Komentarze
Obszar kompromitacji

Obszar kompromitacji

Joannę Szczepkowską zobaczyłam po raz pierwszy chyba w 1981 r. w słynnym „Smoku” Eugeniusza Szwarca. W każdym razie - na pewno wtedy olśniła mnie i sztuka, i grająca rolę Elzy młodziutka aktorka.

Cała Polska poznała Szczepkowską w czerwcu 1989 r., kiedy to z niemałą satysfakcją i radością ogłosiła w telewizji upadek komunizmu. Z tą „rolą” chyba zresztą najbardziej jest kojarzona. W szeroko rozumianych mediach zaistniała jeszcze jako osoba skonfliktowana z koleżanką po fachu Krystyną Jandą, zaś w ostatnich dniach została wątpliwą bohaterką artystycznego(?) skandalu. Na premierowym pokazie spektaklu w Teatrze Dramatycznym pokazała gołe pośladki.

Można zachodzić w głowę, czemu tak zrobiła. Podobno w proteście przeciwko reżyserowi i jego metodom pracy. Artystka wyjaśnia, że było to tylko ucieleśnienie zasad wyznawanych przez uznanego w rodzimym świecie artystycznym reżysera Krystiana Lupę. Awangardysty i prowokatora głoszącego, że nie jest artystą, kto nie pokonuje ograniczeń. Nie jest artystą, kto nie ma w sobie obszaru kompromitacji. No to teraz już definitywnie wiadomo, że Joanna Szczepkowska artystką na pewno jest. Bo że skompromitowała się, to pewne.

Jeszcze na tydzień bodaj przed premierą, kiedy aktorka pozytywnie wyrażała się i o reżyserze, i o możliwości porozumienia z nim, twierdziła, że świat Krystiana Lupy jest dla niej trudny do zrozumienia i obcy. Narzekała na brak odniesień eksperymentalnej pracy do rzeczywistości, na małą ilość prób i w ogóle niedobrą organizację spektaklu.

Dziwić może fakt, że tuż po skandalizującej premierze reżyser, który odżegnywał się od postawy Szczepkowskiej, pomimo braku subordynacji pozwolił jej grać kolejne spektakle, natomiast kilka dni później wyrzucił ją z pracy. Mówi, że pod presją zespołu, który nie wyobrażał sobie trwania w takim stresie. Zrobił to mało elegancko, bo nie poinformował aktorki wprost o swojej decyzji, tylko przysłał jej list z zarzutem „paraliżu partnerskiej relacji” i „braku prywatnego wkładu w postać”. O ile pierwszy argument można zrozumieć, bo trudno wychodzić na scenę z nieobliczalnym partnerem, to drugi jest wyraźnie chybiony. Bo czy taka determinacja w traceniu intymności nie jest wystarczającym prywatnym wkładem w postać? Myślę, że można mieć nawet wrażenie przesytu.

Teatr kojarzył się zawsze z przybytkiem sztuki. Tej wysokiej, tej przez duże S. Był też obszarem pewnego sacrum, tajemnicy tworzenia, miejscem, które pozwalało odbiorcy zatrzymać się, zadumać, pobyć w wyższych rejestrach, odejść od banalnej rzeczywistości.

Jakiekolwiek racje przyświecały pani Szczepkowskiej, nawet jeśli były one słuszne, to nie tędy droga. I nie dla aktorki z takim jak ona talentem i scenicznym dorobkiem.

W roku 1989 Joanna Szczepkowska ogłosiła upadek komunizmu. Teraz – swój własny. Także upadek teatru. I najszerzej rozumianej kultury.

Anna Wolańska