Historia
ARCH. A. KOCH
ARCH. A. KOCH

Kiedy przeszłość łączy się z teraźniejszością

W pałacu w Milanowie odbyła się promocja książki „Magnolia. Spotkania w przeszłości i dziś” autorstwa Agaty Koch.

Publikacja jest opowieścią autobiograficzną wzbogaconą o wątki poetyckie. Miejsce spotkania, do którego doszło w połowie lipca, nie było przypadkowe. - W Milanowie spędziłam pierwsze lata swojego życia, lata 60 poprzedniego stulecia. Przeżyłam je na terenie tutejszego parku i pałacu, gdzie funkcjonowało liceum z internatem. W szkole jako nauczycielki pracowały moja mama i babcia - wspomina Agata Koch. - Gdy miałam cztery lata, rodzice przenieśli się do Lublina.

Czas spędzony w Milanowie miał wpływ na całe moje życie, o czym przekonałam się podczas pisania książki. W mojej opowieści dotykam jednak nie tylko wątków milanowskich. Piszę też o latach siedemdziesiątych spędzonych w Lublinie, i osiemdziesiątych, kiedy studiowałam germanistykę w Lipsku, ale też o ostatnich dekadach, które dotyczą mojego życia w Berlinie, gdzie mieszkam od 1990 r. – opowiada. 

 

Dwór i dworzec

Milanowski kompleks powstał w XIX w. Był siedzibą książęcego rodu Światopełk-Czetwertyńskich. Jego przedstawiciele zostali wypędzeni ze swojej posiadłości w 1944 r., kiedy na nasze tereny wkroczyła Armia Czerwona. 

Obiekt szybko upaństwowiono i założono w nim liceum z internatem, które funkcjonowało do 2017 r. Następnie przeszedł on w zarząd Caritas Diecezji Siedleckiej. Z założenia ma służyć przede wszystkim celom kulturalnym. Obecnie wymaga remontu i prac adaptacyjnych, które wiążą się z dużymi środkami finansowymi. 

– Moi dziadkowie przybyli do Milanowa po II wojnie światowej w wyniku przesunięcia granic Polski. Zostali wypędzeni zza Buga. W książce wspominam milanowski dworzec. To właśnie tu zatrzymał się pociąg z bydlęcymi wagonami, w których podróżowali moja babcia i dziadek. Do Milanowa – na wieść o tworzącej się tu szkole – napływali także, po stłumionym powstaniu warszawskim, mieszkańcy stolicy. Wcześniej przez ten dworzec wydostali się zapewne uciekający stąd przedstawiciele rodziny Żółtowskich i Czetwertyńskich. Myślę, że był on miejscem szczególnych wydarzeń i spotkań, o czym wspominam w książce – podkreśla autorka. 

 

W ciągu kilku lat

Pani Agata zaznacza, że osoby, które po wojnie przybyły do Milanowa, szybko zaczęły tworzyć nową rzeczywistość. – To byli szczególni ludzie. Środowisko związane z tutejszym liceum do dziś bardzo pozytywnie wypowiada się o poziomie edukacji w tej szkole; jej jakość od samego początku była bardzo wysoka. Absolwenci milanowskiego liceum dostawali się na studia, a potem otrzymywali dobrą pracę -dopowiada.

Jak powstawała sama książka? Wiele jej fragmentów, np. wiersze, narodziło się już kilka lat temu. Część prozatorska zaczęła tworzyć się w czasie pandemii. 

– Przechodziłam covid i miałam nieco więcej czasu, więc postanowiłam spisać to, co zajmowało mój umysł od lat. Wtedy powstał trzon opowieści. Kiedy myślałam, że napisałam już wszystko, co chciałam, w internecie natrafiłam na publikacje o Milanowie i tutejszym pałacu, które zostały wydane kilka lat wcześniej. Takich materiałów szukałam przez całe swoje dorosłe życie, ale przez długi czas niczego nie mogłam znaleźć. To odkrycie przeformułowało mój pomysł na książkę. Szczególnie zafascynowała mnie postać hrabiny Marii Tarnowskiej, która stała się ważną i kluczowa postacią tej opowieści – zdradza A. Koch.

 

Ani dokument, ani reportaż

Autorka „Magnolii” wspomina, że hrabina Tarnowska była jednym z sześciorga dzieci, które urodziły się w rodzinie Czetwertyńskich z końcem XIX w. W latach 50, przebywając na emigracji w Brazylii, spisała swoje wspomnienia. Niedawno zostały one opublikowane w języku polskim, gdyż pierwotna wersja była napisana po angielsku. Pierwsze wydanie wspomnień – w obcym języku – miało pomóc w dotarciu z ich treścią do jak najszerszego grona odbiorców. 

– To był dla mnie przełom w pisaniu. W książce opisuję dość szczegółowo pewne historie z Milanowa, które zakodowały się w mojej głowie, co może wydawać się niewiarygodne, bo mieszkając tam, miałam przecież tylko kilka lat. Zadziwiające, ile emocji, wrażeń i informacji pochłonęłam, przebywając w Milanowie jako dziecko. W „Magnolii” nie zatrzymuję się jednak tylko na osobistych wspomnieniach i wrażeniach, które z czasem stają się rozmyte. W trakcie pisania książki próbowałam dotrzeć także do wszystkich osób, które nasuwały mi się w pamięci, a które mogły w tym czasie żyć i mieszkać w tej miejscowości. Prosiłam, by opowiedziały mi o tamtych latach. Książka nie jest ani dokumentem, ani reportażem; to raczej bardzo poetycka forma oddająca klimat lat 60 poprzedniego wieku. Moja uwaga, jako dziecka, koncentrowała się wtedy na zmysłowym i emocjonalnym pojmowaniu świata – uściśla  autorka powieści.

 

Dziecięce wędrówki

Pytana o te wspomnienia pani Agata wymienia m.in. spotkania dorosłych grających w brydża. Zaznacza, iż doskonale pamięta, gdzie i w których pomieszczeniach na terenie szkoły mieszkali jej nauczyciele, opowiada też o dziecięcych wędrówkach po parku. 

– Odczuwałam wolność, chodząc po parkowych alejkach. Teren był ogrodzony, a ja czułam się tam bardzo bezpiecznie. Pamiętam tamtejsze dróżki, mury, zapachy, drzewa, całą przyrodę. Kluczowa była tytułowa magnolia. Dziś mam ją także w swoim ogrodzie w Berlinie. Wspominam też wycieczki do niedalekiego Czarnego Lasu, w którym miałam swoje krasnoludki. Ciepło myślę również o ludziach, których spotykałam w czasie spacerów – wylicza A. Koch. 

 

Zatajone i niewygodne

Czym był pałac Czetwertyńskich dla lokalnej społeczności? – Mieszkańcy Milanowa bardzo szanowali i cenili sobie to miejsce. Jako młoda dziewczyna chciałam dowiedzieć się o nim czegoś więcej, np. kto je stworzył i kto w nim mieszkał, ale nikt nie mówił o tym oficjalnie. To były czasy, kiedy tematy związane z wypędzeniem czy dokonaniami arystokracji wyciszano. Nie były zgodne z ówczesną polityczną narracją, z panującym systemem, więc skutecznie je zatajano, były uważane za niewygodne. Z tych powodów długo nie mogłam dotrzeć do odpowiedzi na moje pytania. Pomimo tego wszystkiego pamiętam, że społeczność szkolna dbała o ten teren, do grabienia liści czy pielenia grządek wyznaczano konkretne klasy. Także sama społeczność skupiona wokół szkoły była ze sobą bardzo zżyta – wyjaśnia autorka powieści. 

Dopowiada, że podczas pisania „Magnolii” korzystała z opracowań o Milanowie przygotowanych przez dwie historyczki: Jolantę Adamską i Agnieszkę Gontarczuk. Ich publikacje na temat miejscowości są dość świeże i można je traktować jako opracowania naukowe. 

 

Premiera w pałacu

Pani Agata zaznacza, że pisząc książkę o Milanowie, nie myślała o tym, by zaprezentować ją w tej miejscowości. Okazja przyszła przypadkiem. 

– Zostałam zaproszona na spotkanie wąskiego grona osób zainteresowanych rewitalizacją tego miejsca. Niektórzy z uczestników wiedzieli, że piszę opowieść dotyczącą m.in. Milanowa. Myśleli nawet, że jest już wydana drukiem. To spotkanie zmobilizowało mnie do zintensyfikowania działań związanych z publikacją. Caritas Diecezji Siedleckiej pomogła mi w wydaniu książki. Byłam zaskoczona spotkaniem premierowym. Teraz, gdy o tym rozmawiamy, minęło od niego około tygodnia, a ja ciągle dostaję zwrotne informacje i podziękowania. Nie spodziewałam się takiej frekwencji. W spotkaniu, podczas którego opowiadałam o książce, wzięli udział przedstawiciele środowiska związanego z milanowskim liceum, które do dziś jest ze sobą bardzo zżyte. Nie zabrakło też mojej bliższej i dalszej rodziny oraz przyjaciół, a także mieszkańców Milanowa, bo ta książka opowiada również o nich. Takich miejsc jak pałac w Milanowie jest w Polsce ponad 2,5 tys. Ich historie są bardzo różne, ale i nieco podobne. Mało się o nich mówi, a to wielka szkoda. Trzeba to robić tu, w kraju, jak też poza jego granicami, bo tam też żyją Polacy – zaznacza Agata Koch. 

Na koniec przyznaje, że marzy o niemieckojęzycznej wersji swojej opowieści, czego oczywiście jej życzymy! 

Agnieszka Wawryniuk