Niech żyje bal!
Były czasy - tym, którzy już trochę na tym świecie żyją, wydają się wcale nieodległe - kiedy studniówkowe uroczystości gromadziły nie tylko nauczycieli uczących, ale też emerytów. Wtedy miejscem tych imprez obowiązkowo była szkoła, a dekoracje przygotowywali sami uczniowie. Wiązało się to z niemałym zamętem: założone arkuszami papieru korytarze pachniały świeżą farbą i - budzącą tyleż radości, co i niepokoju - nieuchronnie nadchodzącą dorosłością.
Standardowo udające sufit i pompowane naturalną metodą, czyli siłą młodych płuc baloniki wymagały wielogodzinnej pracy zmieniających się ekip, a ustawianie stołów nie tylko fizycznej krzepy.
Bywało, że różnice zdań co do wystroju sali prowokowały skrajne emocje, ale budziły też refleksje i cementowały szkolną społeczność. Podobnie jak postudniówkowe sprzątanie dekoracji i dojadanie przygotowanego przez rodziców studniówkowego menu.
Kiedy zachłysnęliśmy się Zachodem i zaczęliśmy przeszczepiać na rodzimy grunt jego obyczaje, studniówki – najpierw „z pewną taką nieśmiałością”, potem coraz bardziej odważnie i zdecydowanie – zaczęły się ze szkoły wyprowadzać. A że głównie do – zamawianych z dużym wyprzedzeniem – sal weselnych, to i zasady wedding plannera (jak już iść, to na całość) zastąpiły wymyślane niegdyś przez uczniów atrakcje.
Nowe standardy skierowały studniówkowe myślenie głównie w stronę potrzebnych na tę imprezę funduszy. Profesjonalna impreza potrzebuje profesjonalnej obsługi. Ochroniarzy, dekoratorów, kamerzystów, fotografów, kelnerów, profesjonalnej opłaty „za talerzyk”… W dobie rządów pieniądza rozsądek uparcie podpowiada, że np. potrzebna na taką imprezę osoba towarzysząca też mogłaby sama za siebie zapłacić.
Podobnie rzecz ma się z obecnością nauczycieli. Wielu maturzystów wolałoby studniówkę bez nich. Argumentują, że to przecież bal uczniów, dlaczego więc mieliby znosić ich obecność, plus – skoro i tak tyle jest wydatków – jeszcze za nich płacić. Ale działa tu też chyba przesadnie akcentowana wolność – opłacona ochrona nie ma zainstalowanych w oczach alkomatów i nie będzie się gorszyć na widok nieprzystających uczniowi strojów albo parkietowych ekscesów. Problem alkoholu na studniówce – tam, gdzie przebojowi rodzice przekonają innych, że zabranianie podawania go uczniom to hipokryzja, bo i tak po kryjomu piją – bywa już rozwiązywany przez drink bary. Bo podobno lepiej, żeby oficjalnie, a nie po kryjomu pili.
Że co? Że brak akceptacji tego to zawracanie Wisły kijem albo kopanie się z koniem? Albo – bardziej literacko -„daremne żale, próżny trud”, wszak świat i tak „pójdzie swoją drogą”? Nie szkodzi.
Maturzystom – ciągle przecież uczniom – życzę – choćby i w weselnej sali, to jednak szkolnego balu. Na te inne macie całe życie.
Anna Wolańska