Sentymentalna podróż w przeszłość
Kiedyś monidła były w każdym domu. Można je także oglądać w Gminnym Ośrodku Kultury w Leśnej Podlaskiej. Na wernisaż wystawy, który odbył się 28 października, przybyli nie tylko mieszkańcy gminy, ale także regionu. Sala GOK wypełniła się po brzegi. Nie ma tym w nic dziwnego, bo kiedy leśniański ośrodek kultury ogłosił, że planuje ekspozycję monideł, zainteresowanie nią było naprawdę duże. Z całego kraju dzwonili ludzie, pytając, czy mogą przysłać portrety swoich bliskich. Pomysłodawczyni wystawy i dyrektor GOK-u Agnieszka Szmurło zadeklarowała, że przyjmą wszystkie, w związku z czym dwukrotnie wydłużano termin dostarczania obrazów.
Wyczekiwany wernisaż
W sobotnie popołudnie wreszcie nastąpił wyczekiwany finał. Ekspozycja pt. „Monidła. Dawne portrety ślubne” została otwarta. Wernisażowi towarzyszyły prezentacja obrzędu „Swaty” w wykonaniu zespołu Leśnianki i rozstrzygnięcie konkursu „Tort weselny”. Choć wystawa będzie czynna do 15 listopada, większość mieszkańców chciała ją zobaczyć w dniu premiery, zwłaszcza że portrety przedstawiają albo ich samych, albo bliskie im osoby. W sumie do GOK dostarczono ok. 30 monideł.
Patrzyliśmy, jak się zmieniamy
Podretuszowani, podkolorowani, wręcz nieprawdziwi. Patrzą z powagą, spokojem. Dziadkowie, rodzice, sąsiedzi. Takie obrazy były kiedyś w każdym domu. U jednych są jeszcze na ścianie, u innych już tylko na strychu. Monidła po raz pierwszy pojawiły się na przełomie XIX i XX w. jako tańsza alternatywa tradycyjnych portretów, ale najbardziej popularne były w latach 50 i 60 na polskich wsiach, po których jeździli domokrążcy, zbierając zamówienia i zdjęcia, na podstawie których powstawały. – Nasze powstało na podstawie ślubnego zdjęcia – opowiada o swoim portrecie Halina Suchocka, dodając, iż przez lata stanowił on pamiątkę ślubu, który odbył się 28 października 1956 r. – Przez lata spoglądaliśmy na ten obraz, wspominając dawne czasy i obserwując, jak się zmieniamy – dodaje.
Ale żeście pięknie wyszli!
Lucyna Lewczuk na ślubnym kobiercu stanęła 3 czerwca 1978 r. Dwa miesiące później do jej miejscowości przyjechał na motorze mężczyzna, mówiąc, iż zbiera zamówienia na portrety ślubne. – Teściowa nie bardzo chciała się zgodzić, ale mąż powiedział, że trzeba zrobić, bo będzie to pamiątka zarówno dla nas, jak i naszych dzieci – wspomina L. Lewczuk, dodając, że jej monidło powstawało z dwóch różnych zdjęć. – Ja jestem na nim taka, jak w dniu ślubu, ale mąż został namalowany na podstawie innej fotografii, tej z kawalerskich czasów. Kiedy przywieziono nam ten portret, to nawet teściowa powiedziała: „Ale pięknie żeście wyszli!”. A mąż stwierdził, że wieszamy go nad łóżkiem, bo kiedy któregoś z nas zabraknie, to przynajmniej na tym zdjęciu będzie druga połowa – podkreśla.
Mucha zamiast krawatu
Monidło Marioli i Roberta Klimczuków, którzy pobrali się 21 października 1989 r., również powstało z dwóch fotografii: ślubnej i z dowodu osobistego męża. – Gdy dostaliśmy potwierdzenie złożenia zamówienia, widniał na nim numer 164, zatem miał sporo klientów. Daliśmy zadatek w wysokości 50 zł. Na portret czekaliśmy niecałe pół roku. Dopłaciliśmy do niego ok. 100 zł, co na tamte czasy było sporą kwotą – opowiadają małżonkowie.
Zdarzało się, że zamawiający monidło mieli specjalne życzenia co do wyglądu. Wiele zależało od gustów klientów oraz warsztatu monidlarza. Najczęściej poprawiano usta, nos i oczy oraz włosy, które nabierały objętości i delikatnej fali. U panów lśniła brylantyna, często maskowano łysinkę, a głowy pań zdobiła trwała ondulacja. Usta stawały się czerwieńsze, a oczy bardziej szkliste, dzięki czemu osoby wyglądały młodziej niż w rzeczywistości. Mężczyznom domalowywano białe muchy, krawaty lub stroiki wpinane w klapę marynarki, a kobietom welony, biżuterię, bukiety ślubne. – W dniu ślubu mąż miał krawat, a na monidle domalowano mu muchę, a mi kwiaty – mówi M. Klimczuk.
Czasami przedobrzył
Bywało, że „artysta” przedobrzył, przez co portretowani stawali się zupełnie niepodobni do oryginału. – Mnie również mówili, że nie jestem do siebie podobna – dodaje pani Mariola. Z kolei na portrecie Wandy Sawczuk, która na ślubnym kobiercu stanęła 21 listopada 1964 r., mężowi dorzucono wąsy. – On w życiu ich nie miał, ale i tak musieliśmy ten obraz kupić. – wyznaje. Krystyna Suproniuk wspomina, że kiedy po ślubie do ich domu przyszedł mężczyzna zbierający zamówienia, ona była przeciwna, ale mąż bardzo chciał mieć taki obraz, więc się zgodziła. – Gdy otrzymaliśmy nasze monidło, okazało się, że małżonek nie jest do siebie podobny. Nie wyglądał tak nawet, gdy był kawalerem. Nie chcieliśmy wziąć tego obrazu, ale nie było wyjścia. Mimo to wisiał w pokoju nad łóżkiem.
„Oto najwyższa sztuka portretowa przy użyciu pasteli angielskiej z wykorzystaniem wywaru z ziół tybetańskich, specjalnie glazurowana po wierzchu, w aerozolu na wysoki połysk. Absolutnie odporna! (…) Tylko nie wolno zrobić jednej rzeczy, nie wolno przejść obojętnie obok takiego arcydzieła” – to jeszcze cytat z filmu Antonieg Krauzego pt. „Monidło” z 1969 r. I choć monidłom – rzecz jasna – daleko do arcydzieł, to często m.in. ze względu na niezawodny potencjał poruszania czułej nuty – nie da się przejść obok nich obojętnie, m.in. dlatego, że fundują sentymentalną podróż w przeszłość.
DY