Cuchnący oddech szaleństwa
Troska o klimat zaćmi rozum kolejnych oszalałych ze strachu pokoleń, przyjmie kształt surowych dyrektyw, nacisku na ustawodawstwa państw, spowoduje wzrost pogardy i zamordyzm, jakiego świat nie widział? „Indywidualny ślad węglowy”, który rzekomo po sobie zostawiamy, sprawi, że powrócą limity, kartki na wszystko - spełni się utopia Orwella? Coraz częściej słyszymy, że Matka Ziemia jest chora, a jej największym utrapieniem człowiek. Ludzkość to „rak”, który ją niszczy, zatem należy ją z niego wyleczyć, prowadząc do depopulacji.
Wszystko jedno, jakim kosztem i w jaki sposób. Pandemie, wojny, inflacja, niepewność zabierają sen, demolują umysł, paraliżują. Dlaczego? Skąd ten lęk?
Odpowiedź nie jest prosta. Ludźmi sparaliżowanymi strachem łatwiej zarządzać. Wiedzieli o tym dobrze twórcy minionych totalitaryzmów, wiedzą macherzy od inżynierii społecznej i dzisiaj. To też, paradoksalnie, efekt skazania na banicję Pana Boga. Wraz z nią została odrzucona perspektywa innego świata. A gdy okazało się, że planeta A jest jedynym dobrem, jakie posiadamy, zaś życie „tu i teraz” – jedynym, jakie jest nam dane, zaczęły się problemy. Skoro nie ma miejsca na świat B, trzeba zrobić wszystko, aby ocalić ten widzialny. Jedyny. Zniszczalny. Podlegający degradacji – uparcie przypominający o przemijalności i nietrwałości „prochu ziemi”. Nazywany Matką Ziemią – zabsolutyzowany, ubóstwiony. Za wszelką cenę, nie zważając na koszty. ...
Ks. Paweł Siedlanowski