Komentarze
Nadgorliwa troska

Nadgorliwa troska

Pewnych form manifestacji nie cierpię. Po prostu nie mieszczą się one w granicach mojego wyobrażenia o sposobach i formach przekazu i nie interesuje mnie nawet specjalnie, czy prawnie są „te formy” dopuszczalne. Dotyczy to manifestacji w szerokim tego słowa znaczeniu, zarówno dosłownym, jak i bardziej metaforycznym.

Nie tak dawno kilkadziesiąt tysięcy Polaków manifestowało swoją dumę i radość przy okazji Święta Niepodległości. Pojawiło się na tej manifestacji kilkanaście bzdurnych haseł, które w moim - nie znoszącym relatywizmu - kanonie przekazu raczej się nie mieszczą. Były wprawdzie tylko kroplą w morzu, ale ta kropla wystarczyła, by belgijski europoseł wygłosił ognistą przemowę, powtarzaną do znudzenia przez rozmaite media. Nie mnie oceniać, w jakim języku ją wygłaszał. Czy był to angielski literacki, czy raczej łamany? Ponieważ jednak korzystał z kartki, uznaję, że przede wszystkim był to angielski obcy. Akurat ten europoseł, chociażby z racji frakcyjnej przynależności, jest z pewnością dobrym europosłem, nie wypada więc kpić z tego „językowego” drobiazgu.

Ktoś tam poradził sobie jednak z tłumaczeniem, no i dowiedzieliśmy się, że ulicami naszej pięknej stolicy, nie tak dawno jeszcze będącej kupą gruzu po niespodziewanej wizycie bliżej nieokreślonych nazistów, przeszedł pochód kilkudziesięciu tysięcy faszystów. Prawda? Według jakiegoś tam belgijskiego europosła być może tak, chociaż śmiem twierdzić, że nawet dla niego to bardziej narzędzie niż prawda. A tak naprawdę: żadna to prawda, tylko wielkie uogólnienie. Jednak kłamstwo powtarzane setki razy – według niektórych – kłamstwem być przestaje.

Z kolei nasi krajowi europosłowie, w liczbie kilku, podnieśli rękę w momencie, w którym – według wielu rodaków – podnosić jej nie powinni. Narazili się w ten sposób na słowne i nie tylko słowne potępienie. „Zdrajcy”! „Targowica”! Niektórzy w wyrażeniu dezaprobaty dla owego podniesienia ręki poszli jeszcze dalej i portrety państwa europosłów powiesili na specjalnie skonstruowanych szubienicach. Mało sympatyczna i dosyć drastyczna forma przekazu, nawet jeżeli uznać ją za głęboką metaforę. W każdym bądź razie mnie taka forma nie podoba się wcale, bez względu na to, kto i kogo wiesza. Nie mogę natomiast pojąć, dlaczego nie podoba się ona tym, którzy teatralną profanację świętości uznają za arcydzieło, a wykrzykiwanie na wiecach osobistych obelg, pod adresem chociażby prezesa pewnej partii, uznają za doskonały żart? Powinni przecież uznać, że to tylko – mało wybredna może, ale jednak – uliczna sztuka. Tylko że, jak zwykle, mało ważne „co”, a bardziej ważne „kto”. Bo niektórym można więcej: oni są wrażliwymi artystami, mistrzami sceny, poszukującymi nowych i oryginalnych środków wyrazu, które wykorzystują do przekazania głębokich treści. A ci od szubienic? Wiadomo: to faszyści… Oni nic nie chcieli przekazać, tylko wyrazili gotowość wieszania i zrobili to na tyle skutecznie, że niektórzy dostrzegli konieczność zapewnienia specjalnej ochrony dla naszych zbłąkanych na europejskim forum przedstawicieli.

Z tych „manifestacyjnych rozważań” wyłania nam się wyrazisty obraz obłudy i relatywizmu. Pomiędzy nimi zaś tli się jednak i inna iskierka: można bowiem zauważyć, jak bardzo – tam, w dalekiej Brukseli – martwią się o nas i troszczą. W sumie to nawet trochę mi głupio, że oni tam, w tym wielkim europejskim świecie, zawracają sobie swoje mądre europejskie głowy moimi problemami. Głupio mi podwójnie, bo ja sam tych problemów nijak nie dostrzegam, a jeśli już nawet coś zauważę, to mam takie dziwne przeczucie, że brukselska troska mocno pachnie nadgorliwością. A wtedy rodzi się pytanie: czy to jest biznes, czy to jest kochanie?

Janusz Eleryk