Czas zatrze ślad?
Ale relacja z Katynia się nie pojawiła. Dotarły za to inne informacje. Pierwsze sygnały były już przed dziewiątą. Niepodawane jeszcze przez media czekające na potwierdzenie wiadomości, według których katastrofie miał ulec samolot Jak-40 - z prezydentem Polski. Kiedy okazało się, że prezydent poleciał Tu-154M, zatliła się iskierka nadziei. I bardzo szybko zgasła. Bo to właśnie tupolew - przy próbie podejścia do lądowania - rozbił się na lotnisku Smoleńsk-Siewiernyj. W katastrofie zginęli wszyscy - 96 osób: para prezydencka Lech i Maria Kaczyńscy, ostatni prezydent RP na uchodźstwie Ryszard Kaczorowski, wicemarszałkowie Sejmu i Senatu, dowódcy wszystkich rodzajów sił zbrojnych RP, pracownicy Kancelarii Prezydenta, szefowie instytucji państwowych, duchowni, przedstawiciele ministerstw, organizacji kombatanckich i społecznych, osoby towarzyszące i załoga tupolewa. Ludzie o różnych poglądach, przynależący do różnych politycznych ugrupowań.
Nie było rocznicowej uroczystości. Była Msza św. w intencji ofiar katastrofy. I gęsta, szara mgła. Tuż nad lotniskiem, na którym miał lądować samolot z polską delegacją. Wyżej niebo było bezchmurne. I świeciło słońce.
Nagły zwrot
Niespodziewana śmierć polskiej elity – w tym prezydenta kraju – powoduje w rodakach z niczym niedający się porównać wstrząs. Milkną ci, którzy zupełnie niedawno pod adresem Lecha Kaczyńskiego rzucali kalumnie i oszczerstwa. Płaczą nieprzychylni mu dotąd dziennikarze. Ateiści nawołują do modlitwy. W ciągu kilku godzin zmienia się przekaz tzw. opiniotwórczych mediów. Para Prezydencka z oderwanych od rzeczywistości ponuraków, nieudaczników, ludzi z innej epoki awansuje do rangi ciepłych, sympatycznych współobywateli. Wyśmiewana do tej pory prezydencka reklamówka staje się symbolem troski i małżeńskiej miłości. Świat dziwi się, kiedy widzi, jak wielkim zasobem pięknych zdjęć Marii i Lecha Kaczyńskich dysponują te same media, które jeszcze przed paru godzinami pokazywały polskiego prezydenta jako nieudacznika. Nagle ukazuje się nie ksenofob i nie zaściankowiec, ale Europejczyk i mąż stanu. Cichną słowa o dorzynaniu watahy, opowieści o ślepym snajperze, straszenie wyginięciem na modłę dinozaurów. Daje się za to słyszeć nawoływania do bycia razem, deklaracje przebaczenia. Ale ani cisza, ani nawoływania nie trwają zbyt długo.
Nie wszystkim wulkan straszny
Pałac Prezydencki nigdy jeszcze nie był tak oblegany. Na wejście do Sali Kolumnowej trzeba czekać kilkanaście godzin. Ludzie w skupieniu przechodzą obok trumien Pary Prezydenckiej, wielu przyklęka na krótką modlitwę. W kwiatach i zniczach tonie nie tylko Krakowskie Przedmieście.Wiele państw – także tych od Polski odległych, ogłasza narodową żałobę. W kraju nie jest ona wyłącznie zarządzeniem administracyjnym. Ta prawdziwa – ogólnonarodowa – trwa jednak znacznie krócej niż administracyjna. Informacja o pochówku Pary Prezydenckiej na Wawelu wywołuje protesty niektórych środowisk. O refleksję w sprawie pogrzebu apeluje biskup Pieronek, Andrzej Wajda i Krystyna Zachwatowicz w liście do władz kościelnych domagają się zmiany decyzji. Postanowienia twardo broni kardynał Dziwisz.
Smutek Polaków łagodzi nieco zapowiedź uczestnictwa w pogrzebie Pary Prezydenckiej bardzo licznej grupy przedstawicieli państw całego świata – wśród nich prezydenta USA Baracka Obamy, brytyjskiego następcy tronu księcia Karola, premiera Kanady czy monarchów Monako i Szwecji. Dzień przed pogrzebem większość wizyt – wśród nich wspomnianych wyżej osobistości – zostaje odwołana z powodu erupcji islandzkiego wulkanu Eyjafjallajökull i zamknięcia przestrzeni powietrznej nad wieloma państwami Europy. Mimo to do Krakowa dociera – i właśnie drogą lotniczą: przez Portugalię, Włochy, Turcję, Bułgarię, Rumunię – przebywający wtedy z wizytą w USA prezydent Gruzji Micheil Saakaszwili. Towarzyszy mu – po 13 godzinach jazdy samochodem – jego żona.
Protesty na czas uroczystości milkną. Odzywa się Zygmunt – królewski dzwon.
Przyjaźń, współczucie, współpraca
Niemal natychmiast po otrzymaniu informacji o katastrofie, zanim jeszcze zostanie prawnie stwierdzony zgon prezydenta, Marszałek Sejmu Bronisław Komorowski przejmuje formalnie prawie wszystkie jego obowiązki. – Ponieśliśmy dramatycznie bolesną stratę. W tych trudnych dniach bądźmy wszyscy razem – apeluje w swoim przemówieniu. Z odezwą do polskiego narodu występuje też rosyjski prezydent Dmitrij Miedwiediew. „Drodzy przyjaciele, obywatele Polski. Wszyscy ubolewamy nad tragicznym zdarzeniem, do jakiego doszło. Obiecuję, że wszystkie fakty dotyczące wypadku zostaną wyjaśnione razem z polską stroną” – zapewnia. I wyraża „najgłębsze kondolencje dla Polaków w imieniu wszystkich Rosjan”. Jest jeszcze spotkanie premierów Polski i Rosji – Donalda Tuska i Władimira Putina. Są gesty przyjaźni i współczucia ze strony władz Rosji. I powierzenie im śledztwa. Bez żadnych obaw. Wszak ma w nim uczestniczyć także polska strona. Więc uczestniczy – bierze m.in. udział w identyfikacji ciał. Oddelegowana do Rosji ówczesna minister zdrowia Ewa Kopacz przekonuje w swoim sprawozdaniu, że „Najmniejszy skrawek, który został przebadany, najmniejszy szczątek, który został znaleziony na miejscu katastrofy, wtedy kiedy przekopywano z całą starannością ziemię na miejscu tego wypadku na głębokości ponad 1 metra i przesiewano ją w sposób szczególnie staranny, każdy znaleziony skrawek został przebadany genetycznie”. Na skutek tej współpracy wiele szczątków ofiar trafia nie do swoich trumien. Wiele zostaje też na miejscu katastrofy.
Arcyboleśnie szczerze
Smoleńskie śledztwo trwa długo. Pracuje rosyjski MAK, pracuje – bez dostępu do najważniejszych dowodów: wraku samolotu i oryginalnych czarnych skrzynek – polska komisja Millera. Rosyjski wniosek: przyczyną katastrofy był błąd polskich pilotów. Polskie śledztwo w zasadzie potwierdza te ustalenia. Niejasności znajdują swoje miejsce w worku z napisem „teorie spiskowe”.
Kropkę – czy może raczej krzyżyk – nad dochodzeniem stawia wybrany w lipcowych wyborach 2010 r. prezydent Rzeczpospolitej Bronisław Komorowski. „W katastrofie smoleńskiej najważniejsze było to, że podjęto próbę lądowania w warunkach klimatycznych (…) braku widoczności, w których absolutnie ta próba lądowania nie powinna mieć miejsca. (…) Niestety – w moim przekonaniu – sprawa jest w sposób arcybolesny prosta” – recytuje. Wszystko jest takie jasne. Wszystko jest oczywiste.
A mury runą?
Obok tych, którzy nad tą niespotykanych rozmiarów katastrofą przeszli do porządku, ciągle są tacy, którzy do dziś – dziesięć lat po tragedii, uważają ją za niewyjaśnioną. Zdewastowany wrak Tu-154M wciąż jest po rosyjskiej stronie. – Jeśliby w Polsce dano sobie spokój z teoriami spiskowymi w związku z katastrofą smoleńską, wrak dawno byłby już w Polsce. Nie ma co szukać innych motywów przetrzymywania wraku. Niestety w Polsce uparcie doszukujecie się spisku i nie chcecie uznać rezultatów śledztwa. Dawno już zakończylibyśmy śledztwo, ale póki ono nie jest zakończone, wedle prawa nie możemy oddać wraku – stwierdził kilka miesięcy temu ambasador Rosji Siergiej Andriejew.
Podobno czas leczy rany. Ale stawia też mury. Nadejdzie czas, że ten smoleński runie?
Anna Wolańska