Taniec z gwiazd(k)ami
Powszechne wybory do organu Unii Europejskiej (która dopiero zaistnieje formalnie po pełnej ratyfikacji Traktatu Lizbońskiego przez wszystkie państwa członkowskie) są zapewne jedną z form wyrażania przez poszczególnych obywateli swoich preferencji politycznych oraz zapatrywań na kierunek rozwoju związku państw europejskich. Problem jednakże w tym, że gdy przegląda się dokumenty unijne, niejasnymi stają się kompetencje tej instytucji. Dokonując elekcji przedstawicieli naszego kraju do europejskiego parlamentu, na dobrą sprawę nie wiemy, czym właściwie mają się oni zajmować. Nawet w ramach Traktatu Lizbońskiego kompetencje europarlametu w dziedzinie stanowienia wspólnego prawa unijnego są mocno zawężone. Zaryzykować można nawet tezę, że Parlament Europejski stanowi swoiste ciało konsultacyjne dla Komisji i Rady Europy.
Problem idei
Wydaje się więc, że zasadniczym w działaniu tejże instytucji jest swoiste ideowe reprezentowanie przekonań i zapatrywań obywateli Unii Europejskiej. Innymi słowy: stanowi ona pewną emanację zasadniczych trendów w umysłowości współczesnych mieszkańców naszego kontynentu. Takie rozumienie parlamentu unijnego zdaje się podkreślać jego organizacyjna struktura, która nie skupia się (w teorii, bo w praktyce bywa różnie) na narodowych podziałach, ale raczej na tworzeniu ponadnarodowych grup zwanych europartiami, które reprezentują pewne ideowe zapatrywania, łącząc w sobie deputowanych z różnych nacji. Zdawać by się mogło, że taka organizacja tego ciała politycznego jest wymuszona li tylko obawą przed realizacją partykularnych i wąskich interesów narodowych poszczególnych krajów. Zdaję sobie sprawę z faktu, że ilościowy podział mandatów pomiędzy kraje członkowskie i tak sprzyja takim partykularyzmem, jednakże w założeniu widać, że sprawy ideowe stanowią najważniejszy punkt odniesienia w europarlamencie. W związku z tym przy dokonywaniu wyboru potencjalny obywatel Unii Europejskiej, w tym także i statystyczny Polak, winien kierować się raczej zapatrywaniami ideowymi, aniżeli innymi kryteriami. Wybory, które są przed nami w tym roku, powinny być raczej dokonywane z klucza ideowego, aniżeli jakiegokolwiek innego. Wymusza to struktura oraz umiejscowienie w systemie unijnym Parlamentu Europejskiego. Oczywiście nie można pomijać specjalizacji w poszczególnych dziedzinach, lecz ona stanowi tylko wzmocnienie kandydatury konkretnej osoby. A co nam się dzisiaj serwuje w kraju nad Wisłą?
…tylko Dody brak
Otóż otrzymujemy swoisty „taniec z gwiazdami”. Rządząca Platforma poszukuje na siłę różnych postaci, czasem z zupełnie innych bajek ideowych, które mają stanowić swoiste lokomotywy wyborcze, wciągające do strasburskiego parlamentu jak najwięcej osób z listy tejże partii. Łapanka celebrytów jest tak wielka, że media już gubią się w tym, kto właściwie ma kandydować z list PO. Mówiono nawet, że z jednego z północnych województw ma kandydować Zbigniew Boniek. Największym jednak „sukcesem” w łowieniu „europejskich talentów” wykazała się Socjaldemokracja Marka Borowskiego, która wystawiła na swoich listach Marylę Rodowicz. Możliwe, że w podjęciu decyzji przez piosenkarkę pomogły słowa jej znanego songu: „…drugi raz nie zaproszą nas wcale…”. Pomijając jednak komiczność tych sytuacji, warto zadać sobie proste pytanie, o co w tym wszystkim właściwie chodzi. Przecież już przed wyborami 2007 r. przekonywani byliśmy, że partia Donalda Tuska stawia na profesjonalizm i doskonałe przygotowanie kandydatów do pracy w instytucjach rządowych. Można oczywiście te deklaracje przenieść na tegoroczne wybory. Jaka jest zatem zasadnicza cecha, która miałaby świadczyć o przygotowaniu kandydatów? W rozlicznych wynurzeniach medialnych słyszymy teraz, że chodzi o umiejętność poruszania się po salonach europarlamentu. Cecha ta, charakterystyczna dla sprawnej dyplomacji, jest oczywiście zaletą, ale nie w parlamencie, lecz w Komisji Europejskiej lub innych agendach zarządzających Unią. Umiejscowienie więc tych kandydatur na listach wyborczych zdaje się więc być (ze względu na założony cel) cokolwiek działaniem nietrafionym. Sprawność ta może być przydatna w samym Parlamencie o tyle, o ile wszyscy kandydaci wykazywaliby spójność ideową. A jaka jest spójność ideowa między Marianem Krzaklewskim i Danutą Huebner? Wskazywanie w tym kontekście na „interes narodowy” jest również nietrafione, bo obie te postacie wykazują inne rozumienie naszego interesu (poza przypływem gotówki). Jeżeli mają prezentować spójny obraz ideowy w parlamencie, to która z tych postaci nagnie swoje przekonania? Warto nie tylko zastanowić się nad tym, ale również przyjrzeć się, co głoszą poszczególne frakcje, do których w PE należeć będzie dane ugrupowanie. Bowiem w połączeniu z przekonaniami kandydatów może tworzyć to trochę niebezpieczną mieszankę (dla przykładu na stronie EPP-ED, do której należy w Parlamencie Europejskim Platforma i PSL, znaleźć można takie smaczki, jak np. uznanie, że dbałość o wspólne dziedzictwo Europy to troska o …ekologię, że EPP-ED dążyć będzie przede wszystkim do wzmocnienia wolnego rynku gospodarczego kosztem poszczególnych państw, zaś w głosowaniach nad kwestiami kulturalnymi proponuje wprowadzenie większości kwalifikowanej, przez co deputowani większych państw będą mogli przegłosowywać deputowanych mniejszych). Wydaje się więc, że tworzenie takiej mieszanki nie będzie raczej sprzyjać sprawnemu działaniu w interesie Polski.
Casus polskiej markizy de Pompadour
Wspomniana wyżej metresa Ludwika XV zwykła mawiać: „Żyjmy hucznie i wesoło, a po nas choćby potop”. Zdaje się więc, że nasi rządzący w usilnym poszukiwaniu sukcesu wyborczego postanowili więc urządzić narodowi igrzyska. Mają one zapewnić tylko jedno – przytłaczające zwycięstwo Platformy w nadchodzących wyborach. Wszelkie kalkulacje dotyczące interesu narodowego oraz korzyści dla Polski schodzą na dalszy plan. Mogą oczywiście być brane pod uwagę, ale cel jest inny. Zwyciężyć, a potem niech dzieje się, co chce. Tylko gdzie w tym wszystkim troska o dobro wspólne? By żyło się lepiej? Cóż, zapewne znajdą się tacy, którzy będą przekonywali, że te pytania nie są ważne. I znowu Kochanowski będzie miał rację. Kupimy sobie nowe przysłowie…
Ks. Jacek Świątek