Odgadnąć krzyż, to odkryć siebie
EDK rozpoczęła się Mszą św. o 20.30 w siedleckiej parafii pw. bł. Męczenników Podlaskich. Eucharystii przewodniczył proboszcz ks. dr Jacek Szostakiewicz. W kazaniu ks. Mariusz Zaniewicz, wicedyrektor wydziału duszpasterskiego kurii w Siedlcach, podkreślił, że krzyż to nie tylko symbol, ale rzeczywistość. - Jest w nim ból, miłość, cierpienie, odrzucenie, wyszydzenie, zmaganie. Po prostu ja. Odgadnąć krzyż, to tak naprawdę odkryć siebie: kim jestem, dokąd zmierzam, dlaczego doświadczyłem takiej, a nie innej historii życia, czemu niosę w swoim sercu takie, a nie inne blizny i zranienia itd.
Kto krzyż odgadnie, ten nie upadnie. Bo jest on wpisany w życie człowieka – zaznaczył kapłan. – Wyruszając w tę drogę, chcemy zrozumieć siebie, zobaczyć w prawdzie. Życzę wam, by ta szczególna noc, która wpisuje się w historię waszego życia, zaowocowała doświadczeniem siebie, byście się na nowo pokochali, zobaczyli, kim jesteście i jak ważni jesteście dla Boga – dodał na koniec kapłan.
Nocą, w ciszy
Po Mszy św. spora grupa osób z plecakami, krzyżami w dłoni, latarkami i rozważaniami ruszyła w drogę. Jedni w stronę Igań, drudzy w kierunku Strzały. W tym roku bowiem do wyboru były dwie trasy. Czerwona, czyli główna, której patronował św. Juda Tadeusz, została wytyczona przez: Siedlce, Stare Iganie, Nową Dąbrówkę, Cisie Zagrudzie, Chlewiska, Czerniejew, Skórzec, Gołąbek, Teodorów, Wołyńce-Kolonię, Wołyńce, Rakowiec, Siedlce. W sumie 43 km. Można było także pójść liczącą 46 km ubiegłoroczną trasą, która prowadziła przez: Siedlce, Strzałę, Chodów, Kisielany-Żmichy, Bale, Mokobody, Męczyn, Męczyn-Kolonię, Budziszyn, Mokobody-Kolonię, Osiny Górne, Wolę Suchożebrską, Chodów, Strzałę, Siedlce.
Stacje wyznaczono przy kapliczkach, przydrożnych krzyżach, kościołach, a czasami po prostu w lesie, na zakręcie czy w innym charakterystycznym miejscu. Pierwsze kilometry były dość łatwe. Schody zaczęły się na polnych i leśnych drogach, gdzie nie było ulicznego oświetlenia, a miejski gwar ustąpił poszczekiwaniom psów. Trzeba było też uważać na zamarznięte koleiny na polach. Niewłaściwe postawienie stopy groziło skręceniem kostki, a pęknięcie lodu – mokrymi butami. Nikt jednak nie narzekał. Miało być ekstremalnie. I było.
Ma boleć!
Prawdziwy kryzys jednak zaczął się ok. 30 km. Z każdym kolejnym krokiem nogi stawały się coraz cięższe, a barki spięte jak nigdy wcześniej. Każdy kilometr i każda godzina upływały niczym wieczność. – Im miałem mniej sił, tym więcej myśli w głowie i wspomnień. Wszystko to ofiarowałem Bogu i tak się zaczęło moje spotkanie z Nim na trasie – mówi Piotr. – Gdy pojawia się ból, wtedy jakoś łatwiej nam otworzyć się na Pana. Stajemy się bardziej szczerzy i pokorni – dodaje.
Dla 34-letniego Mariusza tegoroczna EDK była drugą. Nie oczekiwał spektakularnych i przełomowych doświadczeń. Potraktował ją jako spotkanie z Bogiem połączone z wysiłkiem fizycznym. – Bo EDK ma boleć – podkreśla. – Ta droga pokazała mi, że bez Boga nic nie mogę. Nawet zrobić kolejnego kroku. Udało mi się bez udziwnień, zbędnych słów i upiększeń zwrócić się do Boga w swojej bezsilności – opowiada.
Joanna twierdzi, iż EDK daje niesamowitą moc, nieporównywalną z niczym innym. – Kiedy już myślisz, że więcej nie dasz rady, że już jesteś na skraju swoich możliwości, potrafisz znaleźć w sobie siłę, która pcha cię do przodu – twierdzi. – Nieważne, czy dotrzemy do końca, czy też na 30 km staniemy w miejscu. Przez całą drogę mamy tyle czasu, tyle szans, aby podjąć rozmowę z Bogiem, pomyśleć nad swoim życiem, a to sprawia, że po EDK stajemy się już innymi ludźmi – zaznacza, dodając jednak, iż ta droga nie ma sensu, jeżeli traktuje się ją jako wycieczkę, piknik. – To również nie pielgrzymka, w której idzie się łatwiej, bo rozmawiasz, jest wspólny śpiew, modlitwa i nawet nie wiesz, kiedy mija te 30 km. W EDK jest inaczej. Noc, milczenie, dystans, walka z samym sobą. Ekstremalna trasa musi być trudna – dopowiada Joanna.
Wszystko jest po coś
Niektórym – mimo szczerych chęci – zabrakło sił do kontynuowania marszu. – Siedem razy byłam na pieszej pielgrzymce. Myślałam, że będzie tak samo – mówi Monika. – Ale myliłam się. Było naprawdę ekstremalnie. Do trzeciej stacji szło mi się dobrze, później zaczęły się trudności. Nogi ważyły chyba tonę, nie miałam siły ich podnosić. Gdy w końcu udało mi się dojść do czwartej stacji i czytałam rozważania, łzy leciały mi z oczu. Prosiłam Boga o siły, aby dojść do następnej stacji. Niestety nie dałam rady. Rozpłakałam się, ale nie traktuję tego jako porażki. Wszystko jest po coś – twierdzi.
Żeby dowiedzieć się, czym jest EDK, nie wystarczy wysłuchać świadectw innych. To trzeba przeżyć. Zresztą doświadczenie i spotkanie to słowa klucze dla EDK. Tu już nie ma miejsca na symbole. Tu wszystko dzieje się naprawdę. W tym prawdopodobnie tkwi fenomen drogi, na którą w całej Polsce w tym roku wyszło ponad 60 tys. osób. Po takim umieraniu zupełnie inaczej doświadcza się paschalnego Zmartwychwstania. „Chora, obolała, bardzo zmęczona, ale szczęśliwa i dumna, bo ukończyłam całą drogę, a na końcu łzy szczęścia. Ból ofiarowany Jezusowi to przyjemny ból” – dzieli się na facebookowym profilu siedleckiej EDK jedna z uczestniczek.
MOIM ZDANIEM
Damian Rymuza, współorganizator siedleckiej EDK
Szacujemy, że w tym roku w EDK wyruszyło ok. 350 osób, z czego ponad 70% wybrało trasę na Skórzec. Tym, co nas zaskoczyło, był udział kilku naprawdę młodych osób, których wygląd wskazywał na ok. 10-12 lat. W dodatku swoją sprawnością fizyczną i wytrzymałością przebijały niejedną osobę dorosłą. Dla mnie najtrudniejsza była końcówka drogi i błotniste łąki. Dotarłem o 6.10, lecz nie byłem pierwszy. Byli tacy, co przyszli o 5.50. Cieszą nas pozytywne opinie, które słyszymy m.in. na temat organizacji siedleckiej EDK. Poza tym widać, że taka forma duchowości zyskuje na popularności w naszym regionie. Wzrost zainteresowania oraz liczby uczestników są tego najlepszym przykładem, dlatego już teraz ogłaszamy kolejną edycję siedleckiej EDK. Jednak za rok zaskoczymy uczestników nową trasą, która z pewnością będzie wyzwaniem.
MD