Przyjacielu, po coś przyszedł?
- Przyjacielu, po coś przyszedł? - pyta Jezus ciebie i mnie. - Dlaczego podjąłeś trud wewnętrznej podróży? Czemu mają służyć twoje przygotowania do Wielkanocy, rekolekcje, drogi krzyżowe, spowiedź? Już św. Pawłowi postawiono zarzut - a ty może usłyszałeś go dziesiątki razy w domu lub w pracy - że krzyż jest zgorszeniem, głupstwem, porażką. Na pewno chcesz iść za zgorszeniem, głupstwem i porażką? Chcesz w XXI w. uczestniczyć w „obciachu” - jak mówią „nowocześni”, konstruujący ów znak z pustych puszek po piwie - i czcić nagiego mężczyznę? Ilu widziało Zmartwychwstałego? Garstka. Może to nieprawda? Może - jak głosili wtedy i powtarzają dzisiaj - Jego powrót do życia to mit ukuty ku pokrzepieniu serc? A kości Jeszuy dawno rozsypały się w proch, z którego, jak napisano w Piśmie, zostały uczynione?...
– Przyjacielu, po coś przyszedł?… Nie uciekaj od tego pytania, nie gorsz się nim. Nosisz krzyżyk na łańcuszku, święty znak wisi na ścianie w twoim domu, szkole, biurze czy urzędzie. Jest. Ale często to znak przezroczysty, niewidoczny. Jakby go nie było! Przeklinasz w jego obecności, gdy coś nie poszło po twojej myśli. Wściekasz się, gdy ktoś przyjdzie nie w porę albo gdy – widząc go nad tobą – poprosi o coś więcej: abyś mu umył nogi, tzn. pochylił się nad jego nędzą, dał swój czas, zaakceptował inność. Czy Szymon Cyrenejczyk (którego tradycja wpisała na trwałe na karty Ewangelii, a kaznodzieje uczynili sztandarowym casusem w pouczaniu, że „tak trzeba”) niósł krzyż? Odpowiedź tylko pozornie jest banalnie prosta. No jakże, oczywiście, tak! – potwierdzisz zdziwiony. Doprawdy? Niósł tylko ciężki kawał drewna. Bo żeby nieść KRZYŻ, trzeba najpierw gorąco pokochać Tego, który nadał mu głębszy sens. ... |