Sondaże - jeśli im wierzyć - wskazują, że nawet ludzie
(delikatnie rzecz ujmując) letni w wierze, dzielą się w Wigilię
opłatkiem, a w wielkanocny poranek święconym.
Toteż nic dziwnego, że kiedy koronawirus nakazał siedzenie w domach, a kościoły dla zgromadzeń większych niż pięcioosobowe pozamykał, nie tylko najwierniejsi z wiernych zaczęli przemyśliwać, jak by w tym stanie rzeczy zawartość wielkanocnego koszyczka poświęcić. Jak wielowiekowej tradycji zadość zdołać uczynić. Dla opanowania sytuacji Episkopat nie tylko zasugerował święcenie pokarmów w domu, przez kogoś z rodziny, ale opublikował też formułę i treść domowego błogosławieństwa. A nawet zachęcił do pochwalenia się święconym w społecznościowych mediach. Nie wszystkim jednak takie rozwiązania były - nomen omen - w smak.
Toteż nic dziwnego, że kiedy koronawirus nakazał siedzenie w domach, a kościoły dla zgromadzeń większych niż pięcioosobowe pozamykał, nie tylko najwierniejsi z wiernych zaczęli przemyśliwać, jak by w tym stanie rzeczy zawartość wielkanocnego koszyczka poświęcić. Jak wielowiekowej tradycji zadość zdołać uczynić. Dla opanowania sytuacji Episkopat nie tylko zasugerował święcenie pokarmów w domu, przez kogoś z rodziny, ale opublikował też formułę i treść domowego błogosławieństwa. A nawet zachęcił do pochwalenia się święconym w społecznościowych mediach. Nie wszystkim jednak takie rozwiązania były - nomen omen - w smak.