Kobieta, która zachwyciła przyszłego papieża
Z postacią Hanny Chrzanowskiej po raz pierwszy zetknąłem się podczas pisania powieściowej biografii Karola Wojtyły. Składała się ona z trzech części: pierwsza opowiadała o najmłodszych latach przyszłego papieża (Lolek), druga o odkrywaniu powołania i kapłaństwie (Wujek Karol), natomiast trzecia dotyczyła czasów, gdy był krakowskim biskupem (Habemus papam). Szukając materiałów, natknąłem się na postać H. Chrzanowskiej, pielęgniarki, która swoje życie poświęciła chorym i cierpiącym. Pomyślałem wówczas: owszem, niezwykła osoba, ale pewnie jedna z wielu, jakie otaczały K. Wojtyłę.
Zmieniłem zdanie podczas pracy nad biografią o. Leona Knabita, benedyktyna, który znał Hannę bardzo dobrze. Okazało się, że często gościła w Tyńcu, a sam o. Leon był świadkiem podczas diecezjalnego etapu procesu beatyfikacyjnego H. Chrzanowskiej. Kiedy skończyłem książkę o o. Knabicie, otrzymałem od wydawnictwa Znak ofertę napisania kolejnej publikacji. Zaproponowano, by jej główną bohaterką stała się właśnie Hanna. Pomyślałem: to znak, że trzeba przypomnieć światu postać tej niezwykłej kobiety, której życiowym powołaniem była opieka nad najbardziej potrzebującymi.
Czytając Pana książkę, zwłaszcza opisy, gdy Hanna odwiedzała ludzi, od których wszyscy odwracali wzrok, pierwsze skojarzenie, jakie przyszło mi na myśl to: Brat Albert w spódnicy lub polska Matka Teresa.
Kiedy zacząłem „wgryzać” się w historię H. Chrzanowskiej, miałem to samo odczucie: polska Matka Teresa, ale do bólu świecka. Nie przeszkadzało jej to jednak, by wielkie rzeczy Boże przekładać na praktykę dnia codziennego.
Ale Hanna nie zawsze była blisko Boga. Co sprawiło, że się nawróciła?
Źródła na ten temat są bardzo nikłe. Możemy co najwyżej prowadzić proces poszlakowy, bo np. w swoich życiowych wyborach Matka Teresa kierowała się wiarą, natomiast w przypadku Hanny wiadomo jedynie, że kiedy decydowała, iż zostanie pielęgniarką, była daleko od Boga. ...
Jolanta Krasnowska