W żyjących języku nie ma na to głosu…
Zadałem więc pytanie: dlaczego? Odpowiedź padła prosta: A po co? Przecież jest pojednanie. Milczeć musi wszystko, gdy narody się jednają. Zrozumiałem po tej odpowiedzi, z jakiego powodu w Katyniu dzwon umieszczono pod ziemią. Te na wysokich wieżach służą żyjącym i są na usługach tego świata. Tylko dzwony pogrążone w ziemi jak trumny, biją głosem niesłużalczym. „Wolność krzyżami się mierzy, historia niejeden zna błąd…”. Po raz kolejny nasi bracia z Wołynia zostali wydani na zapomnienie. Tak, na zapomnienie, bo w tej chwili liczył się jakiś doraźny interes polityczny (tak przynajmniej twierdzono). „Mego dziada piłą rżnęli. Myśmy wszystko zapomnieli!”. To takie proste i jasne. Nie trzeba nic mówić, nie trzeba się zastanowić, nie trzeba domagać się prawdy. Już nas straszyć nie będą po nocach dziecięce rączki przybite do drzwi domostw, pocięte na pół ciała kobiet, wykastrowani mężczyźni, ciężarne kobiety z rozprutymi brzuchami, w które wkładano żywe zwierzęta zamiast dzieci, starcy zabijani pchnięciami wideł lub żywcem zakopywani w dołach. Liczba ponad 100 tysięcy jest tak abstrakcyjna, że nie robi już na nas wrażenia. Bo po co pamiętać? Czy to załatwi nasze dzisiejsze problemy? Oczywiście, pamięć tamtych wydarzeń nie załatwi nam dobrze płatnej pracy i zabawy, już w piątek dozwolonej. Lecz warto pamiętać chociażby na to, że w zdobyciu tejże roboty oraz w ludycznym zatraceniu również i honor jest zawadą. Pozbywając się pamięci, tracimy honor, a na jego miejsce wchodzi zwykła pyszałkowatość i błazenada.
Wezmą dziedzictwo cisi, ciemni, mali ludzie…
Jedynym ratunkiem dla pamięci i honoru jest zawsze prawda. Ucieczka przed nią lub zacieranie jej na rzecz eufemizmów nie jest i nie może być uzasadniana jakąkolwiek taktyką osiągania doraźnych celów w polityce międzynarodowej czy też zapewnienia miałkich form tymczasowego bezpieczeństwa, bo nie idzie tylko o handlową przezorność, ale w przypadku prawdy gra toczy się o zachowanie lub utratę tożsamości narodu. Nasi sąsiedzi, których dzieje splatały się krwawo z naszymi, doskonale o tym wiedzą. Burza, jaka rozpętała się wokół wyprodukowanego przez nich filmu o losach wojennych kilkorga Niemców, nie była tylko sprawą rzetelności badawczej historyków sąsiadów zza Odry, lecz (jak wynikało z wypowiedzi twórców tego „dzieła” oraz ich naukowych konsultantów) dotyczyła przekazania młodym ludziom i nie tylko swoistej narracji o tamtych dniach. Wpleciony w to wątek antysemicki w zachowaniach polskich partyzantów pozwalał na przeniesienie przynajmniej części odpowiedzialności za tamten czas na polski naród. Służyć temu miała zapewne także sprawna dystrybucja tegoż serialu po całym świecie. Istotnym jednak było podjęcie demiurgicznej pracy nad ukształtowaniem mentalnej struktury pamięci narodu, najważniejszej w kształtowaniu tożsamości. Tą drogą zdają się podążać nasi sąsiedzi także zza południowo-wschodniej granicy, którzy już zapowiadają podobną produkcję o czasach rzezi wołyńskiej. Spolegliwość polskiej dyplomacji względem naszych sąsiadów oraz podejmowane przez polskiego ministra próby (niestety skuteczne) wygaszenia prawdy na rzecz doraźnej koniunktury są niezrozumiałym działaniem nie tyle w kontekście walk politycznych w naszym kraju, ale w szerszej i najważniejszej perspektywie polskiej tożsamości. Tożsamość narodowa bowiem nie jest tym, co inni o nas myślą czy jak nas postrzegają, ale jest tym, czym my sami jako naród jesteśmy. Jest ona wynikiem nie socjologii, ale prawdy, która nakazuje nazywać rzeczy po imieniu i wprost. Dlatego chwała należy się tym hierarchom Kościoła, którzy, znając dziejową posługę wspólnoty wierzących w dziejach narodu, jak abp Mieczysław Mokrzycki potrafili stwierdzić: „A historia – w statystyce ofiar – zaokrągla szkielety do zera: 1000 i jeden to wciąż jeszcze 1000… Zapomina się o sumieniu tych wszystkich, którzy w jakikolwiek sposób przyczynili się do zbrodni. Ale jak żyć, gdy ktoś odebrał życie swym sąsiadom, dzieciom, kobietom, palił domostwa, czy okradał z dobytku? Chciałoby się udawać, że nic się nie stało, wierząc, że zamilkły groby, a zgliszcza porosły zielskiem i chwastami, a świadkowie odchodzą. Nie można jednak żyć z krzykiem sumienia, które każde zło wypomina i oskarża (…). Są ciągle zbyt bolesne, ciągle świeże, obecne w wielu domach ofiar polskich i ukraińskich, żydowskich i ormiańskich. Bo czyż można zapomnieć ludobójstwo? Obojętnie zgadzamy się na różne wojny i „czystki” – zawsze związane z koniecznością strat wśród ludności cywilnej. Kolejne śmierci kobiet i dzieci tłumaczymy wprowadzaniem ładu w świecie. Gdy toczy się walka, nikt nie zwraca uwagi na jej ofiary. A później częściej broni się dobrego samopoczucia katów niż prawdy i pamięci o zabitych, wypędzonych, skrzywdzonych”.
„…abyście wrócili do poszanowania w Kraju waszym…”
Warto przypomnieć w tym kontekście inne słowa: „To był straszny dzień. Dzień nienawiści i okrucieństwa. Wiemy o tej zbrodni wiele, choć ciągle nie wszystko. Być może nigdy nie poznamy całej prawdy. To nas jednak nie powstrzymało, żeby być tu dzisiaj. Żeby mówić pełnym głosem. Wiemy wystarczająco wiele, abyśmy mogli stanąć w prawdzie – wobec bólu, krzyku i cierpienia tych, których tu zamordowano; przed obecnymi tu dziś rodzinami ofiar; przed osądem własnego sumienia. Była to zbrodnia. Nic jej nie usprawiedliwia. Wśród ofiar były kobiety, były dzieci. Przerażający krzyk ludzi ciągle poraża pamięć tych, którzy byli świadkami tej zbrodni. Ofiary były bezsilne i bezbronne. Zbrodniarze mieli poczucie bezkarności. (…) Czy wolno nam powiedzieć: to było dawno, to byli inni? Naród jest wspólnotą. Wspólnotą jednostek, wspólnotą pokoleń. l dlatego musimy patrzeć prawdzie w oczy. Każdej prawdzie. Powiedzieć: tak było, to się wydarzyło. Nasze sumienia będą czyste, jeżeli na wspomnienie tamtych dni zachowamy zawsze w sercach zgrozę i moralne oburzenie. Jesteśmy tu, aby dokonać zbiorowego rachunku sumienia”. Dlaczego słowa te umiał powiedzieć prezydent Polski w Jedwabnem, a podobnych słów nie słyszeliśmy w rocznicę Wołynia? Czy to pytanie również pozostanie bez odpowiedzi?
Ks. Jacek Świątek