Z plamami i robakami – to samo zdrowie?
„Eko jabłka to robaczywe jabłka. Skoro robaki są w środku owoców to muszą być bezpieczne, bo one przeżyły. Zdrowe, bo niepryskane. Z kolei jak robak nie chce jeść, to człowiek też nie powinien. Ja nie kupuję ładnych owoców np. w markecie, bo to znaczy, że są pełne chemii” - to przykłady komentarzy, które często można przeczytać pod artykułami na temat ekologicznej żywności.
Czy rzeczywiście owoc lub warzywo ze szkodnikiem i plamami to gwarancja ekologicznej uprawy i zdrowia?
– Rzeczywiście na różnych internetowych grupach o tematyce ogrodniczej niemal pod każdą dyskusją o robakach w owocach lub warzywach pojawia się osoba lub ich grupa, która zamiast współczuć czy doradzić strategię zapobiegania problemowi, pisze komentarze o przykładowej treści: „ciesz się, że są robaki – to oznaka, że owoce niepryskane” albo „robaki w owocu to dodatkowe białko” albo „odetnij robaczywą część, a reszta to 100% zdrowia” itd. Przyznam, że kiedy czytam podobne opinie, czasami opadają mi ręce, zwłaszcza iż nijak mają się do rzeczywistości – mówi prof. Paweł Bereś z Instytutu Ochrony Roślin – Państwowego Instytutu Badawczego, pasjonat roślin i zapalony ogrodnik, a zarazem redaktor naczelny portalu „Działka i Ogród Naszą Pasją”. Jego zdaniem autorami powyższych treści są często internetowi pseudospecjaliści, którzy celowo wprowadzają innych w błąd, a w dodatku ich zalecenia mogą być groźne dla zdrowia ludzi. – Kto zna prawdziwe życie, ten wie, że żadne ekologiczne gospodarstwo poddane certyfikacji i podlegające urzędowej kontroli nie dopuszcza do tego, by plony owoców i warzyw, jakie wytwarza i wprowadza do obrotu handlowego, zawierały szkodniki czy też groźne patogeny. Proszę wyobrazić sobie klienta, który idzie na bazar czy do marketu, kupuje ekologiczne śliwki np. z certyfikowanego gospodarstwa ekologicznego, a w każdej… „owadzia niespodzianka”. Czy rzeczywiście ucieszy się od ucha do ucha, że ma ekośliwkę z robakiem? Czy wyciągnie szkodnika i resztę owocu da dzieciom do jedzenia, mówiąc: „zjedz – pyszne”? Czy ucieszy się, że jego pociechy będą jeść ciemne odchody i wylinki owada, jakie pływają w soku i powie, że to czysta ekologia? Czy zacznie jeść owoc, przegryzając ciało szkodnika z uśmiechem na twarzy, że je owocowego „hot doga”? Oczywiście, że nikt tak nie zrobi. Nawet czytając te słowa, niejeden wzdrygnie się z obrzydzenia. Robak w plonie nie jest żadnym synonimem jakości handlowej, a tym bardziej wyznacznikiem produkcji ekologicznej. Fakt, na świecie je się różne owady, bo są źródłem diety, a ich białko może być pokarmem przyszłości, ale trzeba odróżniać gatunki celowo hodowlane od szkodników owadzich. Trzeba to jasno i dobitnie powiedzieć – podkreśla, dodając, że gdyby taka zepsuta żywność trafiła do handlu, to za wprowadzanie jej do obrotu ogrodnik/rolnik ekologiczny miałby na głowie sanepid i inne służby państwowe.
Nie ma gwarancji
Prof. Bereś zwraca uwagę, że szkodniki w owocach i warzywach zdarzają się bez względu na metodę zwalczania. – Ani biologiczna, ani chemiczna nie daje sukcesu. Mówienie, że robaczywy owoc jest gwarantem braku stosowania chemicznych środków ochrony roślin świadczy głównie o tym, że autor takich słów nie ma bladego pojęcia o ochronie roślin i nigdy na żywo nie widział sadu chronionego chemicznie. Nawet pomimo ogromnego postępu w tej dziedzinie nie da się tak chronić roślin, aby 100% owoców było bez szkodników – dodaje, przypominając, że produkcja żywności do sprzedaży wymaga dostarczania na rynek surowca wartościowego – Stąd gospodarstwa ekologiczne i z certyfikatem, by ratować wysokość i jakość plonów owoców, stosują dopuszczone prawnie metody niechemicznej ochrony roślin. Nie mogą sobie bowiem pozwolić, żeby szkodniki zniszczyły im uprawy. Pomagają im specjalne metodyki do uprawy ekologicznej różnych gatunków roślin, a kontrolerzy sprawdzają czy stosują się do wytycznych. Kto zna się na przepisach prawnych, ten wie, że nie wolno wprowadzać do obrotu produktów spożywczych zawierających w sobie szkodniki – zaznacza P. Bereś.
Niewidoczna trucizna
Tymczasem niektórzy zwolennicy ekologicznej żywności twierdzą, że jedzenie robaczywych owoców czy warzyw to samo zdrowie. Jednak czy z chorobami bądź szkodnikami roślin nie jest tak samo jak z chorobami człowieka, tzn. drobnoustroje czy makroorganizmy rozwijają się kosztem swojego żywiciela, czerpią z komórek roślinnych potrzebne do życia, wzrostu i rozmnażania związki organiczne, zubożając w ten sposób roślinę? Czy w postaci chorych jabłek nie otrzymujemy żywności pozbawionej wartości odżywczych, wybrakowanej? – Chojracy – tak można nazwać tych, co doradzają w internecie innym jedzenie owoców-robaczywek czy też nadpleśniałych owoców i warzyw. Pamiętajmy, że robaczywka to nie tylko szkodnik w owocu, ale to także to, co on tam pozostawia – zauważa redaktor naczelny portalu „Działka i Ogród Naszą Pasją”. – Większość, np. owocówka śliwkóweczka, owcówka jabłkóweczka, żeruje w owocu wiele tygodni. To ich miejsce życia. Tu jedzą, tu wydalają odchody, tu pozostawiają ślinę, a także wylinki skórne. Jednak to, co owady zostawiają w owocu, nie ginie: rozpuszcza się w sokach i krąży po całym miąższu. W jednych miejscach owocu widać „bałagan”, jaki pozostawiają szkodniki, a w innych wydaje się jakby nic nie zaszło, ale to złudne, ponieważ rozpuszczone odchody szkodników są wszędzie – przestrzega, dodając, że każde naruszenie ciągłości tkanek owocu przez szkodnika to droga, przez którą do wnętrza wnikają grzyby i bakterie wywołujące choroby roślin. – Mało tego, niektóre robaki wewnątrz swego ciała lub na skórze przenoszą patogeny. Gdy trafią do wilgotnego i ciepłego wnętrza owocu, mają istny raj, w którym się namnażają. Jako ogrodnicy obserwujemy wówczas tzw. pleśnienie lub gnicie miejscowe lub całościowe. Szczególnie groźne jest pojawienie się grzybów toksynotwórczych, np. z rodzaju Fusarium, Penicillum, Aspergillus. Same okradają roślinę ze składników odżywczych, ale mogą również pozostawiać w owocu pozostałości – to wtórne metabolity zwane mykotoksynami – ostrzega, tłumacząc, iż mykotoksyny, to jedne z najgroźniejszych i najbardziej podstępnych trucizn pochodzenia naturalnego. Są niewidoczne gołym okiem i tylko specjalistyczne badanie laboratoryjne może potwierdzić ich obecność. Znaną i niebezpieczną mykotoksyną jest patulina, która ma działanie hepatotoksyczne, mutagenne, teratogenne i krwiotoczne.
Groźne mykotoksyny
Głównymi mykotoksynami, jakie znajdują się w owocach, są m.in.: aflatoksyny, ochratoksyny, patulina, alternariol, fumonizyna. Ich rozwojowi sprzyja temperatura powyżej 25°C. W dodatku utrzymują się np. w sokach, dżemach, powidłach, zamrożonych owocach przez długi okres przechowywania. Nie mają też charakterystycznego zapachu, smaku, nie zmieniają również wyglądu owocu, co sprawia, że ich wykrycie jest trudne. – O ile w małych dawkach przyjmowane okazjonalnie mykotoksyny zwykle nie wywołują żadnych objawów, o tyle w większych mogą powodować zatrucie pokarmowe, apatie, zmęczenie, zaburzenia krzepnięcia krwi. Ponadto obniżają odporność organizmu, uszkadzają układ nerwowy, pokarmowy i krwionośny. Warto też wiedzieć, iż są to substancje cytogenne, mutagenne, rakotwórcze, teratogenne lub immunosupresyjne. Mykotoksyny szczególnie niebezpieczne mogą być dla małych dzieci i kobiet w ciąży – ostrzega prof. Bereś.
Bomba toksykologiczna pozostaje
Często z obawy przed zmarnowaniem żywności fragmenty zepsutego owocu są odcinane, a resztę pozostawia się do spożycia. Czy to wystarczy? – Najwięcej mykotoksyn znajduje się w tej części, która wydaje się zdrowa. Jak już wspomniałem, to substancje niewidoczne gołym okiem. Krążą po całym owocu. Odkrojenie części z objawem żerowania szkodnika, a na której rozwija się pleśń, to tylko wierzchołek góry lodowej. Podobnie jak zebranie jej z wierzchu dżemu. Wyrzucamy bowiem tylko widoczny objaw, a prawdziwa bomba toksykologiczna jest wewnątrz owocu czy słoika – zwraca uwagę. P. Bereś, podkreślając, że nie istnieją żadne dowody naukowe mówiące o tym, iż robaczywe owoce, w tym choćby spleśniałe, są w jakikolwiek sposób zdrowe dla człowieka. Nie jest to także oznaka ekologizmu.
MD