Strachy na lachy
Dokładnie pięć lat temu Greta Thunberg napisała: „Czołowy naukowiec klimatyczny [James Anderson] ostrzega, że zmiany klimatu wyeliminują całą ludzkość, jeżeli nie przestaniemy korzystać z paliw kopalnych w ciągu najbliższych pięciu lat”. Póki co, świat istnieje i nie zanosi się na zmianę. Z tą różnicą, że przez ten czas niebotycznie wzrosły majątki korporacji świetnie zarabiających na klimatycznej histerii. Może o to właśnie chodziło?... Rzecz jasna, obrońcy Szwedki na potęgę próbują odkręcać jej rewelacje, wpis Thunberg zniknął z Twittera.
Wyznawcom religii klimatycznej zapewne to nie przeszkadza – analogicznie, jak świadkom Jehowy, którzy koniec świata przeżywali już trzy razy: w latach 1941, 1975 oraz 1984. Jedna z ich najnowszych teorii wspomina o roku 2034. W obu przypadkach zapewne to nieostatnia przepowiednia.
Z końcami świata jest pewien kłopot. Historycy wyliczyli, że wieszczony był on już… 148 razy! Jako ciekawostkę podaje się przykład Salustiano Sancheza (urodzony 8 czerwca 1901 r. – zmarł 13 września 2013 r. w wieku 112 lat), który „zaliczył” w swoim długim życiu 37 armagedonów. Nie liczyłem dokładnie, ale zapewne kilkanaście końców świata mam i ja za sobą w swojej półwiecznej egzystencji na tym ziemskim padole – przypomnę tylko czarne wizje końca Ziemi w 2000 r. czy zapowiedzi Majów, jakoby miał on nastąpić 21 grudnia 2012 r.
Zadziwiające jest, że każda religia, mitologia rości sobie prawo do własnych wizji końca dziejów. Nordycki Ragnarök, chrześcijańska paruzja czy islamski Jaum ad-Din mają jeden element wspólny – świat, w którym żyjemy, musi się kiedyś skończyć. W chrześcijaństwie bardziej chodzi o przemianę, nie ma też wyraźnej daty końca („W owe dni, po tym ucisku, słońce się zaćmi i księżyc nie da swego blasku” – mówił Jezus. „Gwiazdy będą padać z nieba i moce na niebie zostaną wstrząśnięte. Wówczas ujrzą Syna Człowieczego, przychodzącego w obłokach z wielką mocą i chwałą (…) Lecz o dniu owym lub godzinie nikt nie wie, ani aniołowie w niebie, ani Syn, tylko Ojciec” (por. Mk 13,24-32), choć wielu próbowało także precyzyjnie ją określać (przykład paniki, jaka zapanowała wśród chrześcijan 31 grudnia 999 r., przekonanych, że 1 stycznia 1000 r. wszystko się skończy; do dziś istnieje przekonanie, że świat uratował papież Sylwester II, który tuż przed północą udzielił zgromadzonym Rzymianom uroczystego błogosławieństwa Urbi et Orbi).
Zadziwiające, że im bardziej laicyzujące się społeczeństwa – w swoim mniemaniu podchodzące do rzeczywistości racjonalnie – deklarują wolność od „zabobonu” religii, tym częściej i mocniej są w stanie uwierzyć w największe bzdury podsuwane sprytnie przez różnej maści szarlatanów i kuglarzy. I kto tu jest śmieszny, panowie i panie?…
Ciekawe, kiedy będzie następny koniec świata? Ano, zobaczymy.
Ks. Paweł Siedlanowski