Liczcie na swoich
Wicepremier przyjechał do Siedlec 23 marca na zaproszenie Krzysztofa Borkowskiego, wiceprzewodniczącego Sejmiku Województwa Mazowieckiego. Podczas napiętego programu wizyty spotkał się władzami Akademii Podlaskiej na czele z rektorem prof. dr. hab. Antonim Jówko. W spotkaniu uczestniczył również prezydent Siedlec Wojciech Kudelski oraz starosta siedlecki Zygmunt Wielogórski. Rektor przybliżył wicepremierowi problem z procedurami dotyczącymi uruchomienia funduszy na budowę gmachu Wydziału Humanistycznego. Minister obiecał przyjrzeć się sprawie.
Bank to nie kasyno
W samo południe wicepremier Pawlak spotkał się ze studentami AP, biorąc udział w panelu dyskusyjnym: „Kryzys czy też impuls do rozwoju”. Uczestniczyli w nim również m.in.: Zofia Żuk (Siedlecka Loża BCC), Krzysztof W. Borkowski oraz Grzegorz Skwarek (Katolickie Radio Podlasie).
Podczas wykładu wicepremier dużo miejsca poświęcił głośnemu ostatnio tematowi umów z bankami na opcje walutowe, na których straciło wiele firm. – Sama opcja jest bardzo pożytecznym rozwiązaniem. Ma podobne działanie jak autocasco, czyli płacimy premię za to, że dostajemy prawo i jakby coś się stało, to możemy z tego prawa skorzystać – wyjaśniał Pawlak. W praktyce wyglądało to tak, że kiedy złoty umacniał się, przedsiębiorcy sprzedający swoje usługi bądź towary za waluty obce, w obawie przed stratami, zawierali takie umowy, chcąc zabezpieczyć się przed ryzykiem kursowym. To jednak spowodowało, że po zmianie tendencji na złotym, firmy musiały przekazywać bankom więcej walut niż pierwotnie zakładały, i to po niekorzystnym kursie. Zdaniem ministra to spowodowało zachwianie równowagi między przedsiębiorcą a bankiem. – W chwili, gdy kurs był najniższy, zapakowywano wiele firm w tego typu złożone struktury na dwa lata – tłumaczył minister i dodawał, że bank sprzedawał opcje dla przedsiębiorców z tzw. barierą, zabezpieczając się przed spadkiem waluty. – Bank nie jest kasynem. To jest instytucja, która powinna dbać o interesy swoich klientów – przypomniał. Według ministra należałoby poszkodowanym przez opcje walutowe stworzyć teraz możliwość przenegocjowania umów oraz ujawnić, które instytucje wyprowadziły z Polski pieniądze.
Wicepremier odniósł się również do krajowego deficytu. Obecnie planowany jest wyższy niż w zeszłym roku, co ma złagodzić dekoniunkturę na rynku finansowym. – Polska na dziś nie musi zwiększać zadłużenia. Mamy niewykorzystane w dużej mierze środki europejskie – mówił wicepremier. Przekonywał też, że słaba waluta ma swoje dobre strony. – Nasze towary są konkurencyjne w stosunku do importowanych, a to powoduje utrzymanie miejsc pracy – tłumaczył. Jego zdaniem sprzyja to eksportowi i rozwojowi miejscowej gospodarki.
Wszyscy muszą się tłumaczyć
Po południu minister gospodarki gościł w Mościbrodach, gdzie dyskutował z przedsiębiorcami, prezesami banków oraz samorządowcami z regionu siedlecko-ostrołęckiego. Spotkanie swoją obecnością zaszczycił bp Zbigniew Kiernikowski.
Wicepremier spotkał się również z mieszkańcami. Pytany o dalszy los KRUS-u, odpowiedział, że z punktu widzenia efektywności działa on sprawniej od ZUS-u. – Koszty obsługi jednego uczestnika systemu są niższe w KRUS-ie niż w ZUS-ie – wyjaśnił. Pawlak zgodził się również, że wraz ze zwiększeniem kompetencji samorządu nie zwiększyło się wsparcie finansowe, choćby w postaci subwencji oświatowych, które będą pomocne zwłaszcza przy realizacji reformy dotyczącej posyłania sześciolatków do szkół. Wicepremier obiecał, że ta sprawa jedynie „została przesunięta w czasie”. Pytany o prywatyzację, przyznał, że nie można na siłę prywatyzować wszystkiego, bo musi być zachowana zdrowa równowaga. – Niektóre firmy zostały niepotrzebnie „rozjechane”, a można było je restrukturyzować – podsumował.
Komentując sprawę senatora Misiaka, dotyczącą przyznania jego firmie realizacji stoczniowego kontraktu, Pawlak stwierdził, że doszło do paranoi, bo „teraz wszyscy muszą się tłumaczyć, że do czegoś w życiu doszli”. Radził też poważnie potraktować wybory do europarlamentu. – Należy wybrać takich ludzi, którzy potrafią zatroszczyć się o nasze sprawy w UE. Nie potrzeba krzykaczy, którzy nie potrafią doprowadzić sprawy do końca, tylko ludzi konkretnych, którzy znają się na rzeczy – wyjaśniał.
Kinga Ochnio