Komentarze
Miejcie nadzieję…

Miejcie nadzieję…

Zasypywani jesteśmy lawiną informacji. Wszyscy spieszą z wyjaśnieniami medycznymi, organizacyjnymi, prawnymi, ekonomicznymi etc. Angażowane są różne autorytety, by uzasadnić zachowanie spokoju i wskazać możliwe sposoby przetrwania w tym trudnym dla każdego czasie.

Internet zawalony jest poradami od przaśno-praktycznych po cudownościowe i niesamowite. Informacje od cioci, babci, pani z magla mieszają się z wiadomościami podawanymi z wysokości katedr profesorskich i naukowych tytułów. Czy to źle? Z jednej strony nie, gdyż można w tym galimatiasie przy zastosowaniu nikłych zdolności logicznych wyłowić cenne wskazówki. Jednakże, i to jest druga strona medalu, chaos informacyjny trochę na własne życzenie powoduje, iż zaczynamy się czuć jak dzieci we mgle. A tego efektem najbardziej dojmującym jest dzisiaj deficyt nadziei. Proste pytanie: co dalej? przenika każdy umysł i każde serce. Potrzebujemy nadziei. Łatwość, z jaką większość polskiego społeczeństwa poddaje się ostrym rygorom stany epidemii, nie jest tylko czy głównie wynikiem zorganizowania społecznego naszego narodu, choć zapewne i w tym może mieć swoje korzenie. To poszukiwanie stabilnej podstawy naszego istnienia i oglądu rzeczywistości.

Chwytamy się tego gromadnie, by uciec przed strachem o własne życie i zdrowie lub naszych najbliższych. Zorganizowany przez innych własny nasz styl życia jawi się wielu z nas jako warunek przetrwania. Nie jest to w żadnym razie krytyka ani władz państwowych, zgodnie z rozsądkiem i znamionami sztuki rządzenia organizujących społeczeństwo do przetrwania w czasach zarazy, ani tym bardziej nie jest to krytyka naszego podejścia do rzeczywistości, związanej z odpowiedzialnością i rozwagą. Problem bowiem nie jest w przestrzeganiu przepisów prawa w czasach szczególnych, ale scedowanie źródła nadziei na struktury zewnętrzne. To stworzenie jakby parawanu, przesłaniającego tylko to, co dzisiaj rodzi się w naszych sercach. Quasi optymizm, że jakoś to będzie. Marzenie myszy, że ciasna dziura wydrążona w ścianie budynku, zapewni bezpieczeństwo i pozwoli przetrwać. Swoista „dojutrkowość”, bo następny dzień sam o siebie troszczyć się będzie. Opisane powyżej podejście do naszego dzisiejszego sposobu istnienia charakteryzuje brak jasnej i wyraźnie zarysowanej perspektywy, która właśnie powinna stanowić źródło naszej nadziei. To nie przetrwanie w ramach stworzonych przez strukturę państwową przepisów winno stanowić opokę naszego myślenia, ale cel, do którego zmierzamy i który stanowi uzasadnienie naszego postępowania. Zaufanie li tylko strukturalnym formom życia społecznego może dać tylko nikłą formę optymizmu na 24 godziny. Jest on ważny, ale nie najważniejszy, gdyż nie może i nie jest w stanie rozwiać całkowicie i ostatecznie lęku, rodzącego się w naszych sercach. Zawsze bowiem pozostanie pytanie, czy środki proponowane przez państwo są wystarczające i czy nie łudzą nas imaginacją szczęścia tuż za rogiem.

 

Stałością zwycięża…

Jeszcze raz muszę podkreślić, iż uważam dostosowanie własnego działania do zaleceń rządu za konieczność dzisiejszego naszego stanu. Lecz nie w nich należy upatrywać nadziei. Tym, co rzeczywiście pozwala patrzeć w przyszłość z podniesionym czołem, jest ponowne odczytanie przeznaczenia człowieka do wieczności. Św. Paweł z uporem podkreślał, że nasza ojczyzna jest w niebie, a ludziom miłującym Boga wszystko służy ku dobremu. Życie z ukierunkowaniem na wieczność nie jest przejawem rezygnacji w obliczu klęski, lecz odnalezieniem pełnego zwycięstwa. Nie jest poszukiwaniem szczęsnej arkadii w zaświatach, ale ujrzeniem pełni, do której może prowadzić każde życiowe doświadczenie. Ważne jest jednak zrozumienie, iż wieczność ta nie jest położonym w miejscu bliżej nieokreślonym miejscem zażywania rozkoszy i przyjemności, ale ofiarowaną człowiekowi i możliwą dlań do zdobycia pełnią własnego człowieczeństwa. Dlatego nasza nadzieja nie jest podróżą w mglisty kierunku bez dokładnego adresu, ale ma ona swoje imię – Jezus Chrystus. Prawdziwy Bóg i prawdziwy Człowiek. Św. Paweł twierdząc, że nie ma zbawienia w żadnym innym stworzeniu pod słońcem, nie jest jakimś szowinistą religijnym. Nie stanowi to bowiem odmowy zbawienia ludziom, którzy z przyczyn od siebie niezależnych nie mogli poznać Jezusa. Po prostu, tylko w Nim zrealizowało się w pełni człowieczeństwo, a więc On jest jedynym znakiem ludzkich możliwości przenikniętych łaską Boga. Dlatego Tomasz z Akwinu z łatwością dziecka stwierdza, że wiara jest już początkiem życia wiecznego. Ona rodzi w nas to, co dokonało się w Jezusie, i stanowi gwarancję naszego zwycięstwa. Zwycięstwa, które nie musi zważać na takie czy inne wydarzenia codzienności, nie musi ich się lękać i może żyć nadzieją nawet wbrew światowym horyzontom. To, czego dzisiaj potrzebujemy dzisiaj bardziej niż czegokolwiek, to właśnie wiara otwierająca na wieczność. Ona daje możliwość wytrwania mimo ograniczeń, ale również ona daje siłę do przyjęcia nawet tego, co w rachubach tego świata jawić się będzie jako przegrana bądź klęska (w wymiarze osobistym lub społecznym). Potrzeba otwarcia serc na wieczność.

 

Dać im moc i zbroję…

Episkopat Portugalii w obliczu pandemii nie tylko przyjął obostrzenia prawne związane z czasem zarazy, ale zaproponował coś jeszcze – ponowne oddanie swojej ojczyzny pod opiekę Matki Bożej Fatimskiej. Przewodniczący naszego episkopatu poprosił, by w ten akt włączyć także i naród polski. Myślę, że znakiem profetycznym jest również i postawa papieża Franciszka, który błogosławiąc pustemu dzisiaj Placowi św. Piotra, jako najważniejsze remedium na obecną sytuację wskazał z dziecięcą ufnością odmawianą Modlitwę Pańską. To nie mrzonki nawiedzonego przywódcy religijnego. Człowieka można wyleczyć lub nie, ale niezależnie od tego, gdy w sercu będzie miał on nadzieję wieczności, nigdy nie będzie przegrany. Takiej nadziei najbardziej dzisiaj nam potrzeba.

Ks. Jacek Świątek