Kultura
Źródło: ZASP
Źródło: ZASP

Siedlce zawsze miał w sercu

4 lipca w wieku 99 lat zmarł Robert Rogalski, najdłużej grający aktor w historii polskiego kina. Pochodził z Siedlec. Tu spędził dzieciństwo i wczesną młodość. Ciągnęło go w rodzinne strony. Wraz z pierwszymi oznakami wiosny uciekał W warszawy na działkę w Kisielanach, gdzie przygotowywał się do roli, rzeźbił, doglądał pszczół, łowił ryby, rąbał drewno, zbierał grzyby. Swoim życiem udowadniał, że nigdy na nic nie jest za późno.

Barwny świat teatru otworzył przed nim inny siedlczanin - Aleksander Fogiel. Tańca uczyła go Ziuta Buczyńska, a sztuki teatralnej słynny Leon Schiller. R. Rogalski był najstarszym grającym polskim aktorem. Po raz ostatni pojawił się na ekranie rok temu w „Kurierze” Władysława Pasikowskiego. W grudniu świętowałby 100 urodziny. „Trudno o nim mówić w czasie przeszłym. Jego witalność, radość życia i optymizm pozwalał sądzić, że z łatwością przekroczy tę mityczną setkę. Los napisał dla niego inny scenariusz. Niedawno pożegnał swoją żonę, również aktorkę. Dzisiaj dołączył do swojej ukochanej Basi, za którą tak tęsknił” - czytamy na stronie Związku Artystów Scen Polskich.

Gdybym był młodszy, może byłby Oskar

R. Rogalski urodził się 15 grudnia 1920 r. w Siedlcach. Tu uczęszczał do szkoły powszechnej i Królewsko-Polskiego Gimnazjum im. Hetmana Stanisława Żółkiewskiego. Potem poszedł do Liceum Pedagogicznego w Leśnej Podlaskiej. Jednak naukę przerwała wojna. W 1940 r. wstąpił do Armii Krajowej. To była – jak wspominał – jego szkoła życia, egzamin dojrzałości. W czasie okupacji pracował jako pomocnik murarza w pobliżu siedleckiej kolei. Był świadkiem likwidacji getta. Widział transporty ludzi wjeżdżające do Treblinki. Te trudne doświadczenia przydały się wiele lat potem. Na scenie i przed kamerą.

Debiutował w 1944 r. na deskach amatorskiego teatru zorganizowanego przez innego siedlczanina – A. Fogla. Szkołę Teatralną ukończył w Łodzi pod kierunkiem L. Schillera. Występował na scenach łódzkich, opolskich i warszawskich. Od lat 70 współorganizował spotkania aktorów w Siedlcach. W kinie zadebiutował rolą Eskimosa w obrazie „Na białym szlaku”. Występował także w serialach „Modrzejewska”, „Odjazd” czy „Dom”. W 2012 r. zaistniał w świadomości widzów rolą sołtysa Malinowskiego w „Pokłosiu” Władysława Pasikowskiego. Jego kreacja była szeroko komentowana w mediach. 90-letni wówczas aktor zaskoczył reżysera, nie zgadzając się na dublurę w dość brutalnej scenie wymagającej sprawności fizycznej. „Zwykli ludzie zatrzymywali mnie i mówili: «Panie Robercie, świetna rola. Gratulowali mi, a ja jestem aktorem (…) gdybym był młodszy, to może byłby Oskar” – opowiadał Andrzejowi Chojnackiemu w wywiadzie otwierającym książkę „Siedlce – okupacja – teatr. Wspomnienia z lat 1920-2018”, która ukazała się dwa lata temu. To opowieść aktora o dzieciństwie, czasach okupacji niemieckiej i radzieckiej oraz jego działalności w plutonie „Koliber” w siedleckiej Armii Krajowej, a także jego debiucie na scenie.

 

Bolesne wspomnienia

„Siedlce z moich czasów były brukowane. Kąpać chodziłem się do miejskiej łaźni, a w przydrożnych rowach rosły akacje. Dzisiaj mamy cudowne ulice, chodniki, budynki. Moja śp. żona, która była łodzianką, gdy przyjeżdżaliśmy do Siedlec, zachwycała się: „Robert, jakie to piękne miasto” – opowiadał aktor podczas spotkania promocyjnego książki w 2018 r. w Muzeum Regionalnym. Jedną z najtragiczniejszych historii, jaką przeżył i opowiadał o niej w wielu wywiadach, była likwidacja siedleckiego getta w sierpniu 1942 r. Ta wstrząsająca relacja znalazła się w książce „Siedlce – okupacja – teatr. Wspomnienia z lat 1920-2018”: „Wyprowadzono ich południową bramą i kierowano ul. Kilińskiego na rampę. (…) Pan wie, że obok kościoła garnizonowego od zawsze miał atelier taki słynny siedlecki fotograf – Adolf Ganiewski. Właśnie Gancwol – zasymilowany siedlecki Żyd, który jeszcze przed wojną przyjął chrzest. Uważał się zupełnie za Polaka, ale Niemcy kazali przenieść mu się do getta. Mimo to jednak Ganiewski chyba codziennie opuszczał getto i szedł do swojego atelier fotograficznego na Ogrodową. Mimo że czuł się Polakiem, podzielił los swych braci – Żydów. Został zgładzony w Treblince. Ludzie opowiadali, że tam na Ogrodowej zrobił swoje ostatnie w życiu zdjęcie – tego pchanego ku zagładzie ludu Izraela. Kiedy po raz ostatni opuszczał swoją pracownię, jeden z oficerów niemieckich wyrzucił jego klisze i fotografie. W tych kliszach i fotografiach zachowana była ogromna część historii Siedlec, siedlczan – i w przypadku tamtych klisz i zdjęć zniszczonych przez hitlerowskiego oprawcę faktycznie odchodziła w niebyt historia Siedlec i siedlczan”.

 

Barwny świat teatru

W lecie 1944 r., kiedy do Siedlec weszli Sowieci i nastąpiła zmiana okupanta, mieszkańcy odetchnęli. Jednak szybko zaczęli mieć obawy przed nową rzeczywistością. R. Rogalski w swojej publikacji wspominał, że kiedy kierownikiem siedleckiej biblioteki został komunista Józef Dziedzic, który nie potrafił ani pisać, ani czytać, stwierdził, iż kompletnie nie rozumiał tej nowej Polski. Miał jednak to szczęście, iż na swojej drodze spotkał A. Fogla, który otworzył przed nim barwny świat teatru. Znany dzisiaj z m.in. z roli Maćka z Bogdańca w „Krzyżakach” czy sołtysa w „Samych swoich” Fogiel zaczął od jasełek Lucjana Rydla „Betlejem polskie”. „Grałem diabła, a Matką Boską była żona aptekarza Maliszewskiego. Byli też Kazio Gizmajer, panna Harmatówna. Przedstawienie zostało fantastycznie przyjęte przez publiczność. Był to pierwszy spektakl teatralny w Siedlcach po wojnie, a dla mnie pierwsze kroki na scenie. Potem były rewie i różne inne widowiska. Ludzie cieszyli się polskim słowem i tańcem” – opowiadał dwa lata temu R. Rogalski, dodając, iż nie tylko uwielbiał, ale i umiał tańczyć, a pierwsze kroki na parkiecie stawiał pod okiem innej znanej siedlczanki Z. Buczyńskiej.

Potem przyszedł czas na scenę w Operze Wrocławskiej, gdzie R. Rogalski grał m.in. w „Strasznym dworze”. Z Wrocławia pojechał do Łodzi, gdzie rozpoczął studia aktorskie, które ukończył w 1950 r. Pierwszym teatrem, z którym się związał, był Teatr Wojska Polskiego w Łodzi. Następnie Teatr Ateneum w Warszawie, teatr w Opolu, Teatr Ziemi Mazowieckiej w stolicy, Teatr Ochota.

 

I to mnie trzyma przy życiu!

Swój artystyczny renesans przeżył, kiedy skończył 90 lat. Wygrał wtedy casting do „Pokłosia”. Potem pojawiły się kolejne propozycje, m.in. w „Wołyniu” Wojciecha Smarzowskiego, „Mieście’44” Jana Komasy.

Jednak aktorstwo nie było jego jedyną pasją. Wraz z pierwszymi oznakami wiosny na działce w Kisielanach, dokąd uciekał ze stolicy, hodował pszczoły. „Bawię się tym, bo lubię przyglądać się życiu i pracy tej cholernie pracowitej części przyrody. Mam kilkanaście uli, podbieram miód (…). Chodzę na grzyby, na ryby – na «lwyby» i to mnie trzyma przy życiu” – opowiadał.

Siedem lat temu na prośbę zarządu ZASP R. Rogalski napisał tekst orędzia z okazji obchodów Międzynarodowego Dnia Teatru. Zwrócił się wówczas do swoich kolegów i koleżanek m.in. takimi słowami: „Bądźcie skromni i wielcy. Twórzcie Teatr, w którym nie będzie zawiści, poniżania, opluwania. Uśmiechajmy się do siebie, podawajmy sobie rękę w sytuacjach trudnych, a będzie nam lżej i radośniej. A jeżeli będziecie chcieli zobaczyć mój obecny teatr o zmierzchu życia, to zapraszam. Usiądziemy sobie na dywanie z zielonych mchów, zapachy bzów i konwalii otulą Was ciepłym powiewem, szybkoskrzydłe nietoperze odsłonią kurtynę nocy i zacznie się piękny koncert słowiczych nokturnów. Poczęstuję Was zebranymi przeze mnie poziomkami, oraz najsłodszym miodem zebranym z moich uli i powiem, tuląc Was do serca: kocham Was wszystkich”.

R. Rogalski zmarł 4 lipca. Spoczął w rodzinnej mogile na cmentarzu w Niwiskach.

 

Dr Andrzej Chojnacki, redaktor książki Siedlce – okupacja – teatr. Wspomnienia z lat 1920-2018”

Pana Roberta poznałem lata temu w Kisielanach. Kiedy dowiedziałem się, ile ma wówczas lat, pamiętam, że dwa razy dopytywałem się, czy to nie pomyłka. Wyglądał co najmniej na 20 lat młodszego. Pan Robert był niezwykle żywotnym i pełnym energii człowiekiem. Lubił ludzi, lubił z nimi rozmawiać, był doskonałym słuchaczem. Od jego bratanka, a mego przyjaciela Artura, dowiedziałem się o historii R. Rogalskiego. Postanowiłem więc, że tym razem to ja jego wysłucham. Jakiś czas temu dowiedziałem się, że pan Robert ma w rękopisie swoje wspomnienia z czasów siedleckiej młodości. Było to dla mnie oczywiste, że trzeba je opublikować. Trochę obawiałem się jego reakcji, że to właśnie ja miałbym ten tekst poddać redakcji. Poza tym nie bardzo wiedziałem, jak napisać wstęp do takiej książki. Pan Robert natychmiast zgodził się na moją propozycję, a moje wątpliwości skwitował paroma krótkimi zdaniami: „Zapraszam do nas, do Kisielan. Usiądziemy, porozmawiamy, na pewno coś razem uradzimy”. Krótka rozmowa przeciągnęła się do kilku godzin i z tego spotkania powstał właśnie wstęp do wspomnień aktora. Moja w tym najmniejsza zasługa, ale udało mi się wysłuchać siedlczanina, który dotykał, i który poczuł na własnej skórze XX w. Mogłem spojrzeć na nasze miasto oczyma przedwojennego ucznia siedleckich szkół, żołnierza Armii Krajowej, więźnia ubeckich katowni, w końcu człowieka, który porzucił to wszystko dla teatru. Ale o swoim rodzinnym mieście, o Gimnazjum Żółkiewskiego czy osiedlu Roskosz, gdzie mieszkał, pamiętał i zawsze wspominał je z dumą. Siedlce były jego małą ojczyzną.

Pan Robert był też osobą, która potrafiła zaskakiwać. Przyjechawszy na umówioną godzinę do Kisielan, w domu zastałem tylko panią Barbarę, bo pan Robert… ścinał powalone przez wiatr drzewo i je rąbał. Niby nic, ale on wtedy miał 97 lat. Odznaczał się też doskonałą pamięcią. W tamtym roku umówiliśmy się, że razem z dyrektorem „Żółkiewskiego” zorganizujemy mu 99 urodziny. Bardzo się ucieszył wizytą w swojej starej szkole, a w trakcie spotkania z młodzieżą wyrecytował wiersz Gałczyńskiego „Pieśń o fladze”. Kiedy wyszliśmy, powiedział: „Niesamowite, stary żółw spotkał się z młodymi żółwiami i nie zanudził ich”.

 

 

Artur Rogalski, bratanek aktora

R. Rogalski był rodowitym siedlczaninem. Do przedwojennych Siedlec zawsze wracał myślami. Ze względu na to, że jego młodość przypadła na okres międzywojnia i okupacji hitlerowskiej, tę część swego życia wspominał najczęściej i najdokładniej. Doskonale pamiętał krąg znajomych środowiska rodzinnego, a byli to żołnierze-podoficerowie sławnego przedwojennego 22 pułku piechoty, w którym służył jego ojciec Stanisław. Swoim młodzieńczym siedleckim przeżyciom poświęcił drukowane wspomnienia „Siedlce – okupacja – teatr”. Mimo że zaraz po zakończeniu II wojny opuścił miasto, nieustannie interesował się jego życiem.

Jego pasją były relacje społeczne i o nich rozmawiał oraz dyskutował najczęściej. W wieku dojrzałym był – w myśl wskazówek Mikołaja Reja – wyznawcą idei życia poczciwego, spokojnej, pracowitej wiejskiej codzienności z dala od warszawskiego gwaru. Ową ideę realizował w podsiedleckich Kisielanach, gdzie spędzał wiosenne i letnie miesiące przez kilkadziesiąt lat.

Jako człowiek i aktor obdarzony był dużym poczuciem humoru. Wśród najczęściej opowiadanych dykteryjek były te o wyzwoleniu Siedlec przez Armię Czerwoną. Jedna dotyczyła przygody ojca Roberta ze zwiadowcą radzieckiego oddziału. Tuż po przejęciu miasta przez siły sowieckie szybko rozeszła się wieść o zamiłowaniu sołdatów do męskich zegarków. Stanisław, dobrze o tym poinformowany, zegarek na rękę pozostawił w domu, zaś swoją łańcuszkową „cebulę” ukrył głęboko w kieszeni z mocnym postanowieniem sprawdzania upływu czasu poza zasięgiem wzroku czerwonoarmistów. Jednak zaczepiony przez żołnierza z patrolu stracił czujność i na podchwytliwe pytanie „A która to teraz godzina?” odruchowo wyjął zegarek, aby udzielić dokładnej informacji. I tak czasomierz, który szczęśliwie przetrwał lata okupacji, nagle zmienił właściciela.

 

MD