Za nic to macie, jako was w gębę leją
Przypomniałem sobie ten fragment z listu św. Pawła do Koryntian, gdy usłyszałem o twitterowym wpisie jednego z popleczników prezydenta Rosji. Otóż zapraszał on władze Ukrainy, by nie bały się przybyć na rozmowy z naczalstwem Rosji. Jako miejsce zaproponował Smoleńsk, w którym jest piękna pogoda i… mgła. Wydaje się, że atak na polską pamięć nie był przypadkowy. On po prostu miał nas zaboleć. I cóż się stało?
Tylko kilku polskich żurnalistów zareagowało na tę jawną obelgę. Z polskich władz i z polskiego społeczeństwa raczej nikt. Zresztą wydaje się to być powoli naszą polską normą. Już nawet polskie sądy nie chcą ścigać osób, które posługują się jawnie kłamliwym sformułowaniem: „polskie obozy koncentracyjne”, nie wspominając nawet o polskich placówkach dyplomatycznych. Po emisji filmu „Nasze matki, nasi ojcowie” tłumaczono nam, że przecież to filmidło niemieckie nic nam nie zaszkodzi. W świat idzie informacja poprzez oficjalny polski portal informacyjny, że polscy katolicy z lubością mordowali swoich żydowskich sąsiadów w czasie II wojny światowej. W świat poleciał również polski film opowiadający, jak to wredna czerń wiejska ukrzyżowała człowieka, który chciał mówić o polskim antysemityzmie. A w nas nic się nie rusza. Za nic to mamy, jako nas w gębę leją.
Dlaczego zaparłeś się serca twojego i przeszłości twojej?
Pytanie z „Anhellego” Juliusza Słowackiego wydaje się dość zasadne. Dlaczego nie bronimy naszej przeszłości, która choć zbrukana czasem, ale jednak nie jest powodem wstydu, lecz chwały? Czemu pozwalamy na poniżanie nas w oczach świata? Prosty urzędniczyna z ciut-nie-carskiej Rosji może pomiatać śmiercią polskiego prezydenta i najwyższych przedstawicieli władz wszelakich, generalicji, duchowieństwa i ludzi mających cześć dla narodowej pamięci. Odpowiedź znaleźć można w przytoczonym dziele Słowackiego: „Niedaleko więc zaszedłszy ujrzeli obóz cały małych dzieciątek i pacholąt gnanych na Sybir, które odpoczywały przy ogniu. A we środku gromadki siedział pop na tatarskim koniu, mający u siodła dwa kosze z chlebem. I zaczął owe dzieciątka nauczać podług nowej wiary ruskiej i podług nowego katechizmu. I pytał dzieci o rzeczy niegodne, a pacholęta odpowiadały mu przymilając się, albowiem miał u siodła kosze z chlebem i mógł je nakarmić; a były głodne. Więc obróciwszy się ku Anhellemu Szaman rzekł: Powiedz! nie przebrałże miary ten ksiądz zasiewając złe ziarno i każąc czystość dusz tych maleńkich? Oto zapomniały już płakać po matkach swoich i tu się wdzięczą do chleba jak małe szczeniątka; szczekając rzeczy złe i które są przeciwko wierze. Powiadając, że car jest głową wiary i że w nim jest Bóg i że nic nie może rozkazać przeciwko Duchowi świętemu, nakazując nawet rzeczy podobne zbrodniom, albowiem w nim jest Duch święty”. Rzeczywiście podstawowym problemem dzisiejszych Polaków jest nie tylko kwestia ekonomiczna. W niejednej już klęsce bywał nasz naród, ale ze wszystkich jakoś się podnosił. Siłą swojej kultury. Szacunku dla własnych korzeni i dla dziedzictwa przeszłości, które teraźniejszości nadawało smak i ton. Być może słowa te brzmią dość górnolotnie, ale czy dzisiaj nie zauważamy właśnie renesansu ludzi, którzy przeszłość własną umieją szanować i cenić? To, co dzieje się chociażby na Węgrzech, ale nie tylko. Pewne znamiona odrodzenia i siły pojawiają się we Francji i we Włoszech, w Wielkiej Brytanii i w innych krajach europejskich. Będąc kilka razy w bazylice Saint-Denis w Paryżu, zauważyłem, że na żadnym grobie królewskim nie ma kwiatów. Ale zawsze były one na grobach Ludwika XVI, Marii Antoniny i symbolicznym grobie Ludwika XVII. Jakby francuski naród zrozumiał, iż dekapitacja historii własnej jest największym grzechem społecznym.
A i tak usłyszysz: Idziemy po was!
Ta fraza z wypowiedzi ministra Sienkiewicza wcale nie była sygnałem do rozprawienia się z jakimiś grupami szowinistycznymi, które ponoć sieją terror wśród mniejszości narodowych. Następstwem tych słów były coraz liczniejsze zakazy wywieszania tzw. sektorówek, czyli flag, na których kibice wyrażali swoje przywiązanie szczególne do najnowszych dziejów Polski. Wielkie płachty materiału, na których odnosili się oni chociażby do niezłomności żołnierzy wyklętych, do działań przeciwko narodowi dokonywanych przez juntę gen. Jaruzelskiego, do innych przykładów polskiego bohaterstwa i chwały polskiej historii, stały się pod wpływem interpretacji słów polskiego ministra działaniami zakazanymi. Historia mogła być odczytywana tylko w „poprawnej”, koncesjonowanej przez obecne władze wersji, najlepiej z lukrowanym czekoladowym ptaszyskiem w tle. Swoistym resume całej tej operacji na polskiej pamięci było dokumentne w praktyce skasowanie w polskiej szkole porządnego nauczania historii i literatury narodowej. Spór pomiędzy lekturą Sienkiewicza (Henryka, a nie ministra) a Gombrowiczowską wersją polskiej pamięci narodowej nie był tylko doraźną paplaniną nad objętością uczniowskiego tornistra, lecz rzeczywistą walką o pamięć narodową. Nie jest więc dziwne, że dzisiaj nikt niczego nie chce poświęcić dla ratowania ojczyzny, gdyby ta znalazła się w potrzebie. I nie jest to po prostu pragmatyzm, lecz reset naszej pamięci. Wcale nie chodzi o to, by Polak nie znał jakichś dat z przeszłości. Chodzi o to, by nie były one żywe i inspirujące.
A może tak zmienić nazwisko?
Nie wszyscy dzisiaj pamiętamy dokładnie sceny z filmu „Zakazane piosenki”. Chcę na koniec przypomnieć tylko jeden epizod. Pewna, dość dobrze odziana, pani, jadąc w tramwaju na miejscu przeznaczonym dla Niemców, staje się powodem śmierci polskiego chłopca. Podziemie postanawia wziąć na niej odwet. Gdy wykonawcy wyroku wchodzą do kamienicy, dowiadują się od stróża, że przed wojną panienka ta nazywała się Maria Kędziorek, a na okoliczność okupacji postanowiła zmienić nazwisko na Kentschoreck. Tak też można. Tylko dla rozwagi przypomnieć sobie należy profesję owej panienki.
Ks. Jacek Świątek