Słowa to za mało
Po co wydawać krocie na upatrzoną sukienkę czy buty, skoro niedługo cena „zjedzie” do 30% pierwotnej wartości? Żyjemy w świecie, który na różnych poziomach przekonuje nas, że można osiągnąć wiele przy minimum wysiłku. Angielski w miesiąc? Nie ma problemu! – rzecz jasna pod warunkiem, że kupisz odpowiedni zestaw to umożliwiający. „Tylko” 1,5 tys. zł! Nie wierzysz? Nie mieścisz się w ulubione dżinsy? Jest recepta: zainteresuj się metodą, dzięki której schudniesz 8 kilo w ciągu tygodnia. Efekt cię zszokuje. Odpowiedni specyfik to wydatek rzędu „jedynie” 700 zł miesięcznie! Szczęście jest w zasięgu ręki – przekonuje sugestywnie reklama – niepotrzebne są pot, głupie ćwiczenia. Na dowód prawdziwości tezy pojawia się stosowne zdjęcie. Dochodzą do tego propozycje promocji, rabatów, superokazji, superpożyczek sugerujących, że wszystko można mieć – bez trudu, wysiłku, żmudnego oszczędzania. Łapiemy się na to.
Zawstydzająco łatwo ulegamy presji „maksimum zysku przy minimum wysiłku”. Odpuszczamy. A kiedy już okaże się, że bez postawienia sobie twardych wymagań ani rusz, traktujemy ich konieczność jak dopust Boży, czując się rozczarowanym, pokrzywdzonym i oszukanym.
Problem w tym, że analogiczne myślenie zaczyna dominować w naszym doświadczeniu religijnym. Zresztą przedstawiciele tzw. otwartego Kościoła od lat domagają się przebudowania jego nauki, takiej interpretacji Ewangelii, by – nawiązując do terminologii, jaką posługuje się Jezus – brama były szeroka. A najlepiej, aby w ogóle jej nie było. Żeby już nie mówić o krzyżu, odpowiedzialności, dekalogu, moralności i konsekwencjach jej odrzucenia. Wedle optyki „katolicyzmu bezobjawowego” Kościół ma być plasterkiem na życiowe bolączki („Jak trwoga, to do Boga”), zaś jego „funkcjonariusze” mają robić wszystko, aby „było miło”.
Chrystus burzy tę narrację: „Usiłujcie wejść przez ciasne drzwi; gdyż wielu, powiadam wam, będzie chciało wejść, a nie zdołają”. Słowa, deklaracje bez pokrycia to za mało. Rozczarowanie zakute w wieczne zdziwienie może nas drogo kosztować. Czy zatem nie ma nadziei?
Warto zwrócić uwagę na ważny szczegół obecny w dzisiejszej Ewangelii. Jest tam użyte greckie słowo „agonidzomai” – „walczyć”, „zmagać się”. Polskie tłumaczenie przypisuje mu znaczenie „usiłować”. Przywołuje ono na myśl zawody sportowe (gr. „agon”). Rywalizacja (często na ów obraz powołuje się św. Paweł) wymagała tysięcy godzin treningu, wyrzeczeń, także pokory w przyjmowaniu porażek i wyciąganiu z nich wniosków.
Co Duch Święty chce nam przez to powiedzieć?…
Będzie trudno. Wiele razy nie będziesz dawał rady, „ciasna brama” może wydawać się być poza twoim zasięgiem. Ale ja będę z tobą – mówi Jezus. Wezmę twój ciężar, rozpacz na swoje ramiona, pomogę ci się pozbierać, otulę łaską. Pod jednym warunkiem: nie poddawaj się, walcz! Pokaż, że ci zależy! Że miłość, o której mówisz, to nie tania atrapa ze straganu z błyskotkami.
Ze Mną wszystko jest możliwe.
Ks. Paweł Siedlanowski