Historia
Źródło: JS
Źródło: JS

To ta ziemia droga…

We Włodawie rozrzucono świece zapalające. W ciągu dwóch godzin od cmentarza do mostu wypalono wszystko, ocalała tylko jedna kamienica - tak pierwsze dni II wojny światowej wspomina Grzegorz Bolesław Zimnicki, jeden z najstarszych włodawian.

Na obelisku obok drewnianego krzyża, przy wjeździe do jego domu, widnieje fragment wiersza autorstwa Marii Konopnickiej: „Ojczyzna moja - to ta ziemia droga,/ Gdziem ujrzał słońce i gdziem poznał Boga,/ Gdzie ojciec, bracia i gdzie matka miła/ W polskiej mnie mowie pacierza uczyła./ Ojczyzna moja - to te ciche pola,/ Które od wieków zdeptała niewola,/ To te kurhany, te smętne mogiły/ Co jej swobody obrońców przykryły”. Wyryto na nim również słowa: „Wdzięczny Panu Bogu i ludziom za wszelkie dobro, którego doświadczyłem w ciągu całego życia, pracując na tej ziemi, proszę o błogosławieństwo Boże dla tych, co idą po nas”. Mieszkający kilka kilometrów od miasta, przy młynie, który przez lata był jego własnością, 92-letni pan Grzegorz opowiedział o historii swojej rodziny i pierwszych latach wojny.

Dziadek G. Zimnickiego został wywieziony do Rosji w 1914 r. Babcia i dwie ciotki trafiły do Charkowa. 15-letni wówczas ojciec pana Grzegorza początkowo był w Kijowie, Odessie, Markandzie, potem w Irkucku, zajmując się łapaniem tabunów koni. Umiejętność ta przydała się w późniejszym okresie, gdy wstąpił do legionów. – Był moment, gdy ludzi, których za cara wywożono do Rosji, zaczęto w czasie rewolucji wypuszczać. Wystarczyło, że było się Polakiem – opowiada Zimnicki. Dziadek wrócił do prowadzenia gospodarstwa, a ojciec wstąpił do 1 Pułku Ułanów.

W skład tego oddziału kawalerii opartego na wzorcach legionowych weszły szwadrony sformowane we Włodawie, Chełmie i Hrubieszowie. W styczniu 1919 r. jednostka przemianowana została na 1 Pułk Szwoleżerów. – Był we Włodawie komunista Anisiewicz, który buntował ludzi, chcąc zaprowadzić obłudny ustrój na wzorcach rosyjskich. Ale mój dziadek i ojciec dobrze wiedzieli, co działo się w Rosji. Podobno za sprawą tego Anisiewicza został zastrzelony kapral pułku, który wychodził z popówki przy włodawskiej cerkwi. Strzał padł z domu Ciepałowiczów – mówi Zimnicki.

Ojciec Zimnickiego walczył we Lwowie, Kijowie, potem znów we Lwowie, do czasu „cudu nad Wisłą”. W maju 1920 r. 1 Pułk Szwoleżerów wziął udział w walkach z Armią Czerwoną, głównie z konnicą gen. Siemiona Budionnego. 17 sierpnia 1920 r. pod Arcelinem, w czasie bitwy warszawskiej, 1 Pułk Szwoleżerów przeprowadził szarżę na wojska bolszewickie, biorąc wielu jeńców. Liczył on w tym czasie 450 ludzi. – Byli to głównie ochotnicy, a ojcu przydała się stepowa przeszłość, gdy łapał dzikie konie. W czasie walki z bolszewikami głowy wroga spadały jak kartofle – mówi pan Grzegorz. Kiedy wojna się skończyła, ojciec osiedlił się, zajął się prowadzeniem gospodarstwa i rozwożeniem poczty – był pocztylionem.

 

Naloty na Włodawę

Pan Grzegorz miał sześcioro rodzeństwa. Tuż przed wybuchem II wojny światowej ludziom w Polsce żyło się stosunkowo dobrze dzięki wzrostowi produkcji przemysłowej.

– Wiedzieliśmy, że będzie wojna. Bywałem u siostry ciotecznej, która miała restaurację przy kościele, i przysłuchiwałem się rozmowom – stołowali się tam i grali w bilard policjanci, oficerowie, lekarze, przychodził sędzia. Ciotka brała mnie popołudniami do przynoszenia mięsa wołowego z jatek. O wojnie mówiono także w radiu. Tego lata był urodzaj na zboże. Ludzie mówili: urodzaj taki piękny. Półtora miesiąca przed 1 września ojca zabrali do Siemiatycz – opowiada o tym, co wskazywało na zmiany. Obraz pierwszego dnia wojny to nadlatujące samoloty i wycie syren. – Mama zabierała brata i szła do lasu z parą koni i wozem. Ja z jednym koniem i krowami zostawałem z babcią. 3 września był nalot 18 samolotów niemieckich. Właśnie zaprowadziłem konie i krowy za Bug, wracam – a oni walą. Kiedy szedłem mostem, jeden z myśliwców obniżył lot. Zobaczyłem, że celują we mnie z karabinu maszynowego. Schowałem się za wierzbą – nie trafił. Woda w Bugu tylko tryskała od bomb. W mieście rozrzucono świece zapalające, od cmentarza do mostu wypalono wszystko w ciągu dwóch godzin, ocalała tylko jedna kamienica przy cmentarzu. A było ze 150 budynków mieszkalnych i stodół. Wojsko cofało się za Bug, ze strony Lublina – relacjonuje G. Zimnicki. – Wkrótce dostaliśmy wiadomość, że ojciec z Siemiatycz przeszedł do Brześcia – dodaje.

 

Kamasze z brezentu

– Dużo wiadomości miałem stąd, że pontonem przewoziłem przez Bug uciekinierów; most został wysadzony przez cofające się wojsko, a dzień i noc szła fala ludzi za Bug. Pomagaliśmy im: ja, Ludwik Bilicz i Kuczewski. Wojsko polskie, które broniło Włodawy, poszło w kierunku Chełma. Niemcy podążali od Brześcia, przez Włodawę. Blisko mostu zrobili przejście. Powstała luka między frontem polskim a sowieckim. W międzyczasie ludzie cofali się przed Sowietami – cywile i wojsko. Żołnierze z porozbijanych jednostek szli grupami, po sześciu, dziesięciu, piętnastu, w pełnym rynsztunku, z małą ilością jedzenia, za to z wielką ilością papierosów. Byli tak dobrze zaopatrzeni, że aż przygarbieni od obciążenia. Nieśli na plecach lekkie karabiny maszynowe, na taśmach i w skrzyniach amunicję, każdy z żołnierzy miał skórzany plecak, manierkę, pałatkę i koc. Kiedy któryś szedł pojedynczo, Ukraińcy wszystko zabierali. Przewoziliśmy ich pontonem – wspomina.

Pan Grzegorz mieszkał ok. 50 m od Bugu. Aż do rzekli ciągnął się ogród Zimnickich. Kiedy po dwóch tygodniach weszli Rosjanie, wyrywali buraki, kartofle, marchew. Nie mieli do jedzenia praktycznie nic, tylko – jak mówi pan Grzegorz – tzw. sumki: garść pęczaku i trochę suchej ryby.

– Nosili długie karabiny z 1914 r., kamasze z brezentu, a ich szynele sięgające do samej ziemi wyglądały jak szmaty. Nie widziałem u nich za dużo amunicji. Gdy weszli Sowieci, zaraz dołączyli do nich Żydzi, utworzyła się jednostka. Całe szczęście, że komisarzem miasta był Noski. Był to komunista, mieszkał na ulicy Zabagonie. Wiem, że miał do odsiadki osiem lat, a ile odsiedział – nie wiem. Przytrzymał trochę tych z jednostki, nie wyżywali się tak bardzo na Polakach. Żydów we Włodawie było ok. 8 tysięcy. Ci bogaci brzydzili się komunistami. Z Sowietami chcieli współpracować biedniejsi Żydzi – rzemieślnicy. Zalewski, który miał młyn za rzeczką i sprzedawał mąkę Polakom, mówił: „Co to się dzieje? Hołota objęła władzę”… Rządzili tak kilka dni, mieli po dwadzieścia kilka lat, najstarszy 30 – dzieli się wspomnieniami.

 

Żyło się ciężko

W międzyczasie formowały się jednostki gen. Kleeberga. Już 9 września 1939 r. Kleeberg zaczął organizować oddziały bojowe z podległych mu ośrodków zapasowych. 27 września ustanowił we Włodawie władze cywilno-administracyjne. – Generał stworzył 15-tysięczną armię ze sztabem w Adampolu. Mój ojciec wrócił, gdy wycofali się spod Brześcia. Był ranny w szyję, dlatego pozostał w domu. Gdyby ktoś doniósł Niemcom, że wcześniej był w wojsku, mógłby zostać zabity. Nie mówiliśmy o tym nawet sąsiadom.

– Byłem przy tym, gdy Niemcy z Rosjanami mieli spotkanie niedaleko Bugu. Stali na naszym ogrodzie i wyznaczali granicę: 4 m od rzeki. Rosjanie cieszyli się, że nie ma już „polskiego bękarta”. My, 12-, 15-letni chłopcy, a jeden znał trochę niemiecki, staliśmy 7-10 m od nich, nieprzeganiani. Po kilku dniach, gdy Sowieci wyjechali z Włodawy, Niemcy rozpoczęli budowę baraków. Do koszar wkroczyło wojsko – opisuje G. Zimnicki

 

Praca za 2 kg tłuszczu

– Kto miał pracę tutaj, nie groziła mu wywózka do roboty na zachód, nawet, jak dostał nakaz – tłumaczy pan Grzegorz. Do czasu wojny z Sowietami pracował przy belowaniu siana w wojskowej firmie niemieckiej. Potem – w firmie lotniczej w Tomaszówce. Praca polegała tutaj na budowie baraków dla lotników. Zarabiało się bardzo mało, 120 zł miesięcznie – można było za to kupić zaledwie 1 kg tłuszczu. Z czasem, pracując na frezarkach, kiedy zastępował majstra, zarobki wzrosły dwukrotnie; miesięczne wynagrodzenie odpowiadało cenie 2 kg tłuszczu. – Kiedyś wracałem o godzinie policyjnej od kuzynki, u której dorabiałem, smażąc pączki. Smażyłem wieczorami, czasem do północy, 600-700 pączków. O 6.00 rano musiałem być w Tomaszówce. Idąc do pracy, przeszedłem granicę bez przepustki. Mówili, że Niemcy mnie zabiją. Nie wiedziałem, że trafię na kontrolę gestapo. Szło nas kilkoro, a czterech gestapowców sprawdzało przepustki. Nie wycofałem się. Gestapowiec zobaczył, że jestem wysokim blondynem, i to mnie uratowało.

Przepustka, w której czarno na białym widniało, że pracuje w firmie niemieckiej, ratowała przed wywózką. Z takim dokumentem poruszał się swobodnie, np. jeździł do Brześcia. Zdarzyło się raz, że został aresztowany; po okazaniu przepustki – wypuszczono go. W Tomaszówce G. Zimnicki pracował do końca wojny. – Kiedy już było wiadomo, że Niemcy skapitulują, z Tomaszówki zaczęli zabierać wszystko, co się dało – nawet popalone maszyny – i wywozili – mówi.


Włodawianie odczuli wojnę 3 września, kiedy Niemcy zbombardowali miasto. 16 września pojawiły się pod Włodawą wojska gen. Guderiana, 17 września Niemcy opanowali miasto – doszło do bitwy, w której brały udział m.in. dwa polskie pułki piechoty z 33 dywizji rezerwowej płk. Zieleniewskiego. W związku z kończącą się amunicją piechota musiała w nocy przedrzeć się na południe w stronę Chełma. Przez kilka dni miastem rządził okupant. 17 września wkroczyły wojska sowieckie, pod naporem Armii Czerwonej cofał się Korpus Ochrony Pogranicza. 21 września niemieckie oddziały zaczęły opuszczać miasto, kierując się do Sławatycz. W tym czasie z inicjatywy włodawian wprowadzono Straż Obywatelską pod dowództwem Stanisława Zielińskiego. W nocy z 22 na 23 września pluton wojsk polskich, m.in. resztki SGO „Narew”, przeprawił się łódkami na zachodni brzeg i obsadził drogi wyjazdowe z miasta. 25 września podeszły pod Włodawę główne siły zgrupowania „Brzoza”. Zbliżały się resztki dywizji „Kobryń”, która z 26 na 27 września przesunęła się z rejonu Piszczy na zachodni brzeg Bugu, a sztab ulokował się w Adampolu. W Adampolu miał siedzibę sztab gen. Kleeberga, który przystąpił do scalania rozbitych formacji i 27 września objął obszar kilkuset kilometrów kwadratowych wokół Włodawy. 29 września, kiedy w Moskwie ustalono nową linię demarkacyjną wzdłuż linii Bugu, Włodawa znalazła się po niemieckiej stronie. Tego dnia słabo uzbrojona, licząca ok. 18 tys. żołnierzy SGO „Polesie” opuściła miasto i udała się w kierunku Parczewa. Przez kilka dni przez miasto przeszło wielu uchodźców – ze wschodu i zachodu kraju. Po wyjściu gen. Kleeberga do Włodawy wkroczyli Sowieci. 14 października uroczyście przekazali miasto Wehrmachtowi – na miejskim rynku powiewał odtąd sztandar III Rzeszy. Pod okupacją niemiecką Włodawa była do lipca 1944 r.

Joanna Szubstarska