Komentarze
Myślenie nie boli

Myślenie nie boli

Mówią: „Nie ma cię na facebooku, nie istniejesz!”. Znam ludzi, którzy - pomimo „fejsbukowej absencji” - radzą sobie całkiem nieźle w realu.

Według danych opublikowanych w sierpniu 2017 r. konta na tym portalu społecznościowym w Polsce ma ponad 14 mln użytkowników, z czego 79% korzysta z serwisu każdego dnia! Jestem ciekaw, ilu z nich ma np. świadomość, że ich ukochany „fejsbuczek” gromadzi ponad 100 różnych informacji o ich życiu? System „wie” (dzięki aktywnemu, najczęściej nieuświadomionemu wsparciu posiadaczy kont), co lubią, analizuje ich gusta, preferencje konsumenckie, poglądy polityczne itp. Na tym się zarabia.

Do rangi anegdoty urasta informacja, którą ponoć otrzymała pewna pani: „Według naszych danych powinna być pani teraz w ciąży!”. Ciekawe, jaki procent fejsbukowiczów myśli o konsekwencjach np. rozgłoszenia wszem i wobec: „Hurraaa! Wyjeżdżamy całą rodziną na wakacje!” Przecież to jest zaproszenie dla złodzieja. Znam historię, że włamywacze nie tylko oczyścili mieszkanie z co cenniejszych przedmiotów, ale jeszcze sobie w nim kilka dni… pomieszkali! Wystarczyło śledzić wpisy na profilu właścicieli.

Nie dbamy o swoją prywatność świadomie. Szastamy na prawo i lewo kopią dowodu osobistego, numerem PESEL, nie dbamy o odpowiedni poziom zabezpieczeń kont bankowych, lekkomyślnie udostępniamy przypadkowym osobom informacje o sobie. Wyrzucamy billingi, wyciągi z banków do kosza na śmieci. Zakreślamy różnego rodzaju marketingowe zgody bez czytania ich treści. Ale też jesteśmy okrutnie „robieni w jajo” przez korporacje, wyspecjalizowane systemy komputerowe, usługodawców. Nie potrafimy/nie chcemy czytać podpisywanych przez siebie umów – zresztą, nieraz są tak podane, że normalny człowiek niewiele z wielostronicowego prawnego bełkotu rozumie. I o to chodzi! Potem nasze dane „hulają” w sieci. Dzwonią do nas przeróżni wirtualni domokrążcy, oferując garnki, zapraszając na pokazy foteli masujących itp. Skąd mają nasze numery telefonów? Aaa, tego już nie powiedzą.

Opowiadał niedawno informatyk: „Staram się nie instalować na telefonie żadnych zbędnych aplikacji – śmieci. Ale któregoś dnia – poproszony przez siedmioletniego synka – ściągnąłem grę. W pewnym momencie instalacji system poprosił mnie o zgodę na dostęp do… kontaktów i zdjęć! Po co?! Co ma wspólnego gra z moimi danymi? Ile osób bezmyślnie odkliknie komunikat? A potem dziwimy się, skąd mają nasze numery telefonów, hasła itp. Takie są fakty.

Niewiele osób wie, że smartfony – bez naszej zgody i wiedzy – mogą analizować, transmitować dźwięki, obrazy. Wysyłać informacje np. o kontakcie z reklamą danego produktu odtwarzaną w telewizji. Wymysł? Wiem to od kogoś, kto siedzi bardzo mocno „w branży”.

W ubiegłym tygodniu w USA zapadł wyrok zasądzający karę w rekordowej wysokości 120 mln dolarów. Za co? Jak podano w uzasadnieniu wyroku – za nękanie obywateli. Otóż właściciel firmy – a właściwie zaprogramowane przez niego roboty – dzwoniły do ludzi, zachęcając do nabycia określonego produktu. Sędziowie oszacowali, że wykonanych zostało 90 mln połączeń!

Dziś informacja jest towarem. A my? Przysłowiowym „mięsem armatnim”? Plasteliną? Lada dzień wchodzi w życie ustawa tzw. RODO, regulująca obszar ochrony danych osobowych. Co to zmieni, poza tonami nowych papierów, rejestrów, procedur? Zobaczymy. Pozwolę sobie być pesymistą. Słyszałem kiedyś takie powiedzenie: „Prawo jest jak płot. Wąż się prześliźnie, tygrys – przeskoczy. A bydło stoi i patrzy…”. Różni gogusie, żyjący z nieuczciwości, poradzą sobie w nowych realiach – jak to w Polsce. Chodzi o to, aby nie ograniczyć się do „stania i patrzenia”, ale by – w imię jak najbardziej egoistycznie pojętego własnego interesu – uruchomić zwoje mózgowe, przewidywać skutki swoich działań, lekkomyślności, zaniechań. Myślenie nie boli.

Ks. Paweł Siedlanowski