywne dzielenie w pośpiechu „spowiedzi ostatniej szansy” na tych, co to tylko koszyczek pokropić umieją, i takich, co ponoć wiarę głęboką mają, aż do trzeciego kazania w rekolekcje. Poszukiwanie z jazgotem zasad teologicznych w wiosennym rozkwicie liści wierzbowych kontra tym, co w tomiskach tomistycznych jej szukają. Publicystyka między białym a czarnym. I dominujący wrzask. Czy to zapomnienie o Tym, Który Najważniejszy? Nie. To nasza broń przeciwko Niemu.

Niewątpliwie cisza jest potrzebna. Wewnętrzna równowaga pomiędzy wszystkimi elementami naszej egzystencji. Myśmy jednak z niej uczynili mur obronny. Przed upadłym Bogiem. Z wrzasku stworzyliśmy tylko swoistą otulinę dla przemilczania Jego dokonania. W ten sposób nasze sumienie w ogóle nie musi się odzywać. Kategorię zwycięstwa zmieniliśmy tak, by Zmartwychwstający nie mógł się załapać na najmniejszy jej fragment. Uczyniwszy z niej synonim pohańbienia wroga, nie dajemy Jemu szansy na bycie triumfatorem. Bo Bóg, zwyciężając, nie hańbi nikogo. On podnosi. Odchodzę od tego świata, by spojrzeć na Powstającego. Tak, jest zaiste upadły nawet w Zmartwychwstaniu. Gdy w rajskim ogrodzie jak przez dziurkę od klucza obserwował znikające w oddali ludzkie postacie, gdy miecz ognisty anioła zaczął je przesłaniać bardziej niż osty i ciernie powoli rodzące się na ziemi ludzkiego życia, już wówczas zaczął snuć marzenia o własnej zmiażdżonej pięcie. Umiłowawszy swoich, dzieło palców swej dłoni, do końca ich umiłował. I upadł w ludzką naturę. Nie skorzystał ze sposobności, by pozostać wśród grzmotów i wichrów Bogiem, ale ogołocił siebie aż na wieki, bez końca. Judasza nazwał przyjacielem, jak oszalała z miłości matka bronił na krzyżu dzieciaki przed odpowiedzialnością, choć przewina była i jest aż nadto jasna, a tchórzliwemu wobec świata Piotrowi nie o zaparciu prawił, lecz o miłości. Zmartwychwstanie to nie światowy triumf, ale pozostanie Boga w upadku. Otworzywszy przed nami perspektywę inną niż to, co proponuje zmieniająca się i ginąca nieustannie materia, pozostał w upadku swoim na zawsze, bo istnieje jako Człowiek. I dlatego możemy odgradzać się od Niego milczeniem owiniętym w sreberko wrzasku. Jest to w pewnym sensie Bóg przegrany. A jednak… Jest coś niezwykle fascynującego w tym, czego dokonał. To nie triumf nad śmiercią, szatanem i grzechem, jak co roku posłyszeć możemy z kościelnych trybun. Nie teologiczny jazgot tę fascynację ukazuje. To mały element całej mozaiki Dnia Pierwszego.

 

Kto tu jest Tomaszem

Włożył palec w dziurę w Jego dłoni, a całą rękę zanurzył w Jego rozdartym boku. Estetycznie zdaje się to być wstrętne. Nikt normalny nie gmera w otwartych ranach. Jest jednak w tym jeszcze coś innego. Zadaję sobie po prostu pytanie, jak owe zdeformowane ciało może być dowodem Zwycięstwa? Że jest wskazaniem na prawdziwie ludzką naturę – prawda. Że dowodzi realności męki – też. Że stanowi łącznik pomiędzy tym, co przed krzyżem, i tym, co po nim – jasne. Ale by było to dowodem Zwycięstwa? W kategoriach, które sami sobie wyznaczyliśmy, taki sztandar wiktorii nie jest możliwy. Wszak wszystko winno się zabliźnić, aż po granice niepokalaności. A tymczasem to jawi się na pierwszy rzut oka naczelnym znakiem Jego Zmartwychwstania. Zdeformowane ludzkie ciało, ze znamionami męki jak symptomami nieuleczalnej choroby. W naszej teologii my dzisiaj czyścimy te rany z krwi i śladów rdzy od gwoździ, by przynajmniej tym nie straszyły. Lecz mimo naszych wysiłków prześwit w ciele pozostaje. Tu spotykam się z moją fascynacją. W czasach, gdy synonimem prawdziwego człowieczeństwa ma być modelka udoskonalona w photoshopach, wyciąga się ku mnie zdeformowana dłoń, element niedoskonałego ciała ludzkiego. Jest jak zaproszenie. Do bycia Człowiekiem. Przez pozostawione przez upadłego Boga znamiona przegranej mogę jak przez dziurkę od klucza zobaczyć wieczność. Realną, a nie z marzeń sennych. Ale właśnie to dzisiaj staje się skandalem. Przeciw zdeformowanemu ludzkiemu ciału, nieważne, czy pod wpływem choroby, czy też genetycznej ruletki, czarne marsze przeciągają przez ulice i w poprzek sumień. Wrzask otula milczącą odległość, jaką wytwarzamy wobec tego znaku Zmartwychwstania. I nie widzimy nadziei. Przez przebite rany Zmartwychwstałego miała się ona wlać w nasze serca. A w dzisiejszym świecie to On właśnie nazywany jest niewierny. Niewiernym człowieczeństwu na miarę naszych oczu owładniętych doraźnością. Ta pieśń Wstającego, co głosi pochwałę człowieczeństwa, nie może dotrzeć do naszych uszu, gdyż wrzask je zatyka jak woskowina diabelska.

 

Wrócił mu uśmiech cały

Mimo to na chuście z Manoppello jest uśmiechnięty. Jakby bawił go ten cały ludzki landszaft. A może to uśmiech nadziei? Od rajskiego spojrzenia za oddalającym się człowiekiem ten uśmiech nie schodzi z ust Boga. Nadzieja – ów mały ptak śpiewający na ramieniu duszy, jak druga strona monety jest synonimem Człowieka, przez którego rany widać wieczność. Jego uśmiech, rozkwitły, gdy widział, że to, co uczynił, jest bardzo dobre, przełamany latami zrywanych przez ludzi przymierzy, w momencie Powstania pojawił się na nowo w całej swej okazałości. W zdeformowanym ciele błyszczy jak źródło nadziei. Być może mały błysk pośród tego świata. I on też jest milczeniem. To nie rechot czy chichot. Milczący uśmiech Boga nad własnym i moim człowieczeństwem z perspektywą wieczności.

Życzymy sobie w te dni. To taki nasz dobry zwyczaj w beznadziei i braku perspektyw. Więc i ja Wam, drodzy Czytelnicy, życzę milczenia z uśmiechem Boga nad Wami. Bo to jawi się jako jedyny pewnik wśród rozchwiania wrzaskiem. Nie brońmy się milczeniem przed Bogiem. Pokochajmy Jego milczenie, w którym wszystko jest bardzo dobre.

Ks. Jacek Świątek