Komentarze
Źródło: Andrzej Flaga
Źródło: Andrzej Flaga

Duchowa (r)ewolucja

Choć na pozór wydaje się to paradoksem, jednak można zaryzykować stwierdzenie, iż w naszej rzeczywistości nie ma nic bardziej stałego niż ciągła zmienność.

Jesteśmy do tego tak przyzwyczajeni, że nawet nie zwracamy na to uwagi. Przemienność nocy i dnia, poszczególnych pór roku, przechodzenie od deszczowej pogody do rozpromienionego słońcem nieba jest tak dla nas zwyczajne, że nie dostrzegamy tego fenomenu, traktując go jako coś zupełnie normalnego. Podobnie do świata przyrody traktujemy również sferę naszej duchowości. Często powtarzamy frazę, że tylko krowa nie zmienia swoich poglądów. Uwierzywszy w prawdziwość tych słów, nawet nie staramy się znajdować podstaw logicznych dla zmienności w sferze naszej duchowości. Łykamy wszystko, co dostarczane jest nam przez takie czy inne autorytety, bo w ten sposób chcemy dowartościować siebie jako istoty ponoć myślące. Lecz wszystko ma swoje konsekwencje.

Przyjmując z zewnątrz te czy inne poglądy, przemieniamy się, nawet tego nie zauważając. Dopiero w konfrontacji z jakimiś wielkimi wydarzeniami zaczynamy dostrzegać, ile się w nas zmieniło. Ta prosta konstatacja odnosi się nie tylko do pojedynczych ludzi, ale wydaje się stanowić prawidłowość także w przypadku całych społeczności, z religijnymi włącznie. Przemiany, jakie dotknęły chrześcijaństwo w Polsce po 1989 r., choć korzeniami tkwiące we wcześniejszych wydarzeniach, dzisiaj w jaskrawy sposób dają o sobie znać. Można je było zauważyć w dwóch wydarzeniach, które w ostatnim czasie miały miejsce w naszej ojczyźnie.

 

Polskie Lepanto

W ostatnią sobotę wokół granic naszego państwa powstał łańcuch modlących się na różańcu ludzi. Blisko milionowa rzesza w modlitwie błagała Pana Boga o przebaczenie grzechów i pokój na świecie, a także o pomyślność naszej ojczyzny. Dokonana przez różne ośrodki, zainteresowane „utopieniem” tejże inicjatywy, próba skierowania jej na tory stricte polityczne związane z tzw. uchodźcami cokolwiek się nie udała. Pomimo ciężkich ataków w mediach, modlący się na granicach i we wszystkich miejscach w kraju doskonale odczytali zamierzenia organizatorów i nie poszli za głosami wściekłych krytyków. Można pokusić się o pytanie, dlaczego właśnie w tym przypadku nie znalazły oddźwięku w sercach i umysłach ludzi słowa krytyki, skoro w przypadku innych akcji dość łatwo przychodzi atakującym spacyfikowanie myślenia współczesnych Polaków? Owszem, odpowiedzi będzie zapewne wiele. Moim jednak zdaniem clou sprawy znajduje się w samej inicjatywie.

Organizacja „Solo Dios Basta”, która przygotowała to wydarzenie, znana jest również z innego spotkania, a mianowicie ze zorganizowania w październiku 2016 r. w Częstochowie Wielkiej Pokuty w ramach jubileuszu 1050-lecia chrztu Polski. Początkowo wydawało się, że nie zgromadzi ona zbyt wielkiej liczby uczestników. Przekonanie to było tak dojmujące, że nawet Episkopat Polski początkowo zignorował przygotowania do niej. A jednak zgromadziła 150 tys. osób, czyli znacznie więcej niż inne inicjatywy związane z tamtą rocznicą (oczywiście z wyłączeniem Światowych Dni Młodzieży w Krakowie). Wypełniając jasnogórski szczyt, zebrani włączali się w przygotowany przez ks. Piotra Glasa akt przebłagania za grzechy narodu i egzorcyzm nad naszą ojczyzną. Skąd jednak ta siła oddziaływania skromnej w końcu fundacji? Wydaje mi się, że jest to sprawa prostoty wiary jako zaufania Bogu. W świecie polityki, także kościelnej, modlitwa zdaje się sytuować jako ostateczna ostateczność i sięga się po nią tylko w momentach beznadziejnych. Prostota wiary natomiast uznaje modlitwę i ufność w Bogu za początek, a nie koniec chrześcijańskiej działalności. I właśnie dlatego jest w stanie przekonać rzesze złaknione prawdy wiary i doświadczenia na poły mistycznego.

 

Rousseau na ambonie (i to w mitrze)

Na przeciwległym krańcu wydarzenia sobotniego znajduje się, moim zdaniem, to, co wydarzyło się w czasie Mszy św. sprawowanej w 100 rocznicę powstania Sądu Najwyższego. W czasie kazania kard. Kazimierz Nycz bez żądnych ogródek usytuował się w konkretnym miejscu dzisiejszego sporu politycznego w Polsce. Jednakże problemem ważniejszym było opowiedzenie się po konkretnej stronie pewnej ideologicznej debaty. Wyrażając swoje obawy o kształt sądownictwa w naszym kraju, wsparł on teorię tzw. trójpodziału władzy. Niezależnie od tego, czy odwoływał się on do koncepcji J.J. Rousseau, czy też np. do Kelsenowskiej koncepcji prawa, wpisał się dość dokładnie w tradycję oświeceniowo-pozytywistyczną. Nawet Jan Paweł II, choć w „Centesimus annus” wskazywał, iż demokracja jest doceniania przez Kościół, to jednak w „Sollicitudo rei socialis” przypomniał, że Kościół nie łączy się z żadnym ustrojem społecznym jako własnym. Dodawał także, że demokracja nie może służyć wąski grupom społecznym jako narzędzie osiągania władzy i zapewniania sobie przywilejów. Cała katolicka nauka społeczna, choć wskazuje na konieczność życia w społeczności płynącą z natury człowieka, to jednak odżegnuje się od rozwiązań ustrojowych. Owszem, ocenia je, ale nie łączy się z nimi. Wpisanie się metropolity warszawskiego nie tyle w spór ustrojowy, ile raczej wejście na tory konkretnych rozwiązań ideologicznych stanowi niebezpieczeństwo politykierstwa, czyli nie troski o dobro wspólne (polityka), a raczej koneksji z konkretnymi graczami politycznego sporu. Uznaję możliwość, a czasem nawet konieczność wypowiedzenia się duchownych w kwestiach politycznych, bo może płynąć to ze wspomnianej troski o dobro wspólne, lecz nie można zamieniać ambony kościelnej w miejsce głoszenia koncepcji społecznych, u podstaw których leży ideologiczne kłamstwo. Właśnie tu mieści się owo rozejście się prostej wiary i politycznego kunktatorstwa, a właściwie należałoby powiedzieć: prawdy i fałszu.

 

Pęknięcie sięgające początków

W 1969 r. Josef Ratzinger w tekście „Kapłan na przełomie czasów” napisał: „Gdy spada na nas taki grad pytań, a naukowa kompetencja tych, od których pochodzą, z góry każe uważać wszelki sprzeciw za niestosowny, nie uspokaja nas fakt, że naszych wierzących, czyli tych, którzy wprawdzie nie wypowiadają się w radiu ani nie piszą w gazecie, ale modlą się w naszych kościołach i są właściwym kręgosłupem moralnym ich istnienia, takie pytania niewiele interesują. (…) Można wprawdzie sądzić, że wkrótce pojawi się paralela do kryzysu ariańskiego, kiedy to wiara świeckich wbrew synodom, teologom i biskupom zachowała nicejskie wyznanie wiary i bez słowa wobec wszystkich tendencji, jakie się rozwinęły, doprowadziła do zwycięstwa.” Być może warto odświeżyć te słowa i wziąć jej jako memento.

Ks. Jacek Świątek