Komentarze
14/2020 (1288) 2020-04-01
Mam w domku radio. Takie radyjko w zasadzie. Kuchenne. Dumnie sobie stoi wśród innych gospodarskich gadżetów, a pod nieobecność domowników dzielnie ich zastępuje.

Można się z nim przyjaźnić, kiedy mówi, co trzeba, albo obrazić na nie, gdy ma inne niż odbiorca zdanie. Ale zasadniczo jest posłuszne. I - co niezwykle ważne - zawsze pozwala, aby to do słuchacza należało ostatnie w dyskusji słowo. Ale podobnie jak wszystko, co dobre, tak i radyjko któregoś dnia się skończyło. Znaczy - prawie. Wiadomo jednak z klasycznej wypowiedzi, że „prawie robi różnicę”, należy więc pośpieszyć z wyjaśnieniem, iż radio tylko zaniemogło. A niemoc jego objawiła się tym, że mówiło i śpiewało tylko cicho, cichutko, cichuteńko. Ja w zasadzie lubię nie do końca słyszeć, co kto do mnie mówi, ale mój współmieszkaniec - jak się okazało - już nie. Zaczął więc namawiać pudełko, żeby się na wcześniejszą wersję na powrót przerzuciło i zaczęło nadawać, jak trzeba. Kręcił przy tym gałką taką i owaką, nawet wtyczkę z sieci wyjął i z powrotem „do góry nogami” wetknął, ale nic. On swoje, radio swoje.
13/2020 (1287) 2020-03-25
O ideologii ekologizmu, jej pochodzeniu i skutkach oraz miejscu człowieka we wszechświecie - w rozmowie z dr. hab. Robertem T. Ptaszkiem, prof. KUL z Wydziału Filozofii Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II.

Twórcy ekologizmu, czy też - jak to Pani nazywa, „zielonej ekologii” - zapomnieli, że człowiek jest dzieckiem Boga. A święty Franciszek poprzez pochwałę stworzeń tak naprawdę chwali ich Stwórcę. Pokazuje to wyraźnie „Pieśń słoneczna” - chyba najbardziej znane z dzieł św. Franciszka. Czytając ją, widzimy, że jego zachwyt nad pięknem stworzonego przez Boga świata był sposobem, w który oddawał cześć Bogu Stwórcy. To właśnie wiara, że Bóg jest pełen dobroci i miłości sprawiała, że św. Franciszek traktował istoty żywe jako swoich braci i siostry. Uznanie Boga za Ojca wszystkich stworzeń pozwalało też Franciszkowi widzieć świat przyrody jako miejsce przyjazne dla człowieka. Z tego samego powodu uważał, że świat powinien być miejscem braterskiego i harmonijnego współistnienia wszystkich istot żywych. Dlatego uważam, że „zielona ekologia”, która zapomina zupełnie o Bogu Stwórcy i Zbawicielu świata nie byłaby dla św. Franciszka zrozumiała, a tym bardziej możliwa do akceptacji.
10/2020 (1284) 2020-03-04
Dwoje biologów: Colin M. Wright i Emma N. Hilton popełniło właśnie artykuł „Niebezpieczne kwestionowanie płci”. Piszą tam, że „Ludzka anatomia reprodukcyjna jest jednoznacznie męska lub kobieca w chwili urodzenia w ponad 99,98% przypadków”.

I że „U ludzi nie istnieje trzeci typ komórek płciowych, dlatego nie ma spektrum płci ani dodatkowych płci oprócz mężczyzn i kobiet. Płeć jest binarna”. W ramach argumentacji przywołują stanowisko Amerykańskiego Kolegium Pediatrów, które uzgodniło, że zaburzenia rozwoju płci są niezwykle rzadkie, „medycznie zidentyfikowane jako odchylenia od seksualnej binarnej normy i słusznie są uznawane za zaburzenia modelu ludzkiego”. Co ni mniej, ni więcej, tylko oznacza, że transseksualiści to żaden dowód na istnienie trzeciej płci. Tej „społeczno-kulturowej”. Mało tego, wspomniani na wstępnie biolodzy dowodzą, że płeć to nie jest „konstrukt społeczny”, gender zaś uznają za „niebezpieczny i antynaukowy trend w kierunku całkowitego zakwestionowania płci biologicznej”. Skierowany przez nich apel o obronę prawdy na temat płci człowieka spotkał się z wieloma pozytywnymi komentarzami, potwierdzającymi, że uznanie i forsowanie „trzeciej płci” to niebezpieczny eksperyment społeczny.
9/2020 (1283) 2020-02-26
W zasadzie to jakoś tak spontanicznie wyszło. Rano zadzwonił szwagier. „Dziś zapusty, wtorek tłusty…” poinformował. Żadne biesiadowanie mi się nie uśmiechało, ale szwagier zapewnił, że wszystko pod kontrolą i że nic nie muszę.

Przynajmniej w kwestii zapustnego menu. I trzeba przyznać, że zobowiązania dotrzymał. Na stole pojawiły się i ryba po grecku, i ryba po japońsku, i ruskie pierogi, i francuskie ciasto. Tylko rzetelnie posypane cukrem pudrem faworki były ojczyste, polskie, chociaż szwagier, który do imprezy wszechstronnie się przygotował, uraczył nas wykładem, że faworki to - poza polską - także tradycja litewska i niemiecka. Konkludując powyższe, szwagierka podkreśliła, że mamy europejskie menu, znaczy jesteśmy Europejczykami. Wtedy szwagier zauważył, że, jego zdaniem, to przynajmniej Rosja i Japonia nie do końca europejskie są. Na co znowu szwagierka, że to tylko kwestia czasu. Ciszę, jaka po tej rewelacji zapadła, przerwało pojawienie się na stole dań mięsnych, wśród których brylowały swojskie: wątróbka, żeberka i delikatny móżdżek. Za przystawkę robiły zimne nóżki.
8/2020 (1282) 2020-02-20
To był naprawdę przyzwoity, siedlecki i walentynkowy koncert. Widownia wypełniona do ostatniego miejsca, młodzi, utalentowani muzycy, ciekawy repertuar.

No i ten najważniejszy - powszechnie znany od paru miesięcy i aspirujący do miana gwiazdy solista o pięknym głosie i z zadatkiem na charyzmę. Słowem - fajnie. Promujący swoją płytę wspomniany bohater wieczoru przywitał fanów podziękowaniem, że wybrali jego koncert, a nie premierę „Zenka”. W sumie… Ani ja, ani nikt z moich znajomych, a podejrzewam, że w ogóle nikt, kto na ten występ przyszedł, nawet nie rozważał kwestii takiego wyboru. Zresztą, jeśli nawet - to był on oczywisty. A jednak… Koncertujący kandydat na (naprawdę jasną) gwiazdę próbował - co wcale nie było takie łatwe - rozruszać wygodnie posadowioną na krzesłach publikę. I - zdaje się - w tym celu, a może też w ramach choćby krótkiego wytchnienia, zechciał był zajmować widownię ciekawymi historyjkami. Jedna z tych historyjek wydała mi się (a wiem, że nie tylko mnie) aż za bardzo ciekawa. Albo może lepiej - za daleko odjechana. Otóż wspominając swój kolędniczy występ w Wilnie, utalentowany bohater wieczoru nadmienił o przygodzie, która mu się tam przydarzyła.
7/2020 (1281) 2020-02-12
„I nie miłować ciężko, i miłować/ Nędzna pociecha, gdy żądzą zwiedzione/ Myśli cukrują nazbyt rzeczy one,/ Które i mienić, i muszą się psować” - pisał (wstrząśnięty?) poeta. I co z tego, że dawno? Znam takich, którzy i dziś się pod tymi słowami obiema rękami podpiszą.

Najpierw wręcz desperacko szukali. Głównie dlatego, że „życie bez miłości to jak ryba bez ości”. Znaleźli. Oj, jacy byli szczęśliwi. Albo i więcej niż oj. Może nawet jakieś całe o-jo-jo-joj. Wszędzie razem, wszystko nasze, serca wspólnym rytmem biją… Niby że czasu nie liczą, ale jednak spostrzegli, jak szybciutko mija. Więc żeby czas przechytrzyć, ślubują. Serdecznie i szczerze, z caluśkiego serca. Dla jeszcze większego szczęścia pojawił się nowy człowiek. Człowieczek. Potem może drugi, albo nawet trzeci… Noce niekoniecznie już się kojarzą z księżycem, raczej z niedospaniem, a i sama miłość ma tyle z księżycem wspólnego, że po pełni - ubywa. Ale spoko. Jest co jeść i gdzie mieszkać. Z dziećmi też w porządku, a jak je dziadkowie zechcą wziąć do siebie, to i prawie romantyczny wieczór można zorganizować.
1/2020 (1275) 2020-01-02
„Gdyby następnego dnia rano ktoś powiedział tak: „Stiopa! Jeżeli natychmiast nie wstaniesz, zostaniesz rozstrzelany!” - Stiopa odpowiedziałby słabym, ledwie dosłyszalnym głosem: „Rozstrzeliwujcie mnie, róbcie ze mną, co chcecie, za nic nie wstanę”.

Cóż tu mówić o wstawaniu - Stiopie wydawało się, że nawet oczu nie zdoła otworzyć, a jeżeli tylko spróbuje zrobić coś podobnego, potworna błyskawica rozwali mu głowę na kawałki. W głowie tej kołysał się olbrzymi dzwon, pod powiekami przepływały brązowe plamy z ognistozieloną obwódką. Na domiar wszystkiego Stiopę mdliło, przy czym wydawało mu się, że mdłości te wiążą się w jakiś sposób z natrętnymi dźwiękami patefonu.” Korzystając z życiowego doświadczenia, ośmielę się wyrazić graniczące z pewnością przypuszczenie, że opisany powyżej „stan pourazowy” literackiego bohatera Stiopy Lichodiejewa (Michaił Bułhakow: „Mistrz i Małgorzata”, tłum. Irena Lewandowska i Witold Dąbrowski) znany jest całkiem sporemu gronu naszych obywateli. Nazywany też „syndromem dnia poprzedniego” zwykle stanowi konsekwencję nie do końca kontrolowanej zabawy albo zgubnej pewności, że „mnie to nie dotyczy”.
51-52/2019 (1274) 2019-12-18
Wieczerza wigilijna to dla ogromnej rzeszy ludzi obrzęd religijny. Ale nawet dla tych, którym z religią nie po drodze, jest wydarzeniem ważnym.

To rodzinne spotkanie w gronie, które niekoniecznie na co dzień spotyka się ze sobą. Czas na wspominanie, na rozmowy, na wspólnotę w najlepszym tego słowa znaczeniu. Dlatego słyszane czasem opowieści o filmach, które biesiadnicy podczas Wigilii oglądali, mogą co najmniej dziwić. Trudno sobie nawet wyobrazić siedzącą przy wspólnym stole, z utkwionym w telewizor wzrokiem rodzinę. A jednak… Od paru lat mamy też nowe strapienie… Po której stronie talerza kładziemy telefon w czasie wigilijnej kolacji? Pytanie, oczywiście, potraktujemy jako żart. Albo prowokację. Co nie zmienia faktu, że problem - wcale nie błahy - istnieje. I że nie pojawił się nagle - jak filip z konopi, za to wniknął w nasze życie niezwykle szybko i intensywnie. Statystyki podają, że mamy dziś więcej komórek niż ludzi. Co niekoniecznie musi być jednoznaczne z koniecznością prowadzenia przy (nie tylko wigilijnym, ale tym szczególnie) stole telefonicznej konwersacji, przeglądania Facebooka, odbierania czy pisania esemesów.
49/2019 (1272) 2019-12-04
Do Siedlec przyjechał ze spotkania w Wielkopolsce - z Tomaszem Budzyńskim, jednym ze współautorów. W minioną niedzielę, w sali przy kościele św. Józefa w Siedlcach, Wojciech Sumliński promował swoją nową książkę.

- Wydawało nam się, autorom publikacji, że sprawa relacji polski- żydowskich jest bardzo ważna - z bardzo wielu względów. Więc włożyliśmy w tę pracę całe nasze serce, całą naszą duszę - zapewniał bohater spotkania. I podkreślił, że żadna inna książka nie miała dotąd takiej premiery, jak „Powrót do Jedwabnego”. - Pierwszą umowę na promocję książki - przywołuje niedawne wydarzenia W. Sumliński - mieliśmy podpisaną z Domem Rekolekcyjnym „Dobre Miejsce” przy UKSW w Warszawie. Miejsce zarezerwowaliśmy dwa miesiące wcześniej. Cztery dni przed premierą dostaję telefon: nie będzie premiery - Gmina Żydowska interweniowała. - Szukamy innego miejsca - kontynuuje dziennikarz. - To warszawski Dom Pielgrzyma Amicus. Dyrektor domu pokazuje, jakie będzie ustawienie sali; wydaje się, że nic nie stoi na przeszkodzie. Zawieramy umowę - jest piątek, 12.45. Trzy godziny później dyrektor dzwoni przerażony - Gmina Żydowska interweniowała. Do premiery trzy dni.
48/2019 (1271) 2019-11-27
Zimno się zrobiło, nieprzyjemnie, brrr. Może i temperatura nie jest jeszcze jakaś bardzo-bardzo niska, ale przecież wiadomo, że nie ma się na lepsze.

Ten listopad taki straszny w tym roku znowu jest. O, jak wieje. Niedługo czapki będzie pewnie z głowy ludziom zrywać. Na dodatek jeszcze ten czas wymienili, specjalnie, żeby życie zakłócić. To ile teraz można uszczknąć tego dnia?! Ledwie, człowieku, wstaniesz, a już zaraz noc. Niczego się nie chce. I jeszcze przewidują, że zima ciężka ma być. Jak zawieje, to nigdzie nie dojedziesz. Albo mróz, ślizgawica jaka… Na pewno nie da się wyjść na ulicę, bo zaraz rrrym jak długi - i nieszczęście gotowe. A jak się ręka tobie albo i noga złamie, to ohohohohoho! Jaki cię doktor przyjmie, skoro kolejki wszędzie? A niechby nawet i przyjął, to który się nad twoim losem choć ciuteczek zlituje? I te święta jeszcze. Znowu sprzątaj, lataj, gotuj, usługuj - tak w koło Macieju. A na ulicach, a w sklepach?! Nie przejdziesz, żeby nie zahaczyć o kogo, nie przejedziesz, żeby się w korku nie nastać.