Komentarze
Źródło: PIXABAY
Źródło: PIXABAY

Osiem gwiazdek

W chwili, gdy piszę tekst, liberalne media lamentują, że Polska wsiowa, zaściankowa, rozpijaczona, Polska pińcetplusów podłożyła nogę Polsce nowoczesnej, otwartej, reprezentowanej przez młodych i wykształconych z dużych miast, gdzie jest internet, dociera sygnał nie tylko TVPiS Info, gdzie inaczej się patrzy na świat itp. Bzdury. Pomijając pogardę i bezradność, jakie zawarte są w tego typu opiniach, przeczą im fakty.

Kim jest bowiem ów „wielkomiejski elektorat”? Wystarczy przyjrzeć się korkom na wyjazdowych arteriach komunikacyjnych np. stolicy i rzeszom „warszawiaków” jadących w piątkowe popołudnie po słoiki na wieś właśnie. Przez sam fakt zamieszkania w wielkomiejskim blokowisku człowiek nie staje się „elitą”. Podobnie, jak nie czyni nią wyjazd na wczasy all inclusive (przez wielu mylony z „exclusive”, co ma zasadniczy wpływ na resztę dni w roku). Może po prostu zwyczajnie chodzi o leczenie kompleksów prowincjusza? Może o uzasadnienie apostazji, która się już dawno dokonała, ale sumienie popiskuje cichutko, więc trzeba je zakrzyczeć? Pewnie jedno i drugie.

Ach, jak ja go nienawidzę!

Bzdurą jest tłumaczenie, że oto blisko połowa Polski, głosując na Rafałka, wybrała świadomie nowoczesność i zbuntowała się przeciwko „wsiowemu” zacofaniu. Po pierwsze, jak pokazały badania na długo przed wyborami, blisko 70% wyborców głosowało nie tyle za nim, ale przeciw znienawidzonemu „Adrianowi” i „ach, jak ja go nienawidzę!” Kaczorowi. Gdyby w tym momencie w miejscu Trzaska postawić kij od mopa, zdobyłby przynajmniej 30% poparcia. Taka jest prawda. I żadne zaklinanie rzeczywistości niczego nie zmieni, choćby to czyniły wszystkie tefaueny i wyborcze przez najbliższy miesiąc albo i dłużej. Podobnie, jak uparte przekonywanie, że to „oni nas dzielą”, chcą „nienawistnej Polski”, a my przecież tylko pragniemy uśmiechniętej Polski, gdzie wszyscy się kochają i szanują – z drugiej zaś strony organizowanie na zapleczu najbardziej ohydnych kampanii. Kwintesencją i synonimem tych działań stała się „społeczna akcja” z wulgarnym hasłem „j…ć PiS”, o czym za chwilę.

Problem w tym, że nie do końca wiadomo przeciwko komu (czemu?) jest ta okrzyczana przez środowiska lewicowo-liberalne rewolucja. Dotychczasowe, znane nam z historii, miały na celu np. zrównanie w prawach, obalenie dyktatury, wyzwolenie z okowów moralności. Napędzała je walka klas albo inne, mniej lub bardziej utopijne założenia. Dziś na ulice wychodzą małolaty z ajfonami, a na pytanie: co tu robią, nie potrafią udzielić sensownej odpowiedzi. Podobnie jak ogromna rzesza potencjalnych wyborców Trzaskowskiego nie potrafiła wydukać, dlaczego będą na niego głosować.

 

Tam, gdzie rozum zasypia

…trzeba obudzić emocje. Stale podsycane generują wrażenie, że oto w „tym kraju” narasta brunatna fala, która wkrótce zmiecie z powierzchni ziemi inaczej myślących. Pisiory pozamykają w gettach gejów i lesbijki, zabiorą internet itp. Po prostu dyktatura, przy której Mussolini i Hitler to pikuś! Trzeba ją zatem na wszelkie sposoby zwalczać – na odlew „walić sztachetą” tych, którzy ją reprezentują (copyright by Komorowski), wyrzucić przez okna Kaczora et consortes (Wałęsa), użyć środków nadzwyczajnych na ulicy (Rzepliński).

Cóż, gdyby tak było naprawdę, udrapowany pajac skaczący przy Jarosławie Kaczyńskim przed urną wyborczą dawno gniłby w więzieniu, zaś wszyscy (obwoźni) tęczowi „inni”, żwawo i bez lęku przemierzający ulice kolejnych polskich miast w marszach równości, mogliby sobie spoglądać na – za przeproszeniem – piórka wkładane w tyłek co najwyżej przed lustrem w zamkniętym na cztery spusty mieszkaniu.

 

Towarzyszka komuna

Stara marksistowska zasada głosi, że jeśli nie ma problemu, trzeba go najpierw stworzyć, a potem podjąć bohaterskie zmagania z nim. I wygrać! Jak widać, czasy się zmieniają, idee i ludzie niekoniecznie.

W Polsce nigdy nie było prześladowań homoseksualistów, w przeciwieństwie np. do krajów anglosaskich czy Stanów Zjednoczonych, gdzie jeszcze w latach 60 ubiegłego wieku (nierzadko i później) można było spotkać tabliczki z napisem: „No Niggers. No Jew. No homosexuals. No Dogs”. Zatem trzeba zbudować legendę pokazującą, że jest inaczej.

Co zatem robią usłużni „pożyteczni idioci”? Jadą do miast i miejscowości, które formalnie nie życzą sobie błocenia swoich szkół nachalną ideologią LGBT, i przykręcają do tablic informacyjnych plansze informujące, iż tutaj geje, lesbijki i wszelkiej maści trans nie mają wstępu. Naplują im w twarz, nie wejdą do restauracji, nie kupią bułki w sklepie i w ogóle… katastrofa! Po czym fotografują się na jej tle i puszczają foto w świat. A potem inni „pożyteczni idioci”, tym razem w Brukseli, zapluwają się na amen, pokazując uciskane mniejszości w zaściankowej Polsce, grożąc odbieraniem funduszy itp. Tak to działa.

Polska nie miała kolonii zamorskich ani jakichkolwiek innych. Z Litwą łączyła nas unia – do niej przystępowały dobrowolnie inne nacje, tworząc (na długo przed Unią Europejską) federację i widząc w I Rzeczypospolitej potęgę, która ich ochroni i pomoże w rozwoju cywilizacyjnym. Dziś wiele państw Zachodu niesie traumę związaną z własnym kolonializmem, okrucieństwem, rabunkową gospodarką. My zatem nie możemy byś lepsi! Co więc wymyśliły nasze rodzime „elity”? W trakcie laudacji Pera Westerberga z Akademii Szwedzkiej, poprzedzającej wręczenie Nagrody Nobla Oldze Tokarczuk, mogliśmy usłyszeć o kraju „posiadającym własną historię kolonializmu i antysemityzmu”. Tak pisała. Jest więc za co przepraszać? Oczywiście. Jest kolejny przyczynek do snucia pedagogiki wstydu? Jak najbardziej.

Analogicznie rzecz się ma z polskim, ponoć „wyssanym z mlekiem matki” antysemityzmem. I tak prof. Tomasz Gross np. tłumaczył, że w czasie wojny Polacy zamordowali więcej Żydów niż Niemcy, prof. Jan Grabowski podał konkretną sumę 200 tys. (sic!) i błagał wręcz Europejczyków, aby za Holocaust nie obwiniali tylko Niemców, ponieważ wtedy nie można odpowiedzialnością zań obciążyć np. Polaków i inne nikczemne nienordyckie nacje.

Nawet trudno polemizować z takimi idiotyzmami. Ale taka narracja wielu odpowiada.

Stworzyć rzeczywistość, wygenerować problem! A potem z nimi walczyć. Jak nasze elity uwielbiają to! Neomarksizm w czystej postaci po prostu!

 

***** ***

Przepraszam za dosłowność, ale muszę… „Jebać PiS”. To oznacza osiem gwiazdek. Nie ma co reklamować ordynarnego hejtu, który szerokim bluzgiem wlał się na salony u kresu kampanii wyborczej. Autorytety nazwały go „ruchem społecznym”. Upowszechnione przez (prawdopodobnie w niedługim czasie zięcia Tomasza Lisa) rapera Taco Hemingwaya zagrzewały do boju spragnionych uśmiechu i walczących z hejtem wyborców Trzaska. „Taco nie patrzy na termometr i dokłada do pieca” – ktoś napisał w recenzji piosenki. Tak… Rechot, śmiech, hejt, pochwała głupoty. Elicie można więcej.

Ośmioma gwiazdkami sygnowały się takie „autorytety”, jak Tomasz Lis, Władysław Frasyniuk. Napis „jebać PiS” na maskach nie przeszkadzał sztabowcom R. Trzaskowskiego podczas wieców wyborczych, podobnie jak nie przeszkadzały „prawdziwej kandydatce” Kidawie-Błońskiej wulgarne okrzyki „mieszkańców Pucka” kierowane pod adresem urzędującego prezydenta podczas oficjalnej państwowej uroczystości.

Ale to przecież „wiocha” Dudy jest nienawistna i parszywa.

„Do 2023 umrze ponad milion osób. A prawa wyborcze otrzyma ponad milion dzisiejszych nastolatków […]. PiS właśnie osiągnął swój szczyt poparcia. Teraz zacznie się powolne schodzenie z wysokiej góry” – tłumaczył parę dni temu Leszek Jażdżewski.

Przez ile poziomów dna muszą ci ludzie się przebić, aby się opamiętać?

Zero pomysłu na rzeczywistość. Za to cynizm, hejt podszyte paranoicznym lękiem, że „przyjdą i zabiorą nam” naszą wolność. Reszta „parszywych ryjów” zanurzonych w gnijących truskawkach i pouczanych w niedzielę przez księdza-pedofila (copyright Wojciech Kowalczyk) się nie liczy. Tak jak te „pińcetplusy” nierozumiejące, że aby być poważanym na salonach, trzeba „j…ć PiS i patroszyć Kaczora!”.

Jeśli ktoś uważał, że apogeum hejtu podczas kampanii wyborczej to maksimum tego, na co stać „elity”, to grubo się myli.

Wszystko jeszcze przed nami. Dopiero zacznie się jazda.

Paweł Siedlanowski