Ktokolwiek wie…
Luty 1939 r. Helenka stoi w oknie kamienicy, której pierwsze piętro zamieszkuje doktor Weingott. Helenka jest tu od tygodnia. Ma się zajmować dziećmi pana doktora. To sześcioletni Rysio i ośmioletni Tadzio. Teraz chłopcy jedzą podwieczorek, a Helenka w tym oknie zastanawia się, czy tak samo słońce zachodzi w jej rodzinnej wsi. I czy ludzie z taką samą jak ona trwogą przyglądają się krwistoczerwonemu horyzontowi. Jesienią Helenka skończyła 16 lat i już drugi raz jest w Siedlcach. Tyle że teraz na dłużej. Przyjdą roboty, żniwa - trzeba będzie wracać. Starsza siostra, Stasia, pewnie tu zostanie. Doktor od dawna chwali jej kulinarny talent. No i Stasia jest taka bardziej „miastowa”. A Helenka boi się tego całego rejwachu, tych nieprzyjaznych ulic i samych obcych ludzi.
Tadzio i Rysio to małe łobuziaki. Ale mores znają. Po pobudce o szóstej – gimnastyka. A potem mycie – w zimnej wodzie. I na śnieg i mróz doktor ich ciągle prawie bez ubrania wyprawia. Tyle że czapki, szaliki i rękawice im daje. Ale już paltek albo choćby kurteczek – żadnych. A nieraz to nawet gołe ciało chłopcy sobie śniegiem nacierają. Helenka nie ma pojęcia, jakim cudem oni nie chorują.
Matki to prawie nie mają. Znaczy – Helenka nie wie, co z nią jest, że tylko od czasu do czasu się w domu pokazuje. O chłopców dba ich bona; to ona sprawuje pieczę nad wychowaniem, kształceniem. Sama ma 14-letnią córkę Iris, zachłanną na życie i poznawanie świata.
Doktorowicze szybko zdobywają serce Helenki. Ta obiecuje sobie (i – po latach – dotrzyma słowa), że pierwszemu synowi da na imię Tadeusz. Tymczasem przywykła już, że w domu doktora panuje ustalona od dawna hierarchia. Tu każdy wie, gdzie jest jego miejsce, a naczelnym prawem ustanowiono przestrzeganie zasad dobrego wychowania i szacunku dla wszystkich ludzi. ...
Anna Wolańska