
Przecież mnie znasz…
Był 7 lipca 2009 r., kiedy Włoszka ujrzała ks. Popiełuszkę po raz pierwszy. Dzień wcześniej jej mąż w szpitalu w Palmanova przeszedł poważną operację. Francesca czuwała przy nim nieustannie. Tego pamiętnego dnia postanowiła po południu odwiedzić katedrę. W sklepiku z dewocjonaliami kupiła pamiątkę, po czym weszła do świątyni. Modląc się przed obrazem Matki Bożej, zobaczyła przed sobą księdza. Zapytała go, czy pobłogosławi tę pamiątkę. Zrobił to chętnie i szybko odszedł. Sytuacja powtórzyła się jeszcze dwa razy w kolejnych dniach.
Kiedy tego samego kapłana spotkała 10 lipca, przed powrotem do domu, poprosił, by tym razem wzięła trzy świeczki – a on je pobłogosławi. F. Sgobbi zapytała go o imię i usłyszała: „Przecież mnie znasz”, wyjaśniając, że w przeszłości oglądała film o księdzu zabitym w czasie reżimu komunistycznego w Polsce. „To właśnie ja jestem Popiełuszko” – powiedział. Uśmiechnął się i zniknął.
Podążam za Nim
„Widzenia” z błogosławionym powtarzały się także po powrocie małżonków do domu. Na prośbę ks. Jerzego F. Sgobbi zaczęła spisywać duchowe rozmowy na kartkach kalendarzy. Najwięcej objawień – 93 – spisała do roku 2017. Później, z racji licznych chorób, już tylko kilka. Ale wiąż rozmawia z ks. Popiełuszką. Przebieg tych spotkań – jak wynika z zapisków – jest podobny. Ks. Jerzy przychodzi nieoczekiwanie, o różnych porach dnia, ale też w nocy. Zaprasza Francescę do wspólnej modlitwy. „To modlitwy, których nie znam, więc podążam za Nim umysłem, bojąc się, że się pomylę” – często powtarza Francesca w zapiskach. Następnie ks. ...
Monika Lipińska