Komentarze
Wychowanie antyhazardowe

Wychowanie antyhazardowe

Czekam w saloniku prasowym, między stojakami z batonikami i gazetami, aby odebrać nadaną do mnie przesyłkę.

Przede mną młoda kobieta z wyraźnie zniecierpliwionym kilkuletnim dzieckiem u boku. Kiedy w końcu przychodzi jej kolej, wręcza sprzedawczyni zgarniętą wcześniej ze stojaka kolorową prasę, niewielkich rozmiarów książeczkę i wafelka. Na koniec prosi o kupon na loterię, tzw. zdrapkę. Obsługująca ją kobieta podaje pudełko z kilkunastoma kartonikami. Klientka bierze synka na ręce i pokazuje, aby to on wylosował szczęśliwy los.

Ekspedientka wyprzedza jednak ruch chłopca, informując, że nie może wybrać zdrapki: „Co by było, gdybym pozwoliła dziecku wylosować kupon i ktoś by to zobaczył?”. I kategorycznie stwierdza: „Albo pani sama wybierze zdrapkę, albo w ogóle jej pani nie sprzedam”.

Co tu jest grane? Powód jest jeden: zgodnie z obowiązującymi przepisami sprzedaż kuponów osobom niepełnoletnim, a nawet ich losowanie są zakazane. W przeciwnym razie sprzedawca może słono zapłacić. Chodzi o to, by skorupka nie nasiąkła za młodu hazardem, a zdrapki pomimo swojej, wydawałoby się, niewinności za takowy uchodzą. Moment posmakowania ryzyka i poczucia związanej z nim adrenaliny, zdaniem ustawodawców, trzeba odłożyć jak najdalej w czasie.

Sięgam pamięcią do swojego dzieciństwa. Okazuje się, że byłam o krok od uaktywnienia w sobie żyłki hazardzisty. Pamiętam wyprawy z tatą do kolektury totolotka. Uprzejma pani podawała mi pudełeczko z kuponami, z którego po krótkim namyśle wybierałam jeden. Gdy po zdrapaniu farby pojawiły się trzy żółwiki, słoniki z trąbami do góry albo słoneczka… wygranych kilka złotych, za pozwoleniem taty, zamieniałam na kolejny kupon. A potem na kolejny, dopóki żaden z obrazków na kartoniku nie był trzykrotnie powielony. Wszelkiej maści psychologowie pewnie łapią się za głowy. Mam jednak dla nich złą wiadomość: chęć gry w zdrapki odeszła wraz z wiekiem, a zainteresowanie skreślaniem liczb w lotto nie przyszło w ogóle. Rozumiem: to było dawno… A ta dzisiejsza młodzież…

W takim razie zakazane powinny być również szkolne loterie fantowe, z których dochód przeznaczany jest często na cele charytatywne. A jeśli do tego każdy los, zgodnie z regulaminem, wygrywa, to już gorzej być nie może. Bo czy coś uzależnia bardziej niż pewność wygranej? Z drugiej strony trudno mi uwierzyć, że młodzi ludzie, kiedy tylko dostaną kilkanaście lub kilkadziesiąt złotych kieszonkowego, biegną prosto do kolektury, żeby sprawdzić, czy mają w życiu szczęście, a jeśli nie mają – do skutku odgryzać się ślepemu losowi. Znajdą na pewno lepsze pomysły na ulokowanie funduszy. Na przykład zakup gier komputerowych, na które embarga nie ma. A te dopiero uzależniają…

Kinga Ochnio