Historia
Ostatnie walki konfederatów

Ostatnie walki konfederatów

„Czamarke jego znano aż za Donem, o szabli jego gadano w Dywanie [Turcji - J.G.], komendy jego posłusznym tonem, zaczęli gadać już Wielkopolanie. On jak kometa, grzywiasty szwadronem, był wszędzie, a gdzie on - było powstanie”.

Tak o Kazimierzu Pułaskim pisał poeta. Tym razem dzielny Kazimierz postanowił stanąć jako obrońca na murach świętej dla Polaków Częstochowy, a wraz z nim kilku Podlasian.

Za początek działań przeciwko Jasnej Górze można uznać dzień 4 listopada 1770 r. Wtedy to podszedł pod nią płk Johann von Drewitz, zwany z polska Drewiczem. Znany był z tego, że przeszedł ze służby pruskiej do moskiewskiej, a przy tym wyróżniał się szczególną zawziętością i okrucieństwem. Nie spodziewał się w Częstochowie znaczącego oporu. Zaskoczony przez czuwającą konfederacką artylerię, musiał cofnąć się szybko, mając dodatkowo na karku barską kawalerię. To dzielny starosta łosicki Józef Miączyński wysłał za nim utalentowanego oficera radziwiłłowskiego z Białej Antoniego Szyca ze swą konnicą, która przepędziła Kozaków.

Wkrótce Miączyński z Szycem, wezwani przez Generalność, odeszli z Częstochowy, ale wśród jej obrońców pozostali jeszcze dwaj dzielni oficerowie podlascy: Ignacy Kuczyński i Franciszek Kossowski. Rosyjski dowódca próbował ponownie podchodu, ale cięższe i dłuższe oblężenie twierdzy zaczęło się dopiero na początku 1771 r. Drewicz zgromadził wówczas ponad trzy tysiące żołnierzy i był pewien zwycięstwa. Naczelnemu Wodzowi Weymarnowi chełpliwie oświadczył, że za trzy godziny zdobędzie ten „marny kurnik”. Z Wrocławia sprowadził ciężką pruską artylerię i mając nadzieję na wielkie klasztorne skarby, ściągnął z Berlina jubilerów oraz złotników do taksowania przyszłych złupionych klejnotów i sreber. Pułaski miał jedynie około 800 ludzi, ale – podobnie jak on – gotowych na wszystko.

Podlascy oficerowie byli świadkami, jak 3 stycznia do komendanta przybyli rosyjscy parlamentariusze z pismem, że po poddaniu bez walki Drewicz obiecuje mu stopień generała w wojsku carskim lub paszport na wszystkie kraje świata. Pułaski z godnością odpisał, że oferuje mu stopień marszałka i paszport do Petersburga.

4 stycznia rozpoczął się szturm generalny – odparty, ze znaczną stratą nieprzyjaciół, zaakcentowany wypadem poza mury obrońców, którzy zagwoździli trzy pruskie działa. 5 stycznia Podlasiacy uczestniczyli w Mszy św. dziękczynnej z wielkim chóralnym „Te Deum Laudamus”. Ignacy Kuczyński opowiadał później stryjowi, że tego miesiąca były tak ostre mrozy, iż zaskoczeni nimi obrońcy pożyczali ubrania od kolegów, którzy na zmianę grzali się w koszulach przy kominkach.

Chyba najcięższy w całym oblężeniu był 9 stycznia, kiedy to Drewicz zgonił okolicznych chłopów, którzy przymuszeni nieśli faszynę oraz drabiny, zasypywali rowy i fosy. Wkrótce mrowie nieprzyjaciół zaczęło wspinać się na mury twierdzy. Kuczyński dowodził obroną jednego z bastionów. Rosjanie i Prusacy byli już wysoko na drabinach, lecz „kłodami zepchnięci, pogruchotani zostali” – jak zanotował kronikarz. Szturm został odparty. Drewicz kłamliwie zwalił winę na rzekomo słabych żołnierzy Suworowa i Golicyna. Do naczelnego dowódcy pisał, że ich sołdaty „stracili ducha, wierzą nawet, że to święty obraz skrócił drabiny”. Mimo wystrzelenia kilku tysięcy pocisków, 15 stycznia Rosjanie zwinęli oblężenie.

Natchniony poeta napisał o Pułaskim, że miał „wzrok orli, duch marsowy, z którym spadał na służalców carskich lub stał na murach świętej Częstochowy”. 2 lutego, w dzień Matki Bożej Gromnicznej, mury klasztorne trzęsły się od wielkiego „Te Deum”, a podczas Ewangelii kościół błysnął setkami wyciągniętych z pochew szabel obrońców. Po Mszy św. Kazimierz Pułaski wyczytał nazwiska tych, którzy się szczególnie odznaczyli i przypiął im do piersi na czerwonej wstążeczce order w kształcie krzyża maltańskiego. Otrzymał go również Ignacy Kuczyński i wspominał później ze czcią służbę pod dzielnym wodzem. Musiał mieć rację poeta, gdy pisał o Pułaskim: „Mógł on na Moskwę Częstochowę zwalić i paść jak Samson pod gruzem kościoła, lecz wolał Polsce Palladium ocalić”. Swą sławę ofiarował Matce Bożej. Głośno o nim zrobiło się w całej Europie.

W tym czasie przez Podlasie przeciągały konwoje jeńców polskich wiezionych na wschód. 21 kwietnia 1771 r. dwaj wzięci do niewoli konfederaci przemycili list do jednego z członków Generalności – Michała Suffczyńskiego. Pisali, że uleczeni z ran jadą na Smoleńsk i cieszą się z nadziei ujrzenia tam wcześniejszych więźniów.

Od czasu do czasu pokazywały się jeszcze grupki konfederackie. Szczególnie uciążliwi dla podlaskiej ludności okazali się dwaj osobnicy fałszywie podający się za partyzantów Pułaskiego – Kirkor i Kleczyński. W lipcu oficerowie podlascy – Kuczyński i Kossowski – byli świadkami rozmowy, jaką na Jasnej Górze z niejakim Strawińskim przeprowadził Pułaski. Gdy usłyszeli, co proponuje, porwali się do szabel. Okazało się, że człowiek ten wplątał Pułaskiego w aferę porwania króla. We wrześniu płk Bielak ze swymi Tatarami jeszcze raz przystąpił do konfederacji, ale poniósł straty pod Gródkiem. Po nieudanym i tajemniczym zamachu na monarchę 3 listopada 1971 r. w kościołach, także podlaskich, przez trzy niedziele głoszono kazania o szkodliwości tego czynu, niesłusznie czyniąc Pułaskiego winowajcą.

Na początku 1772 r. konfederaci zdobyli Wawel. Okazało się, że i na Podgórzu nie zabrakło Podlasiaków. Pamiętnikarz Konopka tak pisał o rotmistrzu Szczuce: „Cała jego chorągiew była złożona ze szlachty podlaskiej, która w działkach swoich rozdrobniona traktowała żołnierkę dla Rzplitej poważnie. Szlachta ta była uboga, poczciwa, ale szczubała, żeby z próżnymi rękami boso do domów nie wracać. Towarzystwo podlaskie co ledwo na jakim bronowłoku na konfederację wyjechało, przyszło do dobrych koni w Krakowie, uzbrojenia i mundurów”. Ruch konfederacki był już w agonii. Gdy w maju 1772 r. Suworow proponował konfederatom amnestię z wyjątkiem Pułaskiego, Miączyńskiego, Kossowskiego i Kuczyńskiego, oficerowie podlascy uznali, że ich życie jest zagrożone i udali się na emigrację.

Józef Geresz