Komentarze
Źródło: bigstock
Źródło: bigstock

Normalność nie jest kwestią statystyki

Za młodu lubiłem czytać wydawane wówczas rozliczne dzieła Antone’a de Saint-Exupéry’ego. Może dlatego wybrałem na tytuł tego felietonu jeden z jego cytatów, należący zresztą do moich ulubionych. Z jego dzieł można by ułożyć niezły traktat na dzisiejsze czasy. Ale nie chciałbym, żeby niniejszy tekst stał się pochwałą autora, który odszedł od nas na zawsze, zestrzelony w swoim samolocie przez niemieckiego lotnika w okolicach Marsylii.

Patrząc na sytuację, jaka wytworzyła się w naszym kraju po obchodach drugiej rocznicy smoleńskiej tragedii, odniosłem wrażenie, jakbym czytał pierwsze strony „Twierdzy” tegoż właśnie autora. Opisuje on w nim rozterkę młodego władcy, który postanawia zaradzić potrzebom biedaków żebrzących o jałmużnę na ulicach swojego królestwa. Ze zdziwieniem jednak zauważa, iż mimo podejmowanych przez niego starań, ludzie ci ponownie wracają do żebraniny, co więcej – w swoich ranach, liszajach i biedzie odnajdują podstawę do własnej dumy i poczucia wyższości. Żebractwo stanowi dla nich opokę życiową, bez niego nie wyobrażają sobie istnienia, nawet jeśli ktoś pomoże im wydostać się z biedy. Dlaczegóż jednak skojarzyłem ten właśnie fragment z dzieła Saint-Exupéry’ego z ciągiem działań związanych z ostatnimi wydarzeniami w Polsce? Otóż odniosłem nieodparte wrażenie, że nadal mamy do czynienia z narodem podbitym, podbitym mentalnie, który nie wyobraża sobie możliwości wybicia się na niepodległość.

Ach, jakże my kochamy sąsiadów…

Liczba komentarzy medialnych i wypowiedzi internetowych na temat tragedii smoleńskiej zapewne stanie się kiedyś materiałem badawczym dla naukowców. Zastanawia mnie jednak już dzisiaj pewna dominanta istniejąca w nich, a mianowicie usłużność wobec sąsiadów. Jeden z młodszych analityków polskiej sceny politycznej, Filip Staniłko, zauważył słusznie, iż polityka zagraniczna śp. Lecha Kaczyńskiego opierała się zasadniczo na próbie budowania niezależności naszego kraju bez zważania na opinie naszych sąsiadów, a więc Rosji i Niemiec. To, co nastąpiło po katastrofie smoleńskiej w naszym odniesieniu do nich, oznaczało całkowite odejście od tej polityki na rzecz zwykłej służalczości. Problem ten nie dotyczy jednakże tylko elit politycznych. W większości wypowiedzi tzw. normalnych ludzi pojawia się jako zasadniczy motyw obowiązkowe „niedrażnienie” sąsiadów, jakkolwiek nie ma żadnej jednoznacznej wykładni, cóż owo „niedrażnienie” miałoby znaczyć. Podejrzewam, że chodzi po prostu o inne znaczenie słowa „służalczość”. Bo jak zrozumieć, że polski premier na konferencji prasowej bezpośrednio po ogłoszeniu przez MAK „raportu” o domniemanych przyczynach katastrofy polskiego TU-154 („raportu” dzisiaj już całkowicie zdezawuowanego) oświadcza, iż nasz kraj nie ma do niego żadnych zastrzeżeń, poza nielicznymi kwestiami redakcyjnymi. Przecież musiał wiedzieć, iż działania tegoż gremium opierały się na tak płytkich podstawach, że trudno uznać je za wiążące i prawdzie. To my byliśmy karmieni bajeczkami o przekopywaniu ziemi do głębokości jednego metra. A Edmund Klich, wówczas przedstawiciel naszego kraju przy MAK (zresztą wybrany przez stronę rosyjską) dzisiaj bez żadnej żenady oświadcza, iż od początku nie badano kwestii zamachu. Dlaczego? Czyżby dlatego, że strona polska bała się podnieść tę kwestię wobec „sąsiada”? Gdy popatrzymy na argumentację wszystkich, którzy w internecie „rzygają już sprawą smoleńską”, to ów strach przed drażnieniem Rosji jest jakoś dominujący.

Tylko bez polityki mi tutaj…

Prof. Zybertowicz w jednym ze swoich wywiadów wspomniał o sytuacji, jaka miała miejsce na dworcu kolejowym w czasie słynnej już dzisiaj „zapaści rozkładowej”. Na stwierdzenie jednego z pasażerów, by zastanowili się ci, którzy głosowali na PO, usłyszał odpowiedź innego, że nie należy uprawiać tutaj polityki. Jakby nieważna stawała się prawda o konsekwencjach poczynań ludzkich. Kolonialna mentalność nie jest tylko służalczością wobec potęg światowych, zresztą dość wyimaginowanych w naszych mózgach. Oznacza również zamknięcie się na dochodzenie do prawdy, zazwyczaj z przyjęciem tezy, iż prawdą jest to, co władcy powiedzą. Proszę przypomnieć sobie ów strach w oczach skrzypka z filmu „Zakazane piosenki”, który nawet na najmniejszy powiew wolności wewnętrznej reaguje nerwowym skurczem twarzy i ucieczką, nie zważając nawet na to, co jest prawdą. Powtarza się zresztą, iż my, Polacy, musimy znaleźć jakiś modus vivendi pomiędzy Niemcami i Rosją. Problem jednak w tym, że nie wiadomo dlaczego poddaństwo staje się tym sposobem. Gdy dzisiaj wiadomo już, iż tezy MAK-u są nie do obrony, polskie władze pozwalają prokuratorom moskiewskim na lustrację pilotów TU-154 do czwartego pokolenia. I co jeszcze ciekawsze, nikt nie oponuje, że przecież archiwa dawnych służb są niewiarygodne (co miało miejsce, gdy próbowano przeprowadzić lustrację polskich polityków). Dane pozyskane przez stronę rosyjską mogą zostać użyte dla dalszego powielania tezy o nieobliczalności pilotów i teorii naciskowej. Ochoczo więc spełniamy żądania „sąsiada”, sami jednak nie możemy prawie nic od niego wydębić (nawet ochrony pozostałości po samolocie).

Kasza niech napełnia brzuch…

Dzisiaj dość często wspomina się już o naszym uzależnieniu gospodarczym od Rosji czy Niemiec. W ogóle nie zadaje się pytania o to, kiedy ono nastąpiło ani jakie są tego przyczyny w działaniach polskich władz, szczególnie tych, dla których objęcia przywódców „sąsiadów”, poklepywanie po ramieniu czy głosy prasy jamajskiej są najważniejsze. Strach przed głodem może być przyczyną służalczości i kolonialnej mentalności, ale tylko ludzi bez poczucia własnego honoru. Tacy ludzie potrafią zamknąć się skutecznie na prawdę. Bł. ks. Jerzy Popiełuszko w jednej ze swoich homilii wspomniał o wydarzeniu w życiu bł. Jana Pawła II. Otóż papież w rozmowie z naszym rodakiem na emigracji, słysząc od niego zarzut, że ekstremiści z Solidarności rozchwiali łódź naszego kraju (a rzecz działa się w czasie stanu wojennego w Polsce), odpowiedział z właściwą sobie swadą: „Ach, ci nasi ekstremiści – Kościuszko, Piłsudski…”. Ciekawe jest jednak, że wymienieni przezeń polscy bohaterowie umieli jedno: działać na rzecz Polski, nie bacząc na to, że trzeba przeciwstawić się „możnym tego świata”. Może dlatego, że wychowani na kanwie narodowej triady „Bóg – Honor – Ojczyzna” nie zwracali uwagi na pomruki dworów europejskich, lecz robili swoje. Swoje dla kraju. I co jeszcze ciekawe – obaj spoczywają na Wawelu.

Ks. Jacek Świątek