Nieustanne wirowanie
Wszak wszyscy inni poza nią nie wiedzą, w którą stronę sterować, i chcą zdradziecko doprowadzić do zniszczenia naszego świetlanego państwa. Tak świetlanego, że niejeden z członków przewodniej siły narodu każdego ranka powtarza jak mantrę zdanie francuskiego monarchy: Państwo to ja.
W imię tego przekonania uświęca się wszystkie działania mające wspomóc trwanie przy sterze nawy państwowej. Tylko ten naród już cokolwiek niemrawy. I nie chce podbijać sondaży do pułapu 110% poparcia. Trzeba więc go rozruszać, a najlepiej wprawić w drgawki nieustanne, aby uznał je za normalny objaw życia społecznego. Skoro najbardziej drży się pod wpływem strachu, to dalejże straszyć go ponurakiem, kołtunem, biegunką i PiS-em. Byle nie zasnął spokojnie.
Pozwól dotknąć swoich myśli
Najświeższym polskim newsem jest wiadomość o ponownym odczytaniu nagrań z kabiny Tu-154M, który rozbił się na przedpolach smoleńskich. Tajemnicza grupa ekspertów (przynajmniej do wtorkowego ranka nie poznałem ich nazwisk ani przynależności do ośrodków badawczych) doniosła nagle, iż na tychże taśmach znajduje się dowód na naciski ze strony grupy prezydenckiej, aby piloci lądowali niezależnie od warunków atmosferycznych. Mamy ponowne wskazanie i na gen. Błasika, i na szefa protokołu M. Kazanę, i na bliżej nieokreśloną panią Basię, a wreszcie nieudolnych i zapatrzonych w siebie pilotów, choć o debeściakach ani słowa. Co więcej, w zapisach nie ma żadnych krzyków poprzedzających zderzenie z ziemią, ale za to jest mowa o piwku. Niech lud wie, że już jest pozamiatane. Arcyboleśnie prosta sprawa, jak mawiał klasyk. I tu się pojawia pierwsze pytanie. Jakim to cudem sprawa wypływa na trzy dni przed piątą rocznicą niewyjaśnionej do dzisiaj tragedii, gdy znany jest już plan obchodów tejże rocznicy? Jakim to cudem trzeba z tym było czekać na kampanię prezydencką, bo przecież od 10 kwietnia tylko miesiąc do elekcji? Możliwe, że praca była dość żmudna, ale – jak zapewnia nas prokuratura – owa praca zaczęła się w styczniu 2014 r., gdy pozyskano z Moskwy nowe nagrania. Pięć kwartałów to czas nie tylko na odczytanie zapisów, ale szmat czasu, w którym można i epopeję napisać, i scenariusz serialu ułożyć, i poprawić to, co poprawy potrzebuje. A najciekawsze jest to, że materiał do obróbki pozyskaliśmy w Moskwie. Powstaje dość uzasadnione pytanie, szczególnie w kontekście opublikowanych w Niemczach rewelacji Jurgena Rotha, dlaczego mamy wierzyć Rosjanom? Czyżby następował powrót zaufania wobec niezwyciężonego narodu rosyjskiego, murem stojącego za swoim przywódcą, który odbudować chce potęgę Wszechrusi? Nasi polscy politycy zdają się zapewniać naród, iż chociaż w wielu sprawach wierzyć rządcy Kremla nie możemy, to w tej jednej jedynej wschodni nasi sąsiedzi są czyści jak łza. Bo cóż stoi na straży czarnych skrzynek i zapisów innych rejestratorów lotu? Tylko „rzetelne” słowo „honoru” panów pokroju Putina i Ławrowa.
Nie zapomnij, że wciąż trwam
Z drugiej strony ciekawostką jest „rewelacja” niemiecka, również pojawiająca się przed naszymi prezydenckimi wyborami. Nie neguję dobrej woli Jurgena Rotha, ale przecież tam także mogą pojawiać się kontrolowane przecieki. Aż dziwnym jest to, że tak nagle niemieckie służby specjalne pozwalają sobie na nonszalancję porównywalną jedynie do kolacji z ośmiorniczkami, którą nagrywali ponoć kelnerzy. Niemieckie państwo, uosabiane przez kanclerz Angelę Merkel, niespecjalnie było zainteresowane wyjaśnieniem sprawy tragedii smoleńskiej. Nieobecność kanclerz Niemiec na pogrzebie polskiego prezydenta także stanowiła doskonałą ilustrację zamiarów naszych zachodnich sąsiadów (porównywalną z partyjką golfa, którą uskuteczniał w czasie uroczystości na Wawelu prezydent USA). Dlaczego teraz nagle zmieniają zdanie? Cóż się takiego stało? Być może potrzeba dowalenia Putinowi, bo interesy Niemiec na Wschodzie są zagrożone. Nie wojną na Ukrainie, ale możliwymi sankcjami, które uderzą w gospodarkę germańską. A być może dlatego, że trzeba doprowadzić polskie społeczeństwo do rozchwiania emocjonalnego, gdyż spokojność w czasie wyborów prezydenckich może zaszkodzić kandydatowi, który zapewnia Ordnung nad Wisłą. Wrzutka medialna, a potem dementi BND doda zwolennikom wersji zamachowej wiatru w skrzydła, dzięki czemu podniosą głowy i będą krzyczeć: „A nie mówiliśmy!”. Dzięki temu ich przeciwnicy natychmiast okopią się na pozycjach obrony jedynie słusznej sprawy i zaczną obsypywać swoich adwersarzy epitetami, wśród których „sekta smoleńska” będzie najlżejszym. I mamy polskie Verdun – wojna pozycyjna bez możliwości zwycięstwa, za to z wieloma zabitymi. Elekcję wówczas rozstrzygnie wyborca, który chce mieć święty spokój, czyli status quo zostanie zachowane.
Puste słowa, puste dni
Z całej tej sprawy wynikają dwie dość smutne konstatacje. Po pierwsze zniknie całkowicie ze świadomości Polaków nierozstrzygnięta sprawa związków Bronisława Komorowskiego i szerzej rządzącej Platformy z ludźmi Wojskowych Służb Informacyjnych. Badania opinii społecznej wskazały na duże zainteresowanie Polaków tymi kontaktami i ich wyjaśnieniem. Zatupanie nadętą sprawą SKOK-ów oraz teraz śledztwa smoleńskiego odeśle ją w cień, a wszak ona jest najważniejsza dla naszego kraju. Pozwolenie na panoszenie się w naszej przestrzeni publicznej osób, które wcześniej realizowały interesy przynajmniej tylko swoje (jeśli nie innych), sprawia, że to państwo nie jest już nasze. Druga konstatacja jest jeszcze smutniejsza. Otóż obawiam się, że kampania prezydencka może zostać zdominowana przez zwykłe chamstwo i pranie po gębach. A skutkiem tego będzie głosowanie chociażby na panią Ogórek, o której wiadomo tylko, że ma blond włosy, występowała w paru serialach, ukończyła historię Kościoła oraz jest fanką in vitro i ks. Lemańskiego, a od Adama Michnika różni ją tylko to, że się nie jąka. Choć tego też do końca nie wiemy.
Ks. Jacek Świątek