Serce w Afryce
Ks. S. Siwiec pochodzi z Józefowa, z parafii Tuchowicz w powiecie łukowskim. Po otrzymaniu świeceń kapłańskich w 1962 r. rozpoczął pracę jako wikary w Terespolu. Studiował na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, a później w Rzymie. Był profesorem w seminarium duchownym w Siedlcach. - Planowałem wyjechać do kraju, gdzie jest język francuski i arabski, ale przyjechał do Siedlec czarnoskóry duchowny z Zambii, który szukał misjonarza. Ówczesny biskup siedlecki Jan Mazur podobno mu odpowiedział: „mamy kandydata, czeka kilka lat”. Pomyślałem, że Zambia jest już trochę polska, bo od jakiegoś czasu pracowali tam polscy jezuici z abp. Adamem Kozłowieckim na czele, znałem też trochę język angielski - wspomina kapłan.
Po dziesięciu latach pracy dydaktycznej w seminarium, w 1982 r. ks. S. Siwiec wyjechał na misje do Zambii, gdzie trafił na parafię do księży irlandzkich. – Mieli mniej powołań, więc ucieszyli się, że będzie nowa krew. Przy nich wygładziłem język. Pracowałem trzy lata na parafii, a potem w seminarium. Po jakimś czasie wróciłem jednak na swoją placówkę misyjną nad rzeką Zambezi, blisko wodospadu Wiktorii, gdzie znałem miejscowy język i czułem się jak swój – opowiada misjonarz. Tam też z wiernymi zaczął budować kaplicę. – Pewnego dnia po Mszy św. wzięliśmy długi, drewniany krzyż i wyruszyliśmy w procesję, która trwała ze dwie godziny. Postawiliśmy krzyż na placu, a potem wznieśliśmy kapliczkę z trawy i żerdzi – opisuje ks. S. Siwiec. Potem zaczęto budować kościół.
Na Ukrainie w „delegacji”
Po dziesięciu latach pracy w Afryce, w 1992 r. kapłan powrócił do kraju, aby być bliżej chorej matki. W tym okresie rektor seminarium duchownego w Gródku na Ukrainie poszukiwał nowych profesorów. Pomyślał o ks. S. Siwcu. ...
HAH