Jedynie różaniec, co dała mi kochana mama, to pozwolili, żebym go
miał. Dali mi przez ręce siostry zakonnej i to był najwspanialszy
prezent od mojej mamy - on mi pomagał przetrwać piekło na tej ziemi
- zapisał we wspomnieniach Aleksander Karolczuk „Burza” (1920-2014)
wywodzący się ze wsi Tonkiele, przesłuchiwany, sądzony, a następnie
więziony w Siedlcach w latach 1945-47.
- 1 i 2 marca to dwie daty, które w moim sercu zajmują ważne miejsce. Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych przypomina o moim śp. tacie, 2 marca przypadają imieniny mamy. Przeżyli razem 67 lat. I odeszli razem, mama miesiąc po tacie - mówi Urszula, najstarsza z siedmiorga dzieci Heleny i Aleksandra Karolczuków. Wśród wspomnień z dzieciństwa, które przypadło na lat 50 ubiegłego wieku, najwyraźniejsze są te związane z codzienną ciężką pracą. - Rodzice zaczynali wspólne życie od hektara pola i jednej krowy. Mieszkali w małym drewnianym domku. Byli niesłychanie pracowici i zmyślni. Tata zasadził drzew owocowych, żeby dzieci miały co jeść. Trzymał pszczoły. Żeby nas wykarmić, mama dwoiła się i troiła - biedowaliśmy jak wszyscy, a w każdym domu na wsi była gromadka dzieci - wspomina pani Urszula. - To były okrutne czasy - dodaje. I przywołuje kolejne obrazy, związane z ciągłymi przeszukaniami w ich domu. - Wpadali w kilku, bywało że nad ranem, i plądrowali wszystko. Mama kazała nam szybko uciekać z domu i iść do którejś ciotki. Ciągle nakładali na nas kary. Jednej wiosny Bug zalał nasze pole.
- 1 i 2 marca to dwie daty, które w moim sercu zajmują ważne miejsce. Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych przypomina o moim śp. tacie, 2 marca przypadają imieniny mamy. Przeżyli razem 67 lat. I odeszli razem, mama miesiąc po tacie - mówi Urszula, najstarsza z siedmiorga dzieci Heleny i Aleksandra Karolczuków. Wśród wspomnień z dzieciństwa, które przypadło na lat 50 ubiegłego wieku, najwyraźniejsze są te związane z codzienną ciężką pracą. - Rodzice zaczynali wspólne życie od hektara pola i jednej krowy. Mieszkali w małym drewnianym domku. Byli niesłychanie pracowici i zmyślni. Tata zasadził drzew owocowych, żeby dzieci miały co jeść. Trzymał pszczoły. Żeby nas wykarmić, mama dwoiła się i troiła - biedowaliśmy jak wszyscy, a w każdym domu na wsi była gromadka dzieci - wspomina pani Urszula. - To były okrutne czasy - dodaje. I przywołuje kolejne obrazy, związane z ciągłymi przeszukaniami w ich domu. - Wpadali w kilku, bywało że nad ranem, i plądrowali wszystko. Mama kazała nam szybko uciekać z domu i iść do którejś ciotki. Ciągle nakładali na nas kary. Jednej wiosny Bug zalał nasze pole.