Niosą pomoc zwierzętom
Goście ośrodka to dzikie zwierzęta z lasów Lubelszczyzny i sąsiednich województw, m.in. kuna z Białej Podlaskiej czy lisek z Dubienki nad Bugiem. „Leśne Pogotowie” prowadzone przez Lenę Grusiecką i jej męża Mateusza Kulika zajmuje się chorymi sarnami, lisami, jeżami, borsukami czy ptakami. W planach jest utworzenie punktu edukacyjnego, gdzie będzie można poznać pracę opiekunów zwierząt i dowiedzieć się, jak o nie dbać oraz chronić przyrodę. Codziennie jest ogrom pracy, bo podopiecznych przybywa. - Trafiają tu zwierzęta, które są zranione, chore i nie mogłyby samodzielnie przeżyć - mówi L. Grusiecka, prezes Stowarzyszenia „Leśne Pogotowie”. Aktualnie w ośrodku przebywają m.in. lisy, jeże czy ptaki. W domu u pani Leny swoje miejsce znalazła kuna, która jest od początku funkcjonowania placówki, czyli ponad trzy lata. - Jest częściowo sparaliżowana, ma problemy z koordynacją tylnych łapek.
Zostawiła ją matka, nie chciała się opiekować swoim dzieckiem. Widocznie instynkt jej podpowiadał, że mała kuna jest chora – wyjaśnia L. Grusiecka. – Na stałe zostanie z nami także borsuk, który nie ma szans na życie na wolności. Niedawno byłam z nim na badaniu rezonansem magnetycznym w Warszawie i według wstępnej diagnozy ma prawdopodobnie wrodzoną chorobę neurodegeneracyjną mózgu. To choroba nieuleczalna. Spróbujemy farmakologicznie spowolnić jej rozwój. Dwa razy dziennie podajemy mu leki przeciwpadaczkowe. Bob czuje się dobrze, ma ogromny apetyt, utrzymuje prawidłowy jak dla borsuka rytm aktywności w nocy. Uwielbia drapanie i kąpiele. Mamy nadzieję, że ten stan utrzyma się długo.
Inni rezydencji ośrodka, którzy na pewno w nim zostaną ze względu na zły stan zdrowia, to lisy, które trafiły tam z fermy futerkowej. – Obserwujemy, jak po pobycie w zamkniętych ciasnych klatkach zaczęły się rozwijać – mówi pani Lena, ciesząc się z widoku zwierząt bawiających się piłką.
Pierwsze marcowe zające
Do ośrodka trafiają również ptaki, często celowo okaleczone przez ludzi, bo zapolowały na kurę czy gołębia. W wyniku zaplątania się w zastawione wnyki pozbawione zostały skrzydeł czy nóg. – Kalekie, umierały z głodu na wolności, dlatego zaopiekowaliśmy się nimi. Była u nas sroka, kawka ze złamanym skrzydłem, puszczyk potrącony przez samochód, myszołów z uszkodzonym okiem, bardzo poobijany i osłabiony. Był także kruk, który miał stare złamanie skrzydła. Niestety, mimo podawania leków wzmacniających i płynów nie udało nam się go uratować – zdradza właścicielka pogotowia. Na obszarze ośrodka przebywają też jeże, niezdolne do życia na wolności z powodu niedowładów lub urazów spowodowanych długotrwałą chorobą.
Zwierzęta przyjmowane są o każdej porze roku. – Wiosna zaczyna się od małych zajączków – wyjaśnia L. Grusiecka. Niedawno przyjęła przedstawiciela tego gatunku. Jego rodzeństwo zostało zjedzone przez kota, a sam był dość pogryziony. – Jest bardzo niewielki. Powalczymy, aby go uratować. Następnego dnia zawitał do nas kolejny. O tej porze roku leczymy też małe wiewiórki i jeże. Są też młode kuny i borsuki. Następnie pojawiać się będą pisklęta ptaków, najwcześniej sowy. Z czasem zawitają sarenki – opowiada pani Lena.
Po okresie leczenia i rehabilitacji zwierzęta opuszczają ośrodek i wracają do środowiska naturalnego. – Żeby chociaż sms-a napisały… – uśmiecha się L. Grusiecka. – Niektóre przychodzą, mimo że są już na wolności, np. jeże po jedzenie czy sowy, które wyfrunęły dwa lata temu, a wciąż tu przylatują, gdy mają trudności ze zdobyciem pokarmu. Zwierzęta są wdzięczne. A my przy nich ładujemy akumulatory, uczymy się cierpliwości i pokory.
Całodobowa pomoc
Wszystko zaczęło się od pasji. Pani Lena i jej mąż z wykształcenia są archeologami. Zwierzętami opiekowali się od dawna, działając w kilku organizacjach. – Na początku ratowaliśmy konie. Dostrzegliśmy, jak ogromna jest skala potrzeb, jeśli chodzi o dzikie zwierzęta – mówi L. Grusiecka. Pomysł na założenie stowarzyszenia pojawił się, gdy coraz więcej osób zgłaszało się z prośbą o pomoc dla dzikich zwierząt.
„Leśne Pogotowie” powstało na terenie prywatnego gospodarstwa, które kupili kilkanaście lat temu. Ośrodkiem rehabilitacji dzikich zwierząt, który został uruchomiony przy stowarzyszeniu, opiekują się we dwoje. – Jesteśmy gotowi do pomocy nawet o północy – zaznacza pani Lena. – Korzystamy ze wsparcia wielu specjalistów, m.in. ortopedy, chirurga czy neurologa. Na szczęście medycyna weterynaryjna jest mocno rozwinięta. W funkcjonowaniu ośrodka pomagają wolontariusze, zaangażowani przy budowie nowych wolier. Chcielibyśmy stworzyć też osobne miejsce do celów edukacyjnych dla dzieci.
„Leśne Pogotowie” to ośrodek całodobowy. Zgodnie z wytycznymi Generalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska, ośrodki rehabilitacji dzikich zwierząt są miejscami zamkniętymi dla zwiedzających. Znajdujące się w nich zwierzęta powinny mieć jak najmniej styczności z ludźmi. – Osoby, które chciałyby poprosić o radę, jak postępować ze znalezionym dzikim zwierzęciem, mogą się z nami skontaktować – mówi prezes stowarzyszenia. I dodaje, że jeśli ktoś zauważy małe zwierzę, które uległo wypadkowi, może sam pomóc. – Powinniśmy je okryć kocem i włożyć do pudełka. Następnie postarać się przewieźć do ośrodka lub miejsca takiego jak leśne pogotowie – instruuje. – Należy zachować ostrożność ze względu chociażby na wściekliznę. Dlatego warto założyć rękawice. Dobra stara zasada mówi o trzech „C”: cicho, ciepło i ciemno. Na pewno nie panikujmy, nie róbmy gwałtownych ruchów, tylko bardzo spokojnie podejmijmy zwierzę z podłoża i szybko dzwońmy po pomoc. Zachowujmy się cicho, pamiętając równocześnie o swoim bezpieczeństwie – abyśmy nie zostali pogryzieni. Warto zwrócić uwagę także na to, że robienie zdjęć nie jest obojętne dla zwierząt. Zapraszam do kontaktu z naszym ośrodkiem pod nr tel. 600-621-121. W trakcie rozmowy udzielimy wskazówek.
W ośrodku w Skrzynicach Drugich dzikie zwierzęta otrzymują tymczasową opiekę w zakresie leczenia i rehabilitacji oraz przystosowania do samodzielnego życia. Potrzeby są duże, dlatego ośrodków takich jak „Leśne Pogotowie” jest zwyczajnie za mało.
Joanna Szubstarska