Komentarze
De ja vu cz. 1.

De ja vu cz. 1.

25 lat temu, jako nieopierzone pacholę, miałem okazję uciąć sobie pogawędkę z panem ministrem od wyznań. Urząd ds. Wyznań… Nazwa przewrotna, bo sugerująca, że zajmowano się tam regulowaniem kontaktów państwa z różnymi grupami religijnymi. Coś na zasadzie Urzędu ds. Równouprawnienia Religii.

 Tymczasem rzeczywistym celem Urzędu było nawet nie tyle prowadzenie wojny z kościołami, zborami, cerkwiami, co laicyzacja polskiego społeczeństwa, czyli przekonywanie, że religia to opium dla mas, a światopogląd materialistyczny jest bardziej racjonalny, niż ten zakładający istnienie Stwórcy wszechrzeczy. Ale ad rem. Ów Pan Kierownik – de facto minister – chciał przekonać mnie i moich kolegów, że miejsce krzyży jest w świątyniach, a szkoła jako świecka powinna być ich pozbawiona. Pan Kierownik nie podważał faktu istnienia Boga, ba – łaskawca – pozwalał nam nawet sobie w Niego wierzyć. Nie deprecjonował  zasad tej wiary, a jedynie jej wyznawanie zamykał w świątyniach i domach. Argumentował, że, co prawda, zdecydowana większość Polaków to katolicy, ale kilka procent to wyznawcy innych religii i ateiści, którzy mogą czuć się w pewnym sensie urażeni obecnością symboli religijnych w świeckiej szkole i państwowych urzędach. Jednakże nie potrafił jakoś wytłumaczyć, czemu w tychże samych urzędach wisiały podobizny Marksa, Engelsa i Lenina, którzy akurat razili nie tylko moje uczucia i poglądy (Skąd my to znamy??? Gdzie i kiedy my to słyszymy i czytamy??? Jakieś de ja vu mi się trafia codziennie, jak tylko odpalę TV.)

Nie będę ukrywał, że postawa obecnych w trakcie rozmowy nauczycieli nie była budująca. Cóż, takie to były czasy, że co innego w klasie, co innego przy oficjelach, co innego w niedzielę, a jeszcze bardziej co innego pięć lat później, gdy za manifestowanie wiary nie tylko nie groziła żadna sankcja, ale i można było sobie zapewnić przedłużenie dyrektorskiej kadencji. Nie piszę tej dygresji, by kogoś wskazać i skazać. Nie liczę na odruch sumienia. Piszę, bo prawdą jest, że nawet u schyłku komuny nie byliśmy narodem złożonym z herosów, a nagłe nawrócenia, jakich byliśmy świadkami na masową skalę, następowały po 1989 r. Były też masowe odwrócenia w 1982 roku. Piszę o tym, bo – nie potępiając nikogo – należy mieć świadomość prawdy. Zbyt często dziś w imię fałszywie pojmowanej konieczności narodowego pojednania następuje zamazywanie, a nawet wymazywanie z przeszłości wydarzeń, w których nie wszyscy zdawali egzamin z wiary czy patriotyzmu. Nie można się zgodzić na milczenie o rzeczach pięknych i ważnych tylko dlatego, by nie urazić tych, którzy dziś na nabożeństwach czy akademiach zajmują pierwsze rzędy. Tym bardziej że oni sami nie widzą żadnego powodu, by wstydzić się niegdysiejszych swych czynów i postaw, więcej – w imię zdefiniowanej przez siebie samych politycznej poprawności oczekują zapomnienia, bez wybaczenia, bo to wymagałoby z ich strony skruchy. Tym samym wyrzucanie ze szkoły bez prawa do kontynuacji nauki, publiczne poniżanie, wykopywanie drzwi w internackim pokoju, szykanowanie współpracowników, postulowanie wyrzucenia ze szkoły za samo podjęcie dyskusji z przedstawicielem władzy ma dziś być zapomniane dla zachowania dobrego samopoczucia tych, którzy pełnymi garściami czerpali profity z faktu przynależności do kasty rządzących przez 45 lat Polską. Mamy zapomnieć o zwycięstwie kilkuset młodych ludzi, bo faktyczne zwycięstwo krzyża boli tych, którzy go niegdyś zdejmowali? Nie postuluję publicznego piętnowania, ale nie mogę – milcząc – fałszować historii, bo ktoś nie chce się przyznać do porażki, bo chce zachować miejsca w pierwszych ławkach niezależnie od czasów i swych postaw. Nie chcę przepędzania ich z tych miejsc. Siedząc tam bez wyrażenia aktu skruchy, sami się stygmatyzują. Widać źle im między tymi, którzy niezależnie od miejsca przychodzą do świątyni, by wejść we wspólnotę, w której wygranym jest ten, kto zajmuje ostanie miejsce przy stole i odbiera nagrodę za modlitwę, jałmużnę, post nie tu, ale w niebie..

C.d. za tydzień.

Grzegorz Skwarek