Komentarze
Źródło: PIXABAY
Źródło: PIXABAY

Oj, nie tak panowie, nie tak

Tytuł niniejszego felietonu jest zaczerpnięty z piosenki Ireneusza Dudka, a słowa te padają na samym początku utworu, stanowiąc zachętę do podkręcenia tempa muzyki. Całość tego utworu to powieść o 53-letnim człowieku, który żyje cały czas na garnuszku własnych rodziców, nie ma zamiaru skończyć edukacji i zamiast podjęcia pracy oddaje się błogiemu leniuchowaniu.

Ta parodia niesamodzielności życiowej, będącej jawnym wyborem sposobu na życie, jest dla mnie kolejnym dowodem na to, iż bycie ofiarą losu nie jest przeznaczeniem czy fatum, lecz stanowi doskonały sposób na życie. Obserwując to, co dzieje się wokół polskiego systemu edukacyjnego, a zwłaszcza podejmowane działania na rzecz tzw. walki z wykluczeniami, mam nieodparte wrażenie, iż historia muzyczna będzie się nie tylko powtarzać, lecz wręcz nasilać. Trend społeczny sprzyja niestety takiej konstatacji. Nie wystarczy jednak spojrzeć na to, co dzieje się w szkolnictwie, lecz trzeba przyjrzeć się niektórym zachowaniom już dorosłych ludzi, by zrozumieć, przy jakiej ścianie znalazło się nasze społeczeństwo (i nie tylko nasze). Najłatwiej dostrzec ten właśnie trend w ramach pracy dzisiejszych dziennikarzy. Nie jest to tylko wyraz ich nieporadności zawodowej, ile raczej akceptacja dla pewnego sposobu działania. Czytając bądź słuchając wypowiedzi reprezentantów tzw. czwartej władzy, można odnieść niechybne wrażenie, iż celem ich działania jest poszukiwanie tematów nie tylko nośnych społecznie, ale również ideologiczne ustawianie społeczeństwa, niestety zgodnie z zapotrzebowaniem odbiorcy.

Dlaczego niestety? Otóż znowu jak mantra w moich felietonach powraca zagadnienie prawdy. Choć bowiem każdy przedstawiciel mediów w zaparte będzie szedł, udowadniając, że jego celem jest informowanie społeczeństwa, to jednak własne przekonanie żurnalisty często ma pierwszeństwo przed przaśną prawdą. Pierwszy lepszy przykład z praktyki dziennikarskiej, widocznej dzisiaj w działaniach przedstawicieli mediów – odwoływanie się do tzw. opinii społecznej. Przyznam się, że ze śmiechem przyjmuję stwierdzenia o przekonaniach członków danej społeczności lokalnej, stanowiące dla wielu żurnalistów doskonałą okazję do manipulacji społeczeństwem. Bo czymże jest owo zbieranie opinii, jak nie włażeniem w plotki i bajki powtarzane przez napotkanych na ulicy ludzi? Te właśnie bajdurzenia społeczne są traktowane przez dzisiejszego dziennikarza jako źródło dowodowe dla wcześniej przyjętej tezy. Opowieści ludzi o tym, że widzieli, słyszeli i coś tam jeszcze, niepoddawane przez dziennikarza jakiejkolwiek weryfikacji, mają stanowić źródłowe poznanie prawdy. Oczywiście, nie można abstrahować od odczuć społecznych, lecz trzeba wyraźnie zaznaczyć, że nie one są źródłem prawdy. Często po latach okazuje się, że te właśnie „odczucia społeczne” były podstawą fałszywych oskarżeń czy nawet zbrodni. Na czym bowiem polegały dzisiaj nagłaśniane pogromy ludności żydowskiej? Otóż na powielonej plotce. Dzisiaj nie jest ona tylko przekazywana z ust do ust, ale również powielana przez media. A wszystko właśnie w imię „dania głosu społeczeństwu”.

 

Bez winy z kamieniem w ręku

Takie przekonanie dziennikarskie jest uzasadniane przez traktowanie „szarego człowieka z ulicy” jak dziecka z Andersenowskiej bajki, co to zawsze miało mówić prawdę. Problem w tym, że nie do końca można tak dzisiaj sądzić. Gros społeczeństwa, choć przekonane do bólu o własnym wykształceniu, nie posiada elementarnej wiedzy z zakresu logiki czy metod uzasadniania wypowiedzi, nie mówiąc już o ortografii. A nawet jeśli cokolwiek na ten temat wie, to nie stosuje tego w praktyce, gdyż dominującym dzisiaj trendem jest ekspresja własnych upodobań czy przekonań, bez najmniejszej próby ich weryfikacji. Wystarczy tylko spojrzeć na fora internetowe, zwłaszcza na komentarze wokół jakichś sensacyjnych doniesień. W tych wypowiedziach dominuje ponadto całkowite przekonanie o braku konsekwencji słów wypowiadanych. A to jest właśnie dowód na brak logiki w gaworzeniu. Powielone przez dziennikarza przeświadczenia ludzkie zaczynają żyć własnym życiem, a na ich autorów zdają się nie spadać jakiekolwiek konsekwencje. Jest to trochę na zasadzie przyjętej przez niektórych zdających egzaminy na dowolnym poziomie edukacji, którzy uważają, że najlepszy wynik da im wywalenie z siebie wszystkiego, co mają w swoich mózgach lub co im w sercu gra, bez ładu, składu i związku z tematem. Pomijam już fakt, że bardzo często te „własne przekonania” są tylko i wyłącznie próbą dokopania znienawidzonemu sąsiadowi czy komuś innemu, a ich dominantą jest spektakularność wypowiedzi i kąśliwość wyrażeń w niej użytych. Jestem jeszcze w stanie zrozumieć dziennikarza, który dla własnego ideologicznego przekonania wykorzystuje owe wypowiedzi, lecz jeśli tak postępuje ktoś pretendujący do miana „obiektywnego”, to mamy tutaj już do czynienia z dramatem. Odkrywanie w tekście elementarnych braków ortograficznych (jako przykład podam fragment przeczytanego wczoraj tekstu na jednym z portali internetowych, z którego dowiedziałem się, iż „w bierzącym roku” coś tam będzie, co zresztą chciał poprawić mój komputer z własnej i nieprzymuszonej woli), jest tylko potwierdzeniem maglowego podejścia dzisiejszej prasy do problematyki prawdy.

 

Spadający obowiązek

W tej sytuacji zobowiązanie docierania do prawdy spada na czytelnika. Proponuję Państwu, byście kiedyś wzięli do ręki jakikolwiek artykuł reportażowy (nie felieton, bo ten z natury jest subiektywny) i z długopisem w ręku wykreślili wszystkie zdania nie mające logicznego uzasadnienia lub też uzasadniane za pomocą tzw. opinii społecznej i jej przekonań. Niestety, może się okazać, że jedyną informacją, która po takim zabiegu pozostanie, będzie imię i nazwisko dziennikarza oraz data publikacji jego tekstu, choć i ta ostatnia może okazać się nieweryfikowalną. Lecz jest to jedyna metoda, dzięki której być może do prawdy nie dojdziecie, lecz przynajmniej ustrzeżecie się od fałszu. A to już dużo.

Ks. Jacek Świątek