Komentarze
Edukacyjne fiku-miku

Edukacyjne fiku-miku

Nie milkną echa pomysłów na reformę oświaty. To temat rzeka odgrzewany cyklicznie przy każdej zmianie ekipy rządzącej.

Nie pamiętam sytuacji, aby w przeszłości jakakolwiek reforma - wszystko jedno przez kogo podejmowana - zadowoliła wszystkich. Jak będzie teraz? Nauczyciele, którzy dostali więcej pieniędzy od D. Tuska, nagle nabiorą wiatru w żagle? Znikną wszelkie edukacyjne deficyty? Brak prac domowych tak bardzo pozytywnie nastroi uczniów, że nauka stanie się sielanką (będą mieli więcej czasu w domu na przeglądanie rolek Tik-Toka i czytanie fb)? Do szkół drzwiami i oknami zaczną się dobijać absolwenci studiów pedagogicznych?

Nie takie to wszystko proste. Problemów jest znacznie więcej. Czytelnicy z mojego pokolenia (mocno zaawansowanego średniego) zapewne pamiętają, że lekcje zaczynające się o 8.00 zazwyczaj kończyły się po godzinie 13.00, 14.00, sporadycznie po 15.00. Nie przypominam sobie, abym chodził na korepetycje. Były SKS-y, mnóstwo czasu na czytanie książek, pomoc rodzicom, haratanie w gałę do 22.00. Nie było internetu i facebooka, fakt. I jakoś pokończyliśmy dobre studia, nauczyliśmy się języków obcych, radzimy sobie całkiem nieźle w świecie. Nie brakuje w moim pokoleniu świetnych lekarzy, polityków, menedżerów, dziennikarzy, księży. Kto chciał, miał do dyspozycji biblioteki, uniwersytety. Nie w liczbie lekcji i mnogości podręczników, rozbudowanych podstawach programowych zatem problem.

Kolejne reformy edukacji, jak pamiętam (także jako przez blisko osiem lat dyrektor szkoły), zwykle zaczynały się od… dokładania materiału. Więcej godzin! Więcej przedmiotów! Więcej coraz mniej przydatnej wiedzy, po której rok po „zakuciu” nie pozostawał w głowie nawet ślad! – decydowali kolejni ministrowie. Coraz większe zmęczenie uczniów, nauczycieli rodziców, uczenie „pod testy” (bo wyniki się liczą, a wysokie miejsce w rankingach to prestiż i pieniądze), jałowe wysiłki, nijak nieprzekładające się na prawdziwą mądrość i przygotowanie do podjęcia życiowych wyzwań. I coraz większy pesymizm – pogłębiany ulicznymi sądami, gdzie młodzi ludzie pytani o podstawowe sprawy, fundamentalną wiedzę o świecie wykazują się niespotykaną ignorancją – nie czując przy tym cienia zażenowania czy wstydu. Dochodzi do tego marsz „przez instytucje” i zakusy, by szkołę zideologizować, uczynić bastionem lewackiej wizji „nowego, lepszego świata”. Marnie to wszystko wygląda.

Ewenementem na skalę światową są w polskim systemie edukacji… korepetycje. Dla jednych stanowią oznakę zaradności, dla innych są wyrazem choroby systemu edukacji, tolerowania fikcji, wedle której nauka w szkołach jest bezpłatna, a w rzeczywistości od dawna podlega prywatyzacji. Niektórzy twierdzą, że „po to jest przecież 800+”, rodzice mają kasę na korki – one zaś dla biednych nauczycieli to jedyny sposób na dorobienie do głodowej pensji. Jak się szacuje, rynek korepetycji ma dziś wartość 4-6 mld złotych. W zdecydowanej większości tak pozyskiwane środki są nieopodatkowane, co czyni go jedną z największych szarych stref w Polsce.

Piramida absurdów jest coraz wyższa. I nie zanosi się, by ów stan miał w najbliższym czasie ulec zmianie. Na pewno nie za przyczyną pani ministry Nowackiej.

Ks. Paweł Siedlanowski