Komentarze
Źródło: PIXABAY
Źródło: PIXABAY

Być człowiekiem

Trochę z ciekawości, a trochę z nudów poszedłem do kina na może mało reklamowany, ale nagrodzony Złotymi Lwami w tym roku film Piotra Domalewskiego „Cicha noc”. I przyznam się, że nie żałuję. Nie jest to film akcji, a i sama fabuła wydaje się dla przeciętnego widza zapewne trochę nudnawa. Nie w tym jednak tkwi sedno tego dzieła sztuki filmowej.

Pozorna monotonia daje możliwość widzom na wyciszenie, aby w kilku momentach mogli zdobyć się na refleksję nad zasadniczymi egzystencjalnymi kwestiami. Jedną z nich jest refleksja nad polską emigracją. Rozmowa pomiędzy ojcem, reprezentującym wyjeżdżających za chlebem w latach 80 i 90, a jego synem, który jest przedstawicielem ostatniej fali emigracyjnej z początku XXI w., to nie tylko wskazanie różnic pomiędzy nimi, ale postawienie kwestii porzucania ziemi ojczystej na płaszczyźnie tożsamościowej, której zazwyczaj nie bierze się pod uwagę, gdy młodzi ludzie kupują bilet na swój pierwszy lot np. do Wielkiej Brytanii czy obecnej w filmie Holandii. Refleksja ta wydaje się jednak konieczna, by dokonać oceny własnych poczynań nie tylko na płaszczyźnie ekonomicznej.

Chcąc pokrótce opisać fabułę tego filmu, można powiedzieć, iż jest to opis jednego dnia w roku – Wigilii Bożego Narodzenia w przysiółku na Mazurach. Na ten jeden dzień przyjeżdża z Holandii, gdzie pracuje, najstarszy syn (można powiedzieć górnolotnie – pierworodny). Jego pojawienie się w rodzinnym domu nie jest związane tylko z przeżyciem jednego z najbardziej kulturowo ugruntowanych świąt rodzinnych, ale zasadniczo z próbą sprzedaży rodzinnego majątku jakiejś osobie z zagranicy. Ostatecznie do tej transakcji nie dochodzi, ponieważ w wyniku konfliktu pomiędzy nim a młodszym bratem dom dziadka staje w płomieniach. Resztę muszą Państwo obejrzeć już sami.

W krytycznym momencie filmu dochodzi jednak do rozmowy pomiędzy ojcem a najstarszym synem. I właśnie wówczas padają słowa refleksji nad poczynaniami polskich migrantów za chlebem. Grający postać ojca Arkadiusz Jakubik stwierdza, iż udając się za granicę, chciał tam poczuć się człowiekiem, gdyż tutaj czuł się tylko Polakiem. Dopiero po latach i po powrocie na rodzinną wieś zrozumiał, że to właśnie zagranicą był tylko Polakiem, a tutaj jest człowiekiem. I dodaje kwestię najważniejszą. Nie przytoczę jej dosłownie, ale brzmi w niej dość jasna deklaracja, że własny kraj jest dany każdemu z nas, by właśnie być człowiekiem. W ciszy, wywołanej monotonią filmu, słowa te tną ostrzem umysł i uczucia widza niespodziewanie i głęboko. Dla mnie samego ten moment filmu zmienił całkowicie sposób jego odbioru. I dał kanwę do dokonania swoistego „rachunku sumienia”. Płonąca na końcu filmu chata dziadka jest w tym momencie najsilniejszą metaforą skutku emigracji całkowitej, czyli porzucenia własnego kraju na zawsze. Wychodząc z sali kinowej, większość widzów ma jednak w pamięci drążące sumienie pytanie: po co mi jest właściwie mój kraj?

 

Skrzeczenie czy łkanie?

Teza Wyspiańskiego o skrzeczącej rzeczywistości być może jest próbą wyjaśnienia tego dyskomfortu po seansie. Łatwo tłumaczącą zresztą wszystko, co trudne i podstawowe. Wydaje się jednak, iż postawienie przez Domalewskiego kwestii wyznaczonego jakąś granicą własnego kraju jest próbą podniesienia rangi i wskazania egzystencjalnego znaczenia ojczyzny. Miejsca, które jest dane dla bycia człowiekiem. Być może dlatego, że my wszyscy przyzwyczailiśmy się do traktowania naszego kraju w kategoriach czysto funkcjonalnych. Zresztą w większości naszych dysput o Polsce dominuje dzisiaj argumentacja o ekonomicznych warunkach i standardach życiowych. Nikt nie zaprzecza, iż są to sprawy ważne. Problem w tym, czy najważniejsze? Jeżeli przyjąć je za jedyny wyznacznik przynależności do polskiej nacji, wówczas pozostanie się na gruncie całkowitej zmienności i płynności własnej egzystencji. Chcący się urządzić w nowym kraju młody człowiek stanie się wzorcem najwłaściwszego postępowania, a powracający z zarobkowej emigracji ojciec – tylko wzorcem niespełnionej głowy rodziny, topiącej swe egzystencjalne smutki w alkoholu. Przestawienie jednak tej kwestii na tory zasadnicze odkrywa przed każdym z nas cel posiadania ojczyzny i przynależności do niej. Tym celem jest właściwe kształtowanie, a może przede wszystkim odkrywanie własnego człowieczeństwa. Ojczyzna przede wszystkim jest miejscem tworzenia mnie jako człowieka. Wtedy nawet zatargi rodzinne, kłótnie i bijatyki nabierają innego znaczenia. Być może zabrzmi to dziwnie, ale nawet w nich jest jakaś doza zachowania etycznego, swoiście ludzkiego, bo broniącego wartości związanych z więzią rodzinną. W tym wymiarze fałszująca na skrzypcach kolędę siostra stanowi przejaw łkania duszy za tym, co zasadnicze. To, co w koncepcji funkcjonalnej jest tylko garbem, po przestawieniu akcentów jawi się jako skarb.

 

U podstaw

W niedzielę rozpoczynamy w Kościele czas adwentowy. Od wielu już lat przypominam sobie w ten dzień jeden z wierszy Ernesta Brylla „Piosenka kolędników”: „Przez śnieg grudniowy, przez deszcz lodowy, przez świat śmiertelnie biały idziemy sami, niosąc pytanie: Kto jesteś? Polak mały. (…) Takie pytania bolą jak rana. Kto z was odpowie szczerze? Myśmy zmęczeni, sami nie wiemy, w jaką to Polskę wierzyć?”

Poetycka maniera być może dla wielu z nas jest tylko romantyczną fanaberią. Jednakże w tym sposobie odbioru rzeczywistości jest formą wyrażenia w skrócie tego, co stanowić może przepaście tomisk naukowych rozważań. Dotyka bezpośrednio podstaw naszego człowieczeństwa. A o te podstawy trzeba koniecznie pytać się samych siebie, bez ucieczki w tanie i łatwe rozwiązania, których kanwą są marzenia o mitycznej Arkadii poza krajem. Zresztą, bez odpowiedzi na to pytanie, bez próby postawienia egzystencjalnego zapytania i odpowiedzi na nie, nie mają sensu żadne działania „usprawniające” nasze życie w Polsce. Tylko funkcjonale traktowanie ojczyzny jest najprostszą drogą do tego, by ostatni zgasił światło. Właśnie – zgasił światło.

Ks. Jacek Świątek