Od 10 stycznia będzie można składać w Siedlcach wnioski do budżetu
obywatelskiego. Do podziału jest ponad 3,5 mln zł. Głosowanie jest
traktowane jako forma konsultacji.
21 grudnia w kościele Wniebowzięcia NMP w Woli Osowińskiej odbył
się koncert kolęd i pastorałek pt. „Święta są w nas”.
- Świąteczne muzykowanie przynosi radość - przyznaje pomysłodawca wydarzenia Janek Obroślak, dodając, iż tytuł koncertu zachęca do poszukiwań atmosfery świąt Bożego Narodzenia i miłości w nas samych. Wydarzenie zostało przygotowywane przez profesjonalnych muzyków - absolwentów akademii muzycznych oraz finalistów telewizyjnych show muzycznych. Udział wzięli m.in. bracia Obroślakowie: Janek i Mateusz wraz z ojcem, który przedstawił kontekst kulturowy wykonywanych utworów. Kiedy pojawił się pomysł zorganizowania koncertu był początek jesieni. - Zaczęliśmy zajęcia z młodzieżą, mając wtedy nadzieję, że obostrzenia sanitarne związane z pandemią zostaną złagodzone. I choć tak się nie stało, nie zrezygnowaliśmy z przygotowań. Koncert odbył się z udziałem nielicznych gości i został zarejestrowany - mówi J. Obroślak, zaznaczając, iż kolędy i pastorałki są utworami wdzięcznymi do zagrania i dają duże pole do popisu profesjonalistom.
- Świąteczne muzykowanie przynosi radość - przyznaje pomysłodawca wydarzenia Janek Obroślak, dodając, iż tytuł koncertu zachęca do poszukiwań atmosfery świąt Bożego Narodzenia i miłości w nas samych. Wydarzenie zostało przygotowywane przez profesjonalnych muzyków - absolwentów akademii muzycznych oraz finalistów telewizyjnych show muzycznych. Udział wzięli m.in. bracia Obroślakowie: Janek i Mateusz wraz z ojcem, który przedstawił kontekst kulturowy wykonywanych utworów. Kiedy pojawił się pomysł zorganizowania koncertu był początek jesieni. - Zaczęliśmy zajęcia z młodzieżą, mając wtedy nadzieję, że obostrzenia sanitarne związane z pandemią zostaną złagodzone. I choć tak się nie stało, nie zrezygnowaliśmy z przygotowań. Koncert odbył się z udziałem nielicznych gości i został zarejestrowany - mówi J. Obroślak, zaznaczając, iż kolędy i pastorałki są utworami wdzięcznymi do zagrania i dają duże pole do popisu profesjonalistom.
Życie, radości i cierpienie śp. ks. Andrzeja oddajemy w Mszy św.
Ojcu Niebieskiemu wraz z ofiarą, jaką złożył Boży Syn, i mocno
ufamy, że zostanie ona przyjęta - mówił podczas Eucharystii
pogrzebowej odprawionej 29 grudnia bp Kazimierz Gurda.
Proboszcz parafii Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny i dziekan dominicki zmarł w wigilię Bożego Narodzenia. Uroczystości pogrzebowe odbyły się w parafii, którą kierował przez ostatnie pięć lat. Tutaj też został pochowany. W kontekście śmierci ks. A. Filipiuka w przededniu uroczystości Bożego Narodzenia bp K. Gurda zwrócił w homilii uwagę, że śmierć tylko pozornie kontrastuje z początkiem życia. - Przecież Jezus rodzi się po to, żeby dać człowiekowi możliwość życia mimo śmierci. Syn Boży przyjął ludzkie ciało, by stało się ono narzędziem naszego zbawienia - zaznaczył. - Tajemnica wcielenia Jezusa pozwala człowiekowi spojrzeć z Bożej perspektywy na swoją własną cielesność, zwłaszcza na cierpienie i śmierć, i zobaczyć przyszłość po śmierci. Podobnie jak ciało Jezusa, tak nasze ciało ma znaczenie zbawcze. Dzięki cielesności możemy cierpienie, chorobę i śmierć złączyć nie tylko z cierpieniem i śmiercią Jezusa, ale też z Jego zmartwychwstaniem.
Proboszcz parafii Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny i dziekan dominicki zmarł w wigilię Bożego Narodzenia. Uroczystości pogrzebowe odbyły się w parafii, którą kierował przez ostatnie pięć lat. Tutaj też został pochowany. W kontekście śmierci ks. A. Filipiuka w przededniu uroczystości Bożego Narodzenia bp K. Gurda zwrócił w homilii uwagę, że śmierć tylko pozornie kontrastuje z początkiem życia. - Przecież Jezus rodzi się po to, żeby dać człowiekowi możliwość życia mimo śmierci. Syn Boży przyjął ludzkie ciało, by stało się ono narzędziem naszego zbawienia - zaznaczył. - Tajemnica wcielenia Jezusa pozwala człowiekowi spojrzeć z Bożej perspektywy na swoją własną cielesność, zwłaszcza na cierpienie i śmierć, i zobaczyć przyszłość po śmierci. Podobnie jak ciało Jezusa, tak nasze ciało ma znaczenie zbawcze. Dzięki cielesności możemy cierpienie, chorobę i śmierć złączyć nie tylko z cierpieniem i śmiercią Jezusa, ale też z Jego zmartwychwstaniem.
Pratulińskie sanktuarium zaprasza do łączności podczas corocznej
nowenny przed liturgicznym wspomnieniem bł. Męczenników Podlaskich.
W tym roku mija 25 lat od ich beatyfikacji.
Nowenna - jak co roku - będzie trwała od 14 do 22 stycznia. Niestety, z powodu pandemii ma wyglądać nieco inaczej. Kustosz sanktuarium zachęca wszystkich czcicieli bł. Męczenników Podlaskich, aby tym razem pozostali w swoich domach i łączyli się z sanktuarium duchowo, za pośrednictwem Katolickiego Radia Podlasie. - Styczniowa nowenna przed wspomnieniem bł. Wincentego Lewoniuka i jego Towarzyszy organizowana jest w Pratulinie od 25 lat. Co roku gromadzi setki wiernych. Niestety, z powodu epidemii i związanych z nią obostrzeń wprowadzonych przez władze państwowe nie możemy teraz zaprosić do naszej świątyni zbyt wielu osób. Przed relikwiami będą obecni tylko nasi parafianie. To oni będą reprezentować wszystkich pielgrzymów - mówi ks. kan. Jacek Guz, kustosz sanktuarium w Pratulinie. Dodaje, że spotkania nowennowe poprowadzą kapłani, którzy w tym roku obchodzą 20-lecie przyjęcia święceń.
Nowenna - jak co roku - będzie trwała od 14 do 22 stycznia. Niestety, z powodu pandemii ma wyglądać nieco inaczej. Kustosz sanktuarium zachęca wszystkich czcicieli bł. Męczenników Podlaskich, aby tym razem pozostali w swoich domach i łączyli się z sanktuarium duchowo, za pośrednictwem Katolickiego Radia Podlasie. - Styczniowa nowenna przed wspomnieniem bł. Wincentego Lewoniuka i jego Towarzyszy organizowana jest w Pratulinie od 25 lat. Co roku gromadzi setki wiernych. Niestety, z powodu epidemii i związanych z nią obostrzeń wprowadzonych przez władze państwowe nie możemy teraz zaprosić do naszej świątyni zbyt wielu osób. Przed relikwiami będą obecni tylko nasi parafianie. To oni będą reprezentować wszystkich pielgrzymów - mówi ks. kan. Jacek Guz, kustosz sanktuarium w Pratulinie. Dodaje, że spotkania nowennowe poprowadzą kapłani, którzy w tym roku obchodzą 20-lecie przyjęcia święceń.
Do Grębkowa, w czasach, gdy proboszczem tutejszej parafii św.
Bartłomieja Apostoła był ks. Jan Kukawski, zjeżdżali chorzy z całej
Polski, szukając u niego ratunku dla swego zdrowia.
Potwierdzeniem skuteczności metod leczenia i sławy, którą mu przyniosły, jest fakt, że jeszcze kilka miesięcy temu obecny proboszcz ks. Marek Zalewski w słuchawce telefonu usłyszał pytanie, czy jest tutaj ksiądz, który leczy. - Odpowiedziałem, że duszę - owszem, ale ks. Kukawski, o którego zapewne chodzi, dawno już nie żyje - opowiada ks. M. Zalewski. Tłumaczy też, że dobrym imieniem były proboszcz cieszy się przede wszystkim w samej grębkowskiej parafii. - Świadczy o tym nie tylko ulica ks. Jana Kukawskiego, przy której stoi kościół oraz pobudowana przez niego plebania, ale przede wszystkim liczne Msze św. zamawiane przez parafian w jego intencji czy fakt, że jego nazwisko pojawia się na tylu kartkach wypominkowych. Ks. Jan ciągle żyje w pamięci mieszkańców tych terenów i wspominany jest z wielką estymą - tłumaczy.
Potwierdzeniem skuteczności metod leczenia i sławy, którą mu przyniosły, jest fakt, że jeszcze kilka miesięcy temu obecny proboszcz ks. Marek Zalewski w słuchawce telefonu usłyszał pytanie, czy jest tutaj ksiądz, który leczy. - Odpowiedziałem, że duszę - owszem, ale ks. Kukawski, o którego zapewne chodzi, dawno już nie żyje - opowiada ks. M. Zalewski. Tłumaczy też, że dobrym imieniem były proboszcz cieszy się przede wszystkim w samej grębkowskiej parafii. - Świadczy o tym nie tylko ulica ks. Jana Kukawskiego, przy której stoi kościół oraz pobudowana przez niego plebania, ale przede wszystkim liczne Msze św. zamawiane przez parafian w jego intencji czy fakt, że jego nazwisko pojawia się na tylu kartkach wypominkowych. Ks. Jan ciągle żyje w pamięci mieszkańców tych terenów i wspominany jest z wielką estymą - tłumaczy.
Odszedł do Pana nagle 27 października na plebanii w Brzozowicy
Dużej, gdzie był proboszczem od 2013 r.
Śp. ks. Cz. Jakubiec jako wikariusz pracował w parafiach: Korytnica Węgrowska, Kosów Lacki, Łomazy, Korytnica Łaskarzewska, Radzyń Podlaski MB Nieustającej Pomocy, Łaskarzew, Górki. Jako proboszcz posługiwał na samodzielnych placówkach duszpasterskich w parafiach w Łuzkach, Hrudzie i Brzozowicy Dużej, gdzie zmarł. Przeżył 60 lat, w tym 35 lat w kapłaństwie. Często odwiedzał rodzinne Wilczyska, spotykając się z najbliższymi. Gościł również u ks. kan. Romualda Pawluczuka, proboszcza tamtejszej parafii Niepokalanego Serca NMP. - Bywał tu co miesiąc, nawet co dwa tygodnie, pragnąc przekazać swoim najbliższym jak najwięcej Bożego błogosławieństwa. W związku z tym, że święcenia kapłańskie otrzymaliśmy w tym samym roku (1985), przez lata umacnialiśmy się wzajemnie w tym, co realizujemy dla Boga - podkreśla ks. R. Pawluczuk.
Śp. ks. Cz. Jakubiec jako wikariusz pracował w parafiach: Korytnica Węgrowska, Kosów Lacki, Łomazy, Korytnica Łaskarzewska, Radzyń Podlaski MB Nieustającej Pomocy, Łaskarzew, Górki. Jako proboszcz posługiwał na samodzielnych placówkach duszpasterskich w parafiach w Łuzkach, Hrudzie i Brzozowicy Dużej, gdzie zmarł. Przeżył 60 lat, w tym 35 lat w kapłaństwie. Często odwiedzał rodzinne Wilczyska, spotykając się z najbliższymi. Gościł również u ks. kan. Romualda Pawluczuka, proboszcza tamtejszej parafii Niepokalanego Serca NMP. - Bywał tu co miesiąc, nawet co dwa tygodnie, pragnąc przekazać swoim najbliższym jak najwięcej Bożego błogosławieństwa. W związku z tym, że święcenia kapłańskie otrzymaliśmy w tym samym roku (1985), przez lata umacnialiśmy się wzajemnie w tym, co realizujemy dla Boga - podkreśla ks. R. Pawluczuk.
Niesmak. Właśnie to czuję, gdy rozwija się coraz bardziej sprawa
szczepionek na Warszawskim Uniwersytecie Medycznym.
Ujawniona pierwotnie przez studentów walczących o swoje prawa i cień szacunku ze strony władz uczelnianych, szybko przedostała się do mediów, a te rozgrzały temat do białości. Przyznam się, że dawno już nie widziałem tylu celebrytów jak jeden mąż przepraszających ludność kraju za swoje postępowanie. Ostatnio można było takie zjawisko obejrzeć w ramach stanu wojennego lub dużo wcześniej, w czasach, gdy w Polsce kwitła samokrytyka jak krokusy na tatrzańskiej hali. Niestety, to, co wydarzyło się w ramach szczepień tzw. grupy 0, dość jasno wskazuje na zasadniczą bolączkę naszego systemu społecznego, a szczególnie na istnienie w nim wirusa dużo gorszego od tego, przeciwko któremu serwowana jest rzeczona szczepionka. Tym wirusem jest załatwiaczostwo. Jego zasadniczym elementem nie jest tylko to, że ktoś kogoś zna i dzięki temu może coś sobie załatwić poza kolejnością lub na dogodnych warunkach.
Ujawniona pierwotnie przez studentów walczących o swoje prawa i cień szacunku ze strony władz uczelnianych, szybko przedostała się do mediów, a te rozgrzały temat do białości. Przyznam się, że dawno już nie widziałem tylu celebrytów jak jeden mąż przepraszających ludność kraju za swoje postępowanie. Ostatnio można było takie zjawisko obejrzeć w ramach stanu wojennego lub dużo wcześniej, w czasach, gdy w Polsce kwitła samokrytyka jak krokusy na tatrzańskiej hali. Niestety, to, co wydarzyło się w ramach szczepień tzw. grupy 0, dość jasno wskazuje na zasadniczą bolączkę naszego systemu społecznego, a szczególnie na istnienie w nim wirusa dużo gorszego od tego, przeciwko któremu serwowana jest rzeczona szczepionka. Tym wirusem jest załatwiaczostwo. Jego zasadniczym elementem nie jest tylko to, że ktoś kogoś zna i dzięki temu może coś sobie załatwić poza kolejnością lub na dogodnych warunkach.
Któż z nas nie pamięta kultowych kadrów ze słynnej komedii
Stanisława Barei pt. „Miś”, kiedy to do chałupy wpada baba z
siekierą w ręku i krzyczy: „Przywieźli wyngiel! Wyngiel je we
wiosce!”.
Scena ta przyszła mi na myśl po tym, jak zobaczyłem w naszych narodowych mediach obrazki pokazujące dwa samochody znanej niemieckiej marki eskortowane przez policyjne radiowozy, którymi w Święta Bożego Narodzenia do kraju nad Wisłą dostarczono pierwsze fiolki z zawartością „eliksiru życia”, pozwalającego zapoczątkować realizację Narodowego Programu Szczepień. Następnego dnia te same media przez cały dzień pokazywały wybraną z liczącego blisko 38 mln obywateli narodu dzielną pielęgniarkę. Kobietę, która jako pierwsza pozwoliła ukłuć się w ramię i tym samym - co raczył zauważyć premier rządu - „zyskała spokój i barierę przed groźnym wirusem”. Samego procesu iniekcji dokonał dyrektor szpitala (nobliwie nazywanego narodowym), który kilka tygodni wcześniej został urządzony pod szczelnie zamkniętym dachem Stadionu Narodowego.
Scena ta przyszła mi na myśl po tym, jak zobaczyłem w naszych narodowych mediach obrazki pokazujące dwa samochody znanej niemieckiej marki eskortowane przez policyjne radiowozy, którymi w Święta Bożego Narodzenia do kraju nad Wisłą dostarczono pierwsze fiolki z zawartością „eliksiru życia”, pozwalającego zapoczątkować realizację Narodowego Programu Szczepień. Następnego dnia te same media przez cały dzień pokazywały wybraną z liczącego blisko 38 mln obywateli narodu dzielną pielęgniarkę. Kobietę, która jako pierwsza pozwoliła ukłuć się w ramię i tym samym - co raczył zauważyć premier rządu - „zyskała spokój i barierę przed groźnym wirusem”. Samego procesu iniekcji dokonał dyrektor szpitala (nobliwie nazywanego narodowym), który kilka tygodni wcześniej został urządzony pod szczelnie zamkniętym dachem Stadionu Narodowego.
Półtora roku temu w szpitalu odchodziła moja mama. I choć był to
najboleśniejszy moment w moim życiu, jestem wdzięczna, że ja, mój
brat, rodzeństwo mojej mamy mogliśmy z nią być. Trzymać za rękę,
razem się modlić. Dziś pacjenci w szpitalach umierają samotnie, bez
pożegnania, pojednania z Bogiem.
To doświadczenie towarzyszenia w agonii było jedną z najtrudniejszych lekcji, jaką zafundowało mi życie. Jednocześnie nie wyobrażam sobie, że mogłoby mnie nie być przy łóżku mamy. Choć prawie dwa dni spędziłam na twardym taborecie, półprzytomna ze zmęczenia, żalu, strachu przed tym „jak poukładam sobie ten świat bez niej”, nigdy bardziej nie doświadczyłam rzeczywistości Życia niż wtedy. I mimo że ta śmierć pozostawiła w moim sercu wyrwę, dzisiaj wiem, iż mogąc być przy mamie, dostąpiłam przywileju i łaski. Mogłam poczuć ostatni raz ciepło jej dłoni, powiedzieć, że kocham, trwać przy niej na modlitwie, dziękując jednocześnie za duchowe wsparcie, którym nie tylko mama, ale i cała moja rodzina była w tamtym czasie otoczona. Wspomnienia tamtych majowych dni szczególnie mocno towarzyszą mi w ostatnich miesiącach, kiedy z powodu pandemii zamknięto szpitale dla odwiedzających i rodzin pacjentów, którzy chorują i odchodzą z tego świata samotnie.
To doświadczenie towarzyszenia w agonii było jedną z najtrudniejszych lekcji, jaką zafundowało mi życie. Jednocześnie nie wyobrażam sobie, że mogłoby mnie nie być przy łóżku mamy. Choć prawie dwa dni spędziłam na twardym taborecie, półprzytomna ze zmęczenia, żalu, strachu przed tym „jak poukładam sobie ten świat bez niej”, nigdy bardziej nie doświadczyłam rzeczywistości Życia niż wtedy. I mimo że ta śmierć pozostawiła w moim sercu wyrwę, dzisiaj wiem, iż mogąc być przy mamie, dostąpiłam przywileju i łaski. Mogłam poczuć ostatni raz ciepło jej dłoni, powiedzieć, że kocham, trwać przy niej na modlitwie, dziękując jednocześnie za duchowe wsparcie, którym nie tylko mama, ale i cała moja rodzina była w tamtym czasie otoczona. Wspomnienia tamtych majowych dni szczególnie mocno towarzyszą mi w ostatnich miesiącach, kiedy z powodu pandemii zamknięto szpitale dla odwiedzających i rodzin pacjentów, którzy chorują i odchodzą z tego świata samotnie.