Historia
Źródło: ARCH. B
Źródło: ARCH. B

W służbie Bogu i ludziom

W pamięci wiernych zapisał się jako wzór kapłana i patrioty. Jego imię do dziś nosi też jedna z ulic w Kąkolewnicy. W przededniu setnej rocznicy powołania parafii pw. św. Filipa Neri przypominamy nietuzinkową postać wiernego sługi Kościoła i ojczyzny - ks. Aleksandra Kornilaka.

Urodził się 24 stycznia 1897 r. w rodzinie unickiej. Święcenia kapłańskie przyjął w 1919 r. Przed wybuchem wojny ks. A. Kornilak pełnił funkcję proboszcza w Konstantynowie, zaś z chwilą rozpoczęcia działań wojennych - jako kapelan 78 pułku piechoty - uczestniczył w obronie Warszawy aż do jej kapitulacji. Po uniknięciu niewoli niemieckiej przybył na Podlasie. Po ponownym objęciu parafii w Konstantynowie ks. Aleksander nawiązał kontakt z ówczesnym komendantem Rejonu II Związku Walki Zbrojnej por. Jerzym Mikołajem Ratejukiem (ps. Mikuś). Angażując się w działalność konspiracyjną ZWZ, a następnie Armii Krajowej pełnił funkcję kapelana rejonu w obwodzie bialskim. W sierpniu 1944 r., po zajęciu Podlasia przez Armię Czerwoną, miał wygłosić patriotyczne kazanie podczas Mszy św. z udziałem zarówno parafian, jak i partyzantów. Aresztowany w październiku przez NKWD został przewieziony do więzienia w Białej Podlaskiej, a następnie do obozu przejściowego w Sokołowie Podlaskim.

Z badań Ireneusza Cabana („Polacy internowani w ZSRR w latach 1944-47”) wynika, iż liczący ponad tysiąc osób transport z Sokołowa Podlaskiego został wysłany do ZSRR 30 listopada. W większości tworzyli go szeregowi żołnierze AK. Jeden z aresztowanych – Julian Domański, mieszkaniec Olszewnicy – przywołuje obraz ks. A. Kornilaka, który ubrany po cywilnemu miał podtrzymywać współtowarzyszy na duchu.

 

Namiastka rodzinnego ciepła

Transport trafił do Jegolska – obozu zlokalizowanego ok. 12 km na północ od miasta Borowicze. J. Domański odnotował w swoich wspomnieniach, że ks. Aleksander odprawiał dla współwięźniów potajemnie Msze św. na tyłach obozowego baraku – ziemianki. Inny z internowanych, sierż. Bogusław Kic (ps. Grochowiak) z miejscowości Sadowne, opisał pierwszą na zsyłce Wigilię: poranny apel w siarczystym mrozie i marzenie o namiastce rodzinnego ciepła, które podtrzymywało ducha w narodzie. „Draczki”, tj. drzazgi ze struganych desek, którymi obita była obozowa latryna, połączono w taki sposób, by imitowały choinkę. Były życzenia i opłatek, którego rolę spełniały ocalone okruszyny chleba. Śpiewane kolędy przeplatał szloch, a nawet jęki bólu współwięźniów zaczynających odczuwać skutki wigilijnego apelu: odmrożone palce u rąk i nóg, nosy i uszy…

 

Mszał z worków po cemencie

Wiosną 1945 r. ks. A. Kornilaka i innych współwięźniów wysłano do tzw. obozu leśnego Waldlager. Pełnił on rolę „ozdrowitielnego komanda”, do którego kierowano ludzi starszych i wycieńczonych pracą w kopalniach węgla kamiennego. W obozie przebywali głównie jeńcy niemieccy. Za sprawą jednego ze współwięźniów ksiądz miał uzyskać zgodę na odprawianie Mszy św. Podobnie było w kolejnym obozie, do którego został przewieziony – Szybatowie zwanym także Szepietowem, należącym do zespołu obozów jenieckich z siedzibą w Borowiczach. Starając się o pozwolenie na sprawowanie Eucharystii, ks. Aleksander zabiegał także o akcesoria potrzebne do odprawienia liturgii. Albę kobiety uszyły księdzu z koszul, a ornat wykonały z chorągwi cerkiewnej znalezionej pod siennikiem. Blachy po puszkach od konserw przerobiono natomiast na ampułki, patenę i kielich. Z kolei mszał pisany był ręcznie na papierze, który pochodził z oczyszczonych worków po cemencie.

 

Dziękując Maryi za ocalenie

I. Caban podaje, iż w lipcu 1946 r. został utworzony transport 800 Polaków do Kamionki – obozu na wschód od Swierdłowska, położonego głęboko w tajdze, otoczonego mokradłami. W grupie zesłańców znalazł się zapewne także ks. Kornilak, jako że władze NKWD nie zezwoliły mu na powrót do kraju. Świadkowie potwierdzają, iż ksiądz przebywał również w obozie Krasne, dokąd we wrześniu 1946 r. przeniesiono Polaków z Kamionki.

W obozie położonym ok. 20 km na wschód od Swierdłowska przebywali wyłącznie Polacy. Ks. Aleksander i tym razem wyrobił sobie pozwolenie na celebrowanie niedzielnej Mszy św. W miejscu tym miał przebywać do końca swojego pobytu na Wschodzie.

W październiku 1947 r. internowanych z Krasnego przewieziono do Swierdłowska i dołączono do dwóch transportów Polaków przetrzymywanych w obozach w środkowym Uralu. Do Białej Podlaskiej dotarły one 13 i 15 listopada 1947 r. W jednym z nich był ks. Kornilak. Po powrocie do kraju musiał odpocząć, by nabrać sił do dalszej pracy wśród wiernych. Chcąc podziękować Matce Bożej za ocalenie i powrót do ojczyzny, udał się na Jasną Górę, gdzie złożył pamiątki przywiezione z obozu, m.in. mszał, naczynia liturgiczne oraz wykonany z chleba różaniec.

 

Proboszcz sprzed 70 lat

1 marca 1948 r., tj. przed 70 laty, ks. A. Kornilak objął parafię w Kąkolewnicy. W pamięci Antoniego Kota, jednego z mieszkańców, zachowało się znamienne wydarzenie świadczące o wielkiej odwadze księdza kanonika. W 1948 r. jako uczeń kl. VI wraz z Zosią Gomułkówną A. Kot został oddelegowany przez kierownika szkoły do udziału w pogrzebie ormowca zastrzelonego przez podziemie poakowskie. – Pogrzeb miał odbyć się w Kąkolewnicy – relacjonuje. – Przyjechała orkiestra oraz tzw. kompania reprezentacyjna – ok. 20 ubowców. Rodzina zabitego zażyczyła sobie, aby pogrzeb był katolicki. Uformował się kondukt: na początku orkiestra, pluton żołnierzy, krzyż i chorągwie. Z kościoła wyszedł ks. Kornilak i powiedział, co słyszałem wyraźnie: „Na katolickim pogrzebie jako pierwszy niesiony jest krzyż”. Dowódca plutonu wyjaśnił: „Mam rozkaz, aby pierwsza szła orkiestra”, na co ksiądz: „No to idźcie”, a sam wrócił do kościoła, zdjął szaty liturgiczne i w sutannie udał się na plebanię. W ślad za nim poszedł dowódca. Kondukt stał na drodze. Zaczął padać coraz bardziej rzęsisty deszcz. Dowódca wrócił, a za nim ksiądz. I wszystko od nowa: orkiestra na przedzie, więc ksiądz zawrócił na plebanię. Tym razem pertraktacje trwały dłużej – opisuje. – Wreszcie wrócili. Tym razem wściekły dowódca ustawił podkomendnych za krzyżem i kondukt ruszył w kierunku cmentarza.

Kilka lat po tym wydarzeniu za odważne poglądy głoszone z ambony i w rozmowach z parafianami ks. Kornilak – jak wyjawia A. Kot – został aresztowany przez Urząd Bezpieczeństwa. – To samo głosił w szkole jako nasz katecheta – precyzuje, dodając, że obok niezłomności w wierze i przekonaniach ks. Aleksandra cechowało także poczucie humoru. – Pamiętam, jak pouczał nas: „Bracie (często używał tego słowa), jak pójdziesz do dziewczyny, to przyjrzyj się, czy ona raz, czy dwa płucze kartofle. A jak wyjdzie z mieszkania, to odwróć krzesło i zobacz, czy tam nie ma kurzu. I jeśli go nie ma, a kartofle są dwa razy płukane – to się, bracie, żeń!” – podsumowuje.

 

Prace przy parafii

W pamięci parafian ks. Aleksander zapisał się jako człowiek skromny spieszący na co dzień z kapłańską posługą. W latach 1950-1954, kiedy w Kąkolewnicy zakładano światło, doprowadzono je również do kościoła. W tym czasie odmalowano też ołtarz i całą świątynię, a w żyrandolu wiszącym na środku kościoła, tzw. pająku, wymieniono świece woskowe na elektryczne. W późniejszych latach ks. Kornilak – już wówczas kanonik – rozpoczął remont plebanii, dobudowując od strony południowej pokój i garaż. Ostatecznej przebudowy dokonał ks. Jan Sobechowicz, późniejszy proboszcz, który założył centralne ogrzewanie i wymienił dach. Tak wyremontowana plebania stoi do dnia dzisiejszego.

Po 23 latach pracy w parafii Kąkolewnica – 20 sierpnia 1971 r. ks. A. Kornilak przeszedł na zasłużoną emeryturę. Zmarł 8 maja 1972 r. w szpitalu w Łukowie i został pochowany na miejscowym cmentarzu.

 

Za materiały służące do stworzenia artykułu dziękuję p. Piotrowi Szkurłatowiczowi.

AW