Droga, która zmienia życie
Siedlecka EDK rozpoczęła się Mszą św. o 21.00 w parafii pw. bł. Męczenników Podlaskich. Eucharystii przewodniczył proboszcz ks. dr Jacek Szostakiewicz, który w kazaniu podkreślał, że współczesnemu człowiekowi brakuje ciszy, czasu na refleksję i modlitwę, a EDK to okazja, by się zatrzymać. - Będziecie szli nocą, w milczeniu, słuchając Bożego szeptu.
Z pewnością wielu zada sobie pytanie o sens życia. Znajdziecie się w miejscu Maryi, Szymona z Cyreny, Weroniki, a może płaczących niewiast – wszystkich, którzy rozumieli, że Jezus jest Synem Bożym i musi to wszystko przetrwać, by pokazać człowiekowi, jak iść przez życie – mówił kapłan. – Być może najzwyczajniej zabraknie sił, lecz wówczas zobaczysz, że jesteś tylko człowiekiem całkowicie zależnym od Boga. On patrzy na was. Wykorzystajcie ten czas, by w ciszy serc powierzyć mu swoje troski. Módlcie się za innych, a kiedy będzie bolało, spójrzcie na krzyż. Jezus cierpiał bardziej. Zabierzcie ze sobą dobre intencje, one bowiem niosą człowieka. Zabierzcie Boga, a wtedy będzie lżej. Z Nim człowiek jest w stanie osiągnąć wszystko – przypomniał ks. J. Szostakiewicz.
Było naprawdę ekstremalnie
Po zakończeniu Eucharystii blisko 200 osób wyposażonych w książeczki z rozważaniami i mapy wyruszyło w drogę. Trasa prowadziła przez Siedlce, Strzałę, Chodów, Kisielany-Żmichy, Bale, Mokobody, Męczyn, Męczyn Kolonię, Budziszyn, Mokobody-Kolonię, Osiny Górne, Wolę Suchożebrską, Chodów, Strzałę, Siedlce. Stacje wyznaczono przy kapliczkach, przydrożnych krzyżach, a czasami po prostu w lesie, na zakręcie czy w innym charakterystycznym miejscu. Pierwsze kilometry były dość łatwe do pokonania. Schody zaczęły się w okolicach rzeki Liwiec, gdzie trzeba było poradzić sobie z pokonaniem podmokłej łąki, a w rezultacie – często iść dalej w mokrych butach. Potem było błoto, glina, piach. Nikt jednak nie narzekał. W końcu miało być ekstremalnie. I było.
Prawdziwy kryzys zaczął się ok. 30 km. Z każdym kolejnym krokiem nogi stawały się coraz cięższe, a barki spięte jak nigdy wcześniej. Przeszkadzał plecak, a nawet niesiona w ręku latarka. – W pewnym momencie miałem ochotę usiąść na ziemi i rozpłakać się jak dziecko. Lecz im mniej miałem sił, tym więcej myśli i wspomnień w głowie. Wszystko to ofiarowałem Bogu i tak się zaczęło moje spotkanie z Nim na trasie – dzieli się wrażeniami Krzysiek.
Lekcja pokory
EDK to ogromna lekcja pokory. I wobec siebie, słabości ciała. I wobec innych – gdy jeden chce iść z czołówką, a inny woli w ciemności; gdy trzeba się dostosować do tempa marszu, a czasami wolałoby się iść szybciej lub wolniej. Była też walka z pokusami, np. żeby zacząć rozmawiać na trywialne tematy, zamiast dopuścić „do głosu” ciszę, a przez nią swoje serce i głos Pana.
– Trudno mi w kilku słowach opisać tę noc – mówi Karolina. – Było to bardzo osobiste spotkanie. Z Panem Bogiem i samą sobą. Wbrew pozorom poznać siebie jest najtrudniej – mamy na co dzień o sobie różne wyobrażenia, niekoniecznie zgodne z rzeczywistością. EDK pozwala się o tym przekonać. Czułam, że z każdym kolejnym krokiem zaczynam widzieć jaśniej. Że wszystko się we mnie stopniowo układa i cichnie. Ale przed tym przełomem jest mieszanina bólu, strachu… Cóż, spotkanie siebie wcale nie musi być łatwe – podkreśla.
„Dałyśmy radę, ale łatwo nie było. Błądzenie po nocy, droga po omacku, nasza osobista trasa miała 55 km, ale czas miałyśmy świetny: 9 godzin 30 min. Potrzebna była i woda, błoto i strach, czy idzie się w dobrym kierunku, a także zbłądzenie i na koniec wyprowadzenie z tego! Niesamowite! Pewnym krokiem szłyśmy przed siebie (a byłyśmy chyba pierwsze, bo światełek już od Chodowa przed nami nie było) i w Balach poszłyśmy nie tu, bagnistą drogą byśmy szły jeszcze długo i zupełnie w innym kierunku, gdyby nie ogromna woda, która nas zatrzymała (to był oczywisty znak). Po prostu jak Jezioro Galilejskie, ale nie było łódki, więc stwierdziłyśmy, że raczej organizatorzy nie wymagają od nas takiej wiary, by iść dalej… Zawróciłyśmy i jakoś dotarłyśmy do Mokobód – dalej było bez przygód. Na przyszłość przydałaby się jakaś mapka szczegółowa. Pozdrawiam liderów. Obolała, lecz szczęśliwa, dziękuję. Łza kręci się z radości, że tyle „dzieciaków” podejmuje ten trud z własnej woli, Jezus żyć będzie!” – dzieli się na facebookowym profilu siedleckiej EDK jedna z uczestniczek. Inna z kolei pisze: „Wybrać się warto. Chociaż raz. Potem – kiedy ciężko i smutno – będziesz do tej Drogi wracać. Czas nagli. Ja przed 60-tką. Tempo zawrotne. Doszłam ze łzami. W górę serca”.
Wszystko jest po coś
Niektórzy musieli zejść z trasy. – Nawet oni mogą sporo wygrać, właśnie dzięki porażce. Jeżeli udało im się poznać swoje granice i przekroczyć je, to zwyciężyli, mimo że nie doszli do końca – uważa Krzysiek. Również on musiał się poddać. – Dla mnie koniec trasy nastąpił już w jej połowie. Nie udało się. Ale ta porażka wiele mnie nauczyła. Ogołociła wręcz do kości – przyznaje.
„Ja nie dałam rady. Wysiadłam po 33 km. Zostało mi 10 km. Pewnie bym doszła, ale to praktycznie był maraton na czas i chyba wiele rzeczy bym zmieniła, lecz dziękuję Bogu za te 33 km w wodzie, bagnie, piachu i pod górę. Myślę, że każdy powinien choć trochę przejść tej Ekstremalnej Drogi Krzyżowej” – dzieli się na facebooku swoim doświadczeniem jedna z uczestniczek.
Wielu też zabłądziło, ponieważ brakowało konkretnej mapy. Wskazówki na wydrukowanych kartkach oraz oznaczenie stacji często nie pokrywały się z GPS. Była to jednak pierwsza edycja EDK, więc prawo do błędu zostało w nią wpisane. Organizatorzy obiecują, że za rok zrobią wszystko, by uniknąć podobnych pomyłek.
Jednak wszystko w życiu dzieje się po coś. Czasami trzeba się zgubić, ubrudzić, upaść. Odczuć własną słabość fizyczną i duchową, zwątpić w swoje siły. I mimo to iść dalej. To straszliwe zmęczenie ma przybliżyć nas do Boga. Ale warto też wiedzieć, że oprócz bólu, zmęczenia i innych niedogodności EDK ma też smak rozgwieżdżonego nieba, śpiewu ptaków przed świtem. To wszystko pozostaje w sercu.
MOIM ZDANIEM
Damian Rymuza, współorganizator siedleckiej EDK
Najstarszy uczestnik EDK w Siedlcach miał 75 lat. Poznałem go na trasie, mężczyzna – mimo swojego wieku – szedł bardzo dzielnie, a siły woli wiele osób mogłoby mu pozazdrościć. W EDK wzięły też udział dzieci. Pierwsi uczestnicy dotarli do celu przed 6.00. Dla mnie najtrudniejsze były ostatnie kilometry. Prowadziłem wręcz ze sobą walkę: iść dalej czy odpuścić i zadzwonić po bliskich. Jednak ten ostatni odcinek najbardziej pomógł mi dotrzeć w głąb mojego „ja”, ponieważ pod wpływem zmęczenia ego już przestaje działać, opadają wszystkie maski zakrywające sedno prawdziwej osobowości. Moim zdaniem to był trudna trasa, a szczególnie w momencie przejścia przez podmokłe łąki. Obecnie słuchamy głosów uczestników, gdyż chcemy się dowiedzieć, co możemy poprawić za rok, aby EDK w pełni spełniła ich oczekiwania zarówno na poziomie duchowym, jak i organizacyjnym. Jesteśmy świadomi, że pojawiło się kilka problemów nawigacyjnych (np. w pewnych momentach aplikacja wyznaczyła inną trasę niż opis), ale obiecujemy, że zrobimy wszystko, by w kolejnych edycjach takie błędy nie miały miejsca.
Jolanta Krasnowska