Taka sytuacja
Na początku były szok i niedowierzanie. Potem pojawił się ogromny niepokój i lęk o to, by coś takiego nie spotkało również nas, Polaków. Wreszcie intensywność, z jaką agresja Rosji na Ukrainę była wałkowana w mediach, sprawiła, że większość straszonego przez ostatnie dwa lata covidową zagładą społeczeństwa z tym, co dzieje się za naszą granicą, najwyraźniej się oswoiła. Temat wojny, zarówno medialnie, jak i politycznie - jakkolwiek nieładnie to zabrzmi - po prostu się zużywa. Staje się nudny i drugoplanowy. Po opadnięciu pierwszych emocji rodacy zaczęli na przykład z przerażeniem patrzeć na to, co dzieje się np. z ich finansami. Dziś wszystko wskazuje, że czekają nas - mówiąc oględnie - lata bardzo chude.
I nie uchroni nas przed tym nawet najbardziej kreatywna księgowość prowadzona przez byłego doradcę D. Tuska, który obecnie sprawuje urząd premiera polskiego rządu. Postępująca inflacja i drożyzna wygenerowane przez politykę zamykania wszystkiego na oślep, druk pustych pieniędzy, rozdawnictwo, a ostatnio także nakładane na Rosję sankcje muszą doprowadzić do katastrofy. Znaleźliśmy się w sytuacji podobnej do tej, o których nasze babcie mówiły, że co byś nie zrobił, to i tak rzyć z tyłu. W obliczu takiego zagrożenia człowiek przestaje się martwić i zajmować losem bliźniego. Taki stan rodzi frustrację, która szuka ujścia w wielu miejscach i prawie zawsze kończy się przerzucaniem winy na konkretnych ludzi, a nawet całe grupy społeczne. W Polsce te procesy zostały już zapoczątkowane. Pierwsza fala współczucia dla uchodźców i zrozumienia dla działań rządu minęła bezpowrotnie. Tak, jak nie dało się wrócić do zamykania parków, lasów i siłowni, tak nie da się codziennie skutecznie epatować obrazami wojny, zwłaszcza że są to w większości obrazy archiwalne i doskonale wszystkim znane. Siłą rzeczy konflikt na Ukrainie ustępuje miejsca m.in. bieżącym wydarzeniom krajowym i dopóki nie stanie się coś spektakularnego (nie chcę kusić losu, ale na szczęście na nic takiego się nie zanosi), nie ma szans na to, by sprawy ukraińskie zdominowały czołówki niezależnych mediów głównego nurtu.
Działania zbrojne, które toczą się teraz przede wszystkim na wschodnich rubieżach naszego sąsiada, budzą zainteresowanie głównie w tych częściach świata, które planują, jak podzielić się wpływami i profitami po zakończeniu wojny. My, jako państwo, które wzięło na swoje barki utrzymanie ponad 2 mln rotacyjnych uchodźców i wysyła na Ukrainę sprzęt wojenny wart miliardy złotych, niestety w tej grze się nie liczymy. Z nadciągającym kryzysem, problemami i odwieczną naiwnością zostaniemy jak zwykle sami. O kompletnym braku zainteresowania Polską, z którą nikt nie wiąże żadnych planów, niech świadczy choćby policzek, jaki dostaliśmy od ukraińskiego jury podczas tegorocznej edycji Eurowizji. Dla ukraińskich „elit” jesteśmy zerem. Za to Niemcy, których prezydenta jeszcze niedawno Kijów nie chciał u siebie gościć, niemal z dnia na dzień stały się – jak powiedział w niemieckiej telewizji ARD ukraiński minister spraw zagranicznych – „liderem w zakresie dostaw broni oraz wprowadzania sankcji przeciwko Rosji”.
Czego jeszcze nie rozumiecie…
Leszek Sawicki