Pierwszy rok Franciszka
Jednak przestał on być obiektem zainteresowania w momencie, gdy na balkonie Bazyliki św. Piotra najpierw ukazała się uroczysta procesja, a następnie kard. Tauran wygłosił słynną formułę: „Habemus papam!”. Pamiętam również swoje zaskoczenie, gdy usłyszałem, kto został nowym papieżem: kardynał Bergoglio z Argentyny, arcybiskup Buenos Aires.
Wśród komentatorów telewizyjnych i radiowych zapanowała konsternacja, gdyż kardynał Bergoglio nie znajdował się, mówiąc delikatnie, w gronie faworytów – a zatem jego biogram nie znalazł się na wydrukowanych z Wikipedii ściągawkach, które wielu „ekspertów” od spraw Kościoła wzięło ze sobą do studia.
Ci sami „eksperci” wzięli się ostro z miejsca za komentowanie przyszłego pontyfikatu Franciszka, z miejsca wiedząc najlepiej (lepiej zapewne od niego samego), co nowy papież niechybnie zrobi, na czele z liberalizacją doktryny i nauczania Kościoła tam, gdzie się tylko da, a zwłaszcza w sprawach związanych z szóstym przykazaniem Bożym, obroną życia …
Istotnie, pierwsze momenty Franciszka jako papieża mogły dawać cień złudnej nadziei, że oto na Tronie Piotrowym zasiadł „luzak”, „swój chłop”, który nie przejmuje się takimi drobiazgami jak Boże Przykazania. Tę nadzieję mogli jednak powziąć jedynie Ci, którzy nie znają Kościoła i jego natury – czyli ci sami eksperci, którzy zasiadali przed mikrofonami i kamerami podczas konklawe, zbrojni w ściągawki pełne internetowych mądrości. Albowiem czym innym jest spontaniczność i prostota w zachowaniu, a czym innym wierność Jezusowi Chrystusowi i odpowiedzialność, jaką przejmuje się za kierowanie Jego Kościołem na ziemi.
Jednak medialny spektakl „zmiękczania” Franciszka i jego nauczania nie ustał tak łatwo (choć widać już pewne oznaki zniecierpliwienia wśród głównych jego reżyserów). Kwestią czasu jest zapewne zmasowana krytyka, która spadnie na papieża, gdy stanie się jasne, że nadzieje piewców „postępu”, rozumianego jako sprzeniewierzenie się Bożym Przykazaniom, stały się płonne. Dokładnie ten sam mechanizm widać było podczas pierwszych i kolejnych lat pontyfikatu Jana Pawła II.
Co zaś do samej osoby papieża Franciszka – trzeba pamiętać, że wywodzi się on z zakonu jezuitów. Co za tym idzie – przejął pewien specyficzny typ przywództwa, charakterystyczny najpierw dla samego św. Ignacego Loyoli, a potem dla jego następców. Istnieje świetna książka na ten temat pt. „Heroiczne przywództwo”, napisana przez byłego kleryka jezuickiego, który w trakcie formacji doszedł do wniosku, że kapłaństwo nie jest jego powołaniem i jeszcze przed święceniami opuścił zgromadzenie. Zrobił karierę w jednej z wielkich korporacji, zaś napisana przez niego książka jest próbą spojrzenia na jezuicki charyzmat kierowania z punktu widzenia współczesnych zasad zarządzania stosowanych w korporacjach. Z tej analizy jezuicki punkt widzenia wychodzi zwycięsko, pokazując, że współcześni liderzy mogą wiele nauczyć się od św. Ignacego Loyoli.
Franciszek o tym doskonale wie. I właśnie słowo „lider” wydaje się dobrze opisywać styl jego działania. Poprzez swoje gesty, słowa, zachowania pokazuje on pewien kierunek i zachęca do naśladowania. Jednocześnie także w jego nauczaniu i myśli widzimy wpływ charyzmatu jezuickiego i wiele razy odbywanych rekolekcji ignacjańskich. Prostota, głębia i konkret – te słowa chyba najkrócej charakteryzują przesłanie, jakie kieruje papież do Kościoła i do świata.
Ks. Andrzej Adamski