Kultura
Sylwia Tarkowska
Sylwia Tarkowska

Kraina Bugu – ojczyzna duszy

Rozmowa z Moniką Mikołajczuk - o jej najnowszej książce wyrosłej ze spotkań z ludźmi, którzy tak jak ona ukochali najpiękniejszą z rzek.

Moniko, od lat czytam Twoje teksty, delektując się słowem i podglądając pisarski warsztat… Jesteś mistrzynią reportażu. Jaką przestrzeń daje autorowi ten gatunek publicystyki?

To chyba stwierdzenie na wyrost, ale dziękuję. W każdym razie wciąż się uczę od lepszych i taka jest, według mnie, droga reportera. Nie osiadać na laurach, nieustannie doskonalić warsztat i otwierać szeroko oczy na świat. Faktycznie reportaż to moja ulubiona forma dziennikarskiej wypowiedzi, której jestem wierna, od kiedy redaktor Krystyna Goldbergowa, pod której okiem pisałam pracę podyplomową z reportażu na warszawskiej „dziennikarce”, powiedziała mi: „Idź tą drogą. I nie przestawaj dziwić się światu”. Potem spotkałam Barbarę Wachowicz - jej książki mnie uwiodły. I to dzięki niej zaczęłam pracę nad reportażem od „ojczyzny duszy”, czyli miejsca, które jest nam najbliższe: krainy dzieciństwa. W moim przypadku była to kraina Bugu.

Dlaczego właśnie reportaż? Bo w jego centrum znajduje się konkretny człowiek, którego osobny los jest odzwierciedleniem losów wszystkich ludzi. To trochę taki paradoksalny gatunek, bo z jednej strony musimy być obiektywni w opisywaniu zdarzeń, z drugiej zaś każdy reportaż nosi w sobie cząstkę nas samych, więc z natury rzeczy staje się subiektywnym głosem. Reportaż jest mi bliski także dlatego, że mam możliwość, nazwałabym to szczęściem, uczestniczyć w życiu innych tu i teraz, zbliżyć się do ich świata, ich emocji, dopuścić ich do głosu, by stał się on słyszalny. „Słowo nie jest tożsame z uczuciami, ale nie mamy lepszego środka, żeby je wyrazić” – powiada świetna reportażystka Swietłana Aleksijewicz. Tak, słowo jest podstawą reportażu. Jedno słowo potrafi opisać tragedię całego pokolenia.

Wracając do moich bohaterów… Jak pisał Ryszard Kapuściński, „reportaż jest tym gatunkiem literatury, która powstaje ze spotkania podróżującego reportera z ludźmi napotkanymi w drodze”. Ja moich bohaterów spotykam na nadbużańskich ścieżkach. Dosłownie.

 

Świat – mówiąc za Andrzejem Stasiukiem – pełen jest szczegółów, od których zaczynają się historie… Jak trafiasz na te ścieżki, które prowadzą Cię do ciekawych ludzi? Co zyskujesz dzięki spotkaniom z nimi?

 

Tematy same do mnie przychodzą [śmiech]. Zazwyczaj jest tak, że jedna historia rodzi kolejne. Na początku swojej pracy w redakcji – zaczynałam w „Echu Podlasia” – zajmowałam się głównie reportażami społecznymi. Ciągnęło mnie do smutnych tematów… Płacz moich bohaterów wzruszał czytelnika i w bardzo wielu przypadkach te teksty zmieniały życie opisywanych osób na lepsze, bo znalazł się ktoś, kto chciał im pomóc. Na tym polega siła dziennikarstwa. Potem odeszłam od takiej tematyki, być może dlatego, że zbyt wiele emocji mnie to kosztowało. Niestety, nie mogę sobie pozwolić na to, by zajmować się wyłącznie dziennikarstwem, więc musiałam ograniczyć swoją reporterską „działkę”. Od przeszło dziesięciu lat, dzięki redagowaniu magazynu Kraina Bugu, mam możliwość pisania reportaży o ludziach z nadbużańskiego Mazowsza i Podlasia – ten świat mnie pochłonął. Spotykam bardzo wiele fascynujących postaci, które przeczą stereotypowi biednego i zacofanego wschodu. Część z nich porzuciła miasto, by osiąść na wsi i budować swoje życie od nowa, realizować pasje, pozwolić sobie na luksus wolności bez wyrzutów sumienia. To nie są łatwe decyzje. Ale czasem trzeba coś stracić, żeby coś zyskać. Spokój i obcowanie z przyrodą są cenniejsze niż mniejsze lub większe pieniądze zdobywane w stresie, często za cenę rozchwiania relacji rodzinnych, przyjacielskich, a przede wszystkim kosztem własnego zdrowia fizycznego i psychicznego. „Bug mnie uratował” – często słyszę z ust moich bohaterów. Ale do takich decyzji trzeba dojrzeć. A czego się od nich uczę? Przede wszystkim radości życia, odwagi, cierpliwości i wierności marzeniom. Podziwiam ich i jestem im wdzięczna, że są ambasadorami wschodu w jego najlepszym wydaniu. Mój ulubiony reporter Mariusz Szczygieł w niedawno wydanej książce o sztuce reportażu „Fakty muszą zatańczyć” pisze, że reportaże są literaturą, „czyli dają pewną otulinę dla psychiki. Literatura pozwala nam poczuć się trochę lepiej i trochę bezpieczniej”. Taką otuliną dla mojej psychiki są ludzie, których spotykam nad Bugiem.

„Świat jest pełen szczegółów” – cytujesz Stasiuka, także nadbużańskiego człowieka i pisarza, którego bardzo cenię. Tak, to od szczegółu zaczynają się wszystkie ważne historie. W książce „W krainie Bugu. Reportaże serdeczne” opisuję świat prof. Stanisława Baja urodzonego w Dołhobrodach, który przez całe życie maluje Bug. Z jednego miejsca – piaszczystej skarpy na Surgach niedaleko Kodnia. Na tej skarpie powstały setki obrazów jednego fragmentu rzeki o różnych porach roku. I każdy obraz jest niepodobny do poprzedniego. Wydawać by się mogło, że to nudne zajęcie – wciąż ten sam motyw. Nic podobnego. Baj, jak żaden inny malarz, potrafi ze szczegółu, jakim jest skrawek wody, uczynić temat uniwersalny. „Twoja rzeka to już synteza, symbol rzeki” – podsumował twórczość Baja jego wieloletni przyjaciel pisarz Wiesław Myśliwski. Wiele historii, które zawiera moja książka, zaczyna się od szczegółu… Bo ja bardzo lubię szczegóły [śmiech].

 

Co takiego jest w Bugu, że zmusza do powrotu, wyzwala w ludziach dobre emocje, jest natchnieniem, daje ukojenie? A jaki jest Twój Bug?

 

Myślę, że odpowiedź na to pytanie czytelnik odnajdzie w tej książce. Każda z opisywanych w niej historii to dowód miłości do Bugu, do rzeki, od której nie da się uciec. A mój Bug jest jak bliski mi człowiek. Nad Bugiem stawiałam pierwsze kroki. Nad Bugiem rozpamiętywałam pierwsze miłości. Nad Bugiem płakałam po śmierci rodziców. Bug mnie wycisza i uspokaja. Nad tą rzeką nie ma przed i potem. Jest tylko teraz. Mam swoje ulubione miejsca nad Bugiem – Kózki, Mierzwice, Bużyska, Drohiczyn, Mielnik, ale też okolice Pratulina, gdzie widziałam najwięcej gwiazd na niebie. Ale mój Bug to przede wszystkim mieszkający tam bliscy i przyjaciele. Zawsze serdeczni i otwarci, zarażający optymizmem i nadzieją, bez względu na to, co ich spotyka.

 

Czy nie żal, że fragment nadbużańskiej rzeczywistości – ten kojarzący się z kilimami, przydomowymi pasiekami, drewnianym płotem i ławką przy drodze – odchodzi na naszych oczach?

 

Na pewno tak, ale tego nie zatrzymamy. Nasz świat się zmienia… Póki żyją świadkowie tego, co dawne, trzeba dać im głos. Dzięki nim ten świat drewnianych wsi z ławeczkami przy drodze, krów na łące, skrzypiących furmanek, majówek pod gołym niebem, miarowego szeptu krosien pod strzechą nie zniknie. Reportaż jest po to, by go zatrzymać i ocalić od zapomnienia.

 

Dziękuję za rozmowę.

Monika Lipińska